Oficer wojsk przeciwlotniczych: Gdy doszło do kryzysu na granicy białoruskiej, jak w soczewce ukazały się słabości naszej armii. Kiedy zaczęła się operacja rosyjskich i białoruskich służb na naszej granicy, wojsko powinno natychmiast zrobić ocenę stanu sił zbrojnych. Powinniśmy wiedzieć, w jakim miejscu jest armia, jak jesteśmy uzbrojeni, gdzie są luki. Tak się nie stało, ponieważ sztab generalny był całkowicie odcięty od tego, co robił Departament Strategii i Planowania Obronnego MON. Tam szefem był człowiek, który lekceważył szefa sztabu gen. Rajmunda Andrzejczaka, niczym się z nim nie dzielił, żadną wiedzą, a wszelkie dokumenty zanosił bezpośrednio do Błaszczaka. Tak powstały dwa konkurujące ze sobą ośrodki, które miały pracować nad założeniami zmiany strategii wojska w obliczu kryzysu na granicy z Białorusią i wojny w Ukrainie. W obu dowódcami byli ludzie w mundurach wojskowych. Teraz powstaje pytanie, dlaczego tracili energię na wzajemne walki, a nie na realne działanie na rzecz sił zbrojnych i bezpieczeństwa polskich obywateli, widząc wyraźnie, że zło nadciąga ze wschodu. Mam też żal do gen. Andrzejczaka, który dziś daje do zrozumienia, że miał już wtedy wiedzę na temat wrogich planów Rosji. Przecież będąc szefem sztabu, brylował na salonach, był przyjmowany przez zwierzchnika sił zbrojnych, udzielał wywiadów w amerykańskich telewizjach. Dlaczego nie naciskał na polityków, dlaczego nie torpedował samowoli Błaszczaka i ludzi z MON-u, dlaczego w końcu tak późno podał się do dymisji? Jeżeli już nie miał żadnych argumentów, to składając dymisję przed wybuchem wojny w Ukrainie czy niedługo później, jasno mówiąc, dlaczego odchodzi, mógł wstrząsnąć politykami, armią, opinią publiczną. On trwał, aż do wyborów bezradnie patrząc, jak ta układanka pod tytułem wojsko się sypie.
Subskrybuj