Szczęsnemu za piękną karierę dziękują koledzy z drużyn, trenerzy, dziennikarze i kibice. Choć były już sportowiec ma kilku potencjalnych utalentowanych następców, o drugiego tak charakternego, błyskotliwego i bezkompromisowego piłkarza będzie bardzo trudno…
Połowa sierpnia: Wojciech Szczęsny rozwiązał kontrakt z Juventusem Turyn. Za porozumieniem stron, bez większego prania brudów w mediach. Pogrążony w kłopotach finansowych klub nie chciał płacić Polakowi potężnej miesięcznej pensji, a Szczęsnemu – jak się wówczas wydawało – zależało, żeby mieć „wolną rękę” i swobodę w poszukiwaniu nowego zespołu. W Juventusie czuł się spełniony – rozegrał w jego barwach 252 mecze, 103 razy zachował czyste konto, zdobył trzy mistrzostwa Włoch – ale nie do końca szanowany. Właśnie przez długie negocjacje i zamieszanie z zerwaniem umowy.
Niespełna dwa tygodnie później Szczęsny spuścił na fanów futbolu istną bombę. I nie chodziło wcale o nowe miejsce pracy. Doświadczony bramkarz nie przeniósł się na bajeczną pod względem finansowym „emeryturę” ani do jednego z klubów z Arabii Saudyjskiej, ani za ocean do amerykańskiej MLS. Nie został drugim bramkarzem w Barcelonie, ani nie poszedł śladami Jerzego Dudka siedzieć na ławce w Realu Madryt. Mimo potwierdzonych publicznie propozycji z Arsenalu Londyn, Manchesteru United, Ajaksu Amsterdam czy Fiorentiny zdecydował się na zupełnie inny krok.
– Dałem tej grze wszystko, co miałem. Dałem 18 lat mojego życia. Codziennie, bez wymówek. Dzisiaj, choć moje ciało wciąż czuje się gotowe na wyzwania, mojego serca już przy niej nie ma. Czuję, że nadszedł czas, aby poświęcić całą moją uwagę rodzinie. Wspaniałej żonie Marinie i dwójce naszych pięknych dzieci, Liamowi i Noelii (…). Jest wiele osób, którym chcę podziękować, ale wam, kibicom, zawdzięczam szczególnie wiele. Byliście ze mną w tej podróży. Dziękuję za wsparcie i krytykę. Za miłość i nienawiść. Za to, że jesteście najpiękniejszą i najbardziej romantyczną częścią piłki nożnej. Bez was nic z tego nie miałoby sensu. Dziękuję! – napisał w mediach społecznościowych Szczęsny. I wszystko stało się jasne.
Z całą pewnością Polak mógł „odcinać kupony” po obfitującej w sukcesy karierze nawet do czterdziestki. Ma przecież za sobą świetne mecze w Arsenalu Londyn, do którego trafił jeszcze jako 16-letni junior. Po przeprowadzce do Włoch, gdzie w końcu nikt nie robił wielkiej hecy, że popala papierosy, co od czasu do czasu wytykano mu w Anglii, świetnie odnalazł się w Rzymie. AS Roma była tylko przystankiem do wielkiego Juventusu. W Turynie na swojego następcę namaścił go odchodzący wówczas do PSG legendarny Gianluigi Buffon. Szczęsny tworzył silną, mistrzowską drużynę m.in. z Cristiano Ronaldo. Innemu gigantowi światowej piłki, Leo Messiemu, napsuł krwi, gdy obronił rzut karny na mundialu w Katarze. Zresztą wielkich spotkań w koszulce z orłem na piersi Szczęsny ma w swoim dorobku mnóstwo. Na pożegnaniu z reprezentacją, które zapewne zgotuje mu PZPN, będzie co wspominać. – To najlepszy polski bramkarz w dziejach! – ogłosił bohater z Wembley 1973 Jan Tomaszewski.
Wojciech Szczęsny zawsze zachowywał się nieszablonowo, czego wyraz dawał chociażby podczas konferencji prasowych, bo potrafił w barwny i inteligentny sposób rozmawiać z dziennikarzami. W przeciwieństwie do kapitana naszej kadry Roberta Lewandowskiego unikał wyuczonych, sztywnych formułek. Jego nagła – lecz podobno głęboko przemyślana – decyzja o zakończeniu kariery, o której włoskie media piszą, że była „jak grom z jasnego nieba”, też taka właśnie jest. Nieszablonowa. Szczęsny wciąż gra według własnych zasad. Jego plany na przyszłość? Przekuć zamiłowanie do architektury w „coś wielkiego”. W wielki projekt, który miałby powstać w Warszawie, jak rzucił enigmatycznie w jednym z wywiadów. Bliskie finalizacji są prace nad filmem dokumentalnym podsumowującym karierę 34-latka. To świetnie, bo bez wątpienia mamy do czynienia z postacią, której historia zasługuje na pasjonującą ekranizację. Tymczasem, panie Wojtku, czapki z głów! I dzięki za ogromną porcję emocji, jakich dostarczałeś nam przez lata między słupkami.