Naj… życzenia noworoczne
Nastaje czas, kiedy kierujący państwem składają życzenia obywatelom RP z okazji świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jest nam miło, ale nie każdy z nich bywa i stara się być strawny dla wszystkich odbiorców. Może neutralny politycznie nie przemycałby cynicznego przesłania lub dwuznaczności w przekazie. Może przyjęlibyśmy życzenia od sportowca albo niezaszufladkowanego aktora, który mógłby trafić do serc większości Polaków. Skoro w eter pójdzie antyrządowe orędzie prezydenckie i bez wątpienia życzenia z miodem na ustach od kandydatów na prezydenta dla „ukochanych” wyborców, składam więc apolityczne życzenia naj…, w pierwszej kolejności obywatelom z grup naj…
Najsłabiej uposażonym, tj. 2,5 mln żyjących w skrajnym ubóstwie, a 17,3 mln żyjących poniżej minimum socjalnego życzę zdrowia i wytrwałości w dążeniu do godnego życia z podniesionym czołem. Najliczniejszej grupie zawodowej: 2 mln pracowników handlu detalicznego, w tym najbardziej niedocenianym kasjerkom/ sprzedawcom, życzę wycofania z obrotu monet „miedziaków”, abyście nigdy nie musieli być winni klientom nawet grosika. Cieszącym się najwyższym zaufaniem społecznym: strażakom, ratownikom medycznym i pielęgniarkom życzę, aby łzy wybawianych przez Was ludzi były tylko łzami szczęścia. Przedstawicielom najpopularniejszego zawodu – programistom, życzę, abyście wprowadzanej sztucznej inteligencji umieli „zaszyć” ludzkie serce. Najciężej pracującym – górnikom, i najbardziej zmęczonym po pracy – nauczycielom, życzę spokoju w wygodnych fotelach i ciepłych kapciach z ulubionym napojem w ręku. Najbardziej zestresowanym – urologom, życzę tylko czystej, zdrowej i udrożnionej kanalizacji w organizmach pacjentów. Przedstawicielom najbardziej nietypowego zawodu, jakim jest tanatopraktor, czyli stylista pośmiertny, życzę uzyskania efektów osiąganych przez denata przed śmiercią. Pracującym w najbardziej niebezpiecznym zawodzie – drwalom oraz dojarzom węży – życzę możliwości przebranżowienia się na: testera łóżek, żywą reklamę, krytyka kulinarnego lub testera gier komputerowych. Najczęściej ginącym w pracy, ale jeszcze żyjącym, czyli rolnikom, życzę stu lat. Przedstawicielom najrzadszego zawodu – pomocnikom kalibracji jelit naturalnych – życzę tego samego co Wy klientom spożywającym Wasze wyroby wędliniarskie, tj. zdrowia. Najlepiej ubranym w pracy – przedstawicielom służb mundurowych – życzę nieustającego szacunku społecznego oraz pamięci o tym, że mundur w pracy można ubrudzić, ale nie można go utytłać. Pracującym w najnudniejszym zawodzie – analitykom danych – życzę codziennej wystrzałowej zabawy po pracy. Przedstawicielom najgorzej płatnych zawodów – pracownikom sprzątającym oraz ochrony – życząc zdrowia, szczerze współczuję, tak jak najsłabiej wynagradzanym w Polsce mieszkańcom województwa podkarpackiego.
Czytelnikom i Redakcji ANGORY oraz przedstawicielom wszystkich niewymienionych zawodów (w tym ginących) życzę w 2025 r. wszelkiej pomyślności. Czytelnikom ANGORKI życzę zatrudnienia w najsłodszym zawodzie – testera czekolady – oraz sukcesów w przygotowaniu do pracy w najbardziej poszukiwanych zawodach: cieśli, stolarza budowlanego, dekarza, blacharza budowlanego, elektryka i elektromechanika, elektromontera, fizjoterapeuty i masażysty. JANUSZ
PS Politykom, czyli ludziom należącym do najbardziej nielubianych przez Polaków, życzę w roku wyborczym pójścia po rozum do głowy i niewchodzenia wyborcom w d…, bo szkoda zestresowanych urologów. Zapewnienia Waszej wieloletniej sprawczości kierujcie do mieszkańców Biedańska.
Ukochany kraj…
…umiłowany kraj, ukochane i miasta, i wioski… Pamiętamy tę piękną piosenkę Tadeusza Sygietyńskiego. Bo kochamy Polskę. I tę wczorajszą – z komuną. I tę dzisiejszą – wolną. No to na początek sięgnijmy trochę pamięcią wstecz, do czasów komuny. Chciałeś coś kupić. Był problem – nawet jak miałeś pieniądze.
Chciałeś gdzieś wyjechać – też problem. Coś zorganizować – jak wyżej. Codzienne życie nie było łatwe. Ale, pomijając szczególne przypadki, przypomnę, że nikt nie chodził głodny, nikt nie spał pod mostem, zlikwidowano analfabetyzm. I to na pewno były plusy. A inne? Przez prawie 20 lat pracowałem w instytucji, w której moim bezpośrednim przełożonym był dyrektor biura, jednocześnie sekretarz organizacji partyjnej (PZPR). Ja byłem przez całe życie bezpartyjny.
I była normalna współpraca! Miałem też sąsiadów, członków PZPR – normalni ludzie! Niby nic nadzwyczajnego, a jednak… A w wolnej Polsce? To, co non stop wyprawia PiS, to jakiś horror. Teraz na szczęście w opozycji. Ale ich rządy doprowadziły m.in. do tego, że wielu Polaków się po prostu nienawidzi! I to niekoniecznie koleżanki i koledzy z pracy, nawet w rodzinach są takie przypadki. Coś koszmarnego! A wręcz komiczna jest nazwa tej partii.
Pisałem już kiedyś, że Janusz Korwin-Mikke wymyślił dla nich nazwę Populizm i Socjalizm. To by miało jeszcze jakiś sens. Oczywiście, trzeba się cieszyć, że komuna to już przeszłość. Ale na PiS trzeba wciąż uważać: ta partia jest zdolna do wszystkiego co najgorsze. Komuchy to przy nich pestki. Małe pestki. Kończąc – życzę Redakcji i Czytelnikom ANGORY wszystkiego najlepszego w 2025 roku. KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI
Na smyczy Kremla
Ostatni dzień 2024 roku… Bale i zabawy w większym lub mniejszym gronie przyjaciół i znajomych, jak wszędzie na świecie. Ale warto zastanowić się, z czym i z jakimi nadziejami wchodzimy w ten 2025 rok, który zakończy jedną czwartą tego stulecia. Pewne jest to, że Donald Trump będzie zaprzysiężony na 47. prezydenta USA. Niepewne jest, kogo my wybierzemy na swojego prezydenta.
Czy wzorem Ameryki ciemny lud wybierze niewykształconego cwaniaczka (jakim jest Trump), czy też postawimy na rozsądek, aby dokończyć naprawianie naszej wykoślawionej przez PiS demokracji – a przy okazji dowiedzieć się, czy wybrany przez nas prezydent nie jest czasami na smyczy Putina. Jestem pod wrażeniem książki Jurija Felsztinskiego „Na smyczy Kremla. Donald Trump, Dmitrij Rybołowlew i oferta stulecia”. Akurat to, że mamy u D. Trumpa jakieś tam poważanie, bo wydajemy więcej niż oni na zbrojenia, wcale nie oznacza, że sami przez to jesteśmy bezpieczniejsi. Dalej – wzorem pisowców – pokazujemy w TV (16.11.2024 r.) pierwszego trailera wiozącego koreański czołg K2 z koreańskim kierowcą zjeżdżającym z przyczepy w Braniewie. Czy z załogą i amunicją? Tajemnica państwowa.
Putin, szkolony w KGB, wykształcił do perfekcji zdolności do „rozgryzania” słabości człowieka, z którym rozmawia. On właściwie nie rozmawia, on po prostu werbuje ludzi. Jako zdolny kagiebista wiedział o Trumpie wszystko. Był synem bogatego, szemranego biznesmena, a interesowały go jako młodego seks i pieniądze. Teraz być może w odwrotnej kolejności, z naciskiem na pieniądze. Bywał kilka razy w Moskwie i zawsze w tym samym hotelu. Znając jego słabości przy staraniu się o wizę, zebranie kompromatów (z ros. – kompromitujących materiałów) to dla służb Putina bułka z masłem. Z punktu widzenia Putina agentem jest każdy cudzoziemiec, który przyjmuje od władz innego państwa duże sumy. W Europie: Zeman, Orbán, Schröder, Marine Le Pen, a w USA – D. Trump.
To tylko kwestia ceny. Kręci nosem? No to damy mu więcej! Putin od dawna uważał i dalej uważa Trumpa za swojego agenta i prędzej przy spotkaniu w piszczel go kopnie, niż przystanie na zaprzestanie walk na Ukrainie, nie wspominając o wycofaniu się do granicy sprzed 2014 r. Kupił go sobie w 2008 r., a konkretnie kupując od niego za dużą kasę jego willę na Florydzie, którą i tak zburzył.
Celem Putina było wyciągnięcie go z kłopotów finansowych, a potem pchanie go do kariery politycznej – vide ingerencja w wybory. I to mu się udało. Ma go drugi raz na urzędzie prezydenta. Przeciętnego wyborcy z Nevady czy gdziekolwiek indziej polityka zagraniczna obchodzi tak samo jak naszego „Piekłasiewicza z Psiej Wólki”. Sam Trump powiedział: „Gdybym zabił kogoś na 5. Alei, nie straciłbym ani jednego zwolennika”. A jego gabinet? Same „intelektualne tuzy”, jak u nas za PiS-u. Na przykład jego doradca ds. bezpieczeństwa, generał wywiadu Michael Flynn, w 2015 r. biesiadował z Putinem na gali Russia Today.
Dostawał potem setki tys. dolarów od władz Rosji – czytaj Putina. Sekretarz stanu (dyplomacja zagraniczna) Rex Tillerson przez wiele lat pracował w Rosji. Czy jest agentem? Według Putina tak. No i Elon Musk, który dosłownie kupił sobie miejsce w Białym Domu, a ma walczyć z rządowym marnotrawstwem. On jest o tyle niebezpieczny, że może kiedy zechce (nawet za kasę od Putina), wyłączyć swoje – bo to jego – satelity Starlink. Już to wypróbował nad Morzem Czarnym, paraliżując na kilka godzin obronę przeciwlotniczą i przeciwokrętową Ukrainy. Putin, na którego nigdy złego słowa Trump nie powiedział, będzie żądał teraz od Trumpa spłaty zaciągniętego długu.
Co Trump może zrobić? Realizując obietnice „America First”, może ograniczyć znacznie dostawy broni i amunicji na Ukrainę i „niech Europa sama się z tym upora, bo to na ich terenie jest wojna”. Niewykluczone (co już wielokrotnie zapowiadał), że zabierze do USA z Europy część arsenału jądrowego. Jeśli tak zrobi, to Putin złoży Białoruś w ofierze (już przesunął tam pociski jądrowe), uderzy z jej terytorium na południowy zachód (czyli na nas), odcinając całkowicie Ukrainę od europejskiej pomocy i… wojnę wygra.
A co nasz (broń Boże, pisowski!) prodemokratyczny prezydent powinien zrobić? Już w kampanii wyborczej dawać jasny i czytelny sygnał do USA o konieczności zwiększenia komponentu WOJSK LĄDOWYCH na naszym terytorium o minimum 5 tys. żołnierzy – i to niezwłocznie. Tyle możemy, i mamy do tego prawo, skoro Trump tak nas lubi, bo dajemy mu miejsca pracy w jego przemyśle zbrojeniowym. Nasz wybór w maju będzie jeden – albo pokój, albo wojna. ZBIGNIEW
Homo sapiens – czyżby?
Errare humanum est, sed in errare perseverare diabolicum – po polsku: „Mylić się jest rzeczą ludzką, jednak obstawanie przy błędzie jest diabelskie” – Seneka. Człowiek aspiruje do myślącego gatunku w całym ekosystemie. Jako najbardziej rozwinięte zwierzę potrafi nie tylko wykorzystywać instynkt, jak inne istoty przyrody, ale przecież posiada rozum, czyli powinien myśleć. Dlatego przecież nazywa się homo sapiens. Dlaczego więc dla świątecznych uciech „zabija” drzewa/choinki – patrz np. myślenicki park na Zarabiu, czy masowo męczy i zabija karpie. Zmusza, moim zdaniem, ekosystem do płaczu. Kwiaty uczą człowieka, moim zdaniem, odbioru piękna przyrody głównie w okresie kwitnięcia i wtedy zerwanie ich rozumiem. Uczą one wrażliwości na każde piękno, również to wytworzone przez człowieka. Sądzę, że śpiew ptaków, szemrzące strumienie, szum wiatru uczą nas odbioru muzyki. Bez nich nie byłoby solistów i całych orkiestr.
Usprawiedliwiam selekcyjny odstrzał nieuleczalnie chorych zwierząt czy wycinanie martwych drzew. Ale robienie takich rzeczy bez głodu i chłodu to ewidentne gwałcenie natury. Szczególnie gdy robi się to dla zwykłej zabawy czy głupiej satysfakcji w oparciu o dziwną i nieprzestrzeganą etykę (tzw. myśliwi czy tzw. wędkarze). Okrutne bezmyślne mordowanie zwierząt to skandaliczna fanaberia ludzi inaczej myślących. To po prostu zdaniem wielu jest prymitywizm. Na przykład polowanie na quadach z reflektorami dla oślepiania zwierząt przy udziale nieletnich lub pobawienie się złowioną rybą, a po zrobieniu sobie z nią zdjęcia wypuszczanie jej wielkodusznie to dodatkowo jest okrutna infantylność. Przecież ci ludzie nie robią tego z głodu czy z potrzeby uszycia ubrań!
Każde zwierzę ma w łańcuchu pokarmowym swoje miejsce. Na jego końcu jest myślący, wydawałoby się, człowiek. Życie w szalonej fanaberii w imię jakiegoś absolutu to absurd. Nie może być zgody na taką etykę, by człowiek człowiekowi był wilkiem. Wycinanie jodły, by użyć jej do świątecznej dekoracji, to zwykła głupota, bo przecież można oświetlać żyjące drzewa, a tam, gdzie ich nie ma, używać sztucznych choinek, jak w wielu miejscowościach, np. na myślenickim rynku. Korzystajmy, jako homo sapiens, ze światła umysłu na co dzień, nie tylko od święta. JERZY KRYGIER, Myślenice
Zbliżamy się do 1,0
W 2023 roku dzietność (iloraz liczby urodzeń w ciągu roku oraz średniej liczby kobiet w wieku rozrodczym) w Polsce wyniosła zaledwie 1,16, a według przewidywań w tym roku może spaść do poziomu 1,10 – 1,12. W całej Unii Europejskiej rodzi się coraz mniej dzieci. Biorąc pod uwagę cały kontynent, gorzej jest tylko na Malcie oraz w pogrążonej wojną Ukrainie. Zbliżamy się do krajów, gdzie dzietność spadła poniżej poziomu 1,0, takich jak Korea Południowa, Chile, Tajwan, Hongkong czy Tajlandia. To jest równia pochyła, z której zawrócić byłoby bardzo trudno.
Należy w tej sytuacji niewątpliwie bić na alarm, jednak czy samo bicie wystarczy? Coś trzeba też robić. Czy są jakiekolwiek szanse na przełamanie trendu? Wydaje się, że trzeba próbować. Z badań CEBOS wynika, że jedynie 6 proc. mężczyzn w wieku 18 – 40 lat chce pozostać bezdzietnymi. Jeśli natomiast chodzi o kobiety, badania pokazują, że 68 proc. Polek w wieku 18 – 45 lat nie chce lub nie wie, czy chce powiększać rodzinę. Tych, które są zdecydowanie na nie jest jednak, na szczęście, tylko 10 proc. Ankietowani, uzasadniając, dlaczego nie chcą mieć dzieci, najczęściej powołują się na powody osobiste.
Niektórzy po prostu „nie lubią dzieci” lub to dla nich „zbyt duża odpowiedzialność”, inni wolą „wygodę” i „niezależność” albo jeszcze „na to za wcześnie”. Ostrze krytyki, jeśli chodzi o dzietność, jest skierowane przeciw kobietom. Pamiętamy chociażby słynne: „Nie rodzą się dzieci, bo kobiety dają w szyję”. Tymczasem, badając dzietność, nie zauważa się zupełnie roli mężczyzn w całym procesie demograficznym. W zakresie popularyzacji poprawy demografii trzeba zwracać uwagę na konieczność dzielenia obowiązków pomiędzy obydwoje rodziców. Krokiem w dobrą stronę są bez wątpienia urlopy tacierzyńskie. Chciałbym zwrócić uwagę na jedno zagadnienie, które dotyczy porównania wychowywania dzieci w czasach, kiedy dzieci rodziło się w naszym kraju dużo, a tym, co dzieje się dziś. Otóż niewspółmiernie wzrosła konieczność „zaopiekowania się” dziećmi.
Dzieciom trzeba poświęcać teraz znacznie więcej czasu i uwagi. Niestety, bardzo często spada to na barki kobiet, bo nie wszyscy mają przecież dziadków do pomocy. Zresztą dziadkowie – ponieważ wnuki rodzą matki w coraz późniejszym wieku – też są coraz starsi i zakres ich pomocy jest ograniczony. W czasach, gdy ja i moje pokolenie wychowywaliśmy dzieci, czas dzieci organizowała i zapełniała w znacznie większym zakresie szkoła. Dziś zajęcia typu angielski, tenis, pływanie są organizowane poza szkołami, co wymaga dodatkowego czasu, chociażby na dowożenie pociech. Rozmawiałem niedawno z pewną mamą samotnie wychowującą dwójkę pociech.
Ta pani, tylko dlatego, że wykonuje wolny zawód, może to wszystko „ogarnąć”. Może więc jednak doprowadzić w jakiś sposób do tego, by to w szkołach te dodatkowe zajęcia były organizowane? Nawet jeśli nie przez samą szkołę, to w jej pomieszczeniach i w taki sposób, by odciążyć rodziców z konieczności odrywania się od pracy i zajęć zawodowych. Nasze mamy pracowały, czasem nawet bardzo ciężko i wiele godzin każdego dnia, a my byliśmy w szkole. Pamiętamy, że liczba urodzeń wzrosła – niestety, tylko przejściowo – po wprowadzeniu programu 500+. Początkowo program był krytykowany za to, że dotyczył tylko drugiego dziecka w rodzinie, teraz – jeśli są głosy krytyczne – dotyczą tego, że nie różnicuje się rodzin pod względem zamożności.
Mam więc propozycję do dyskusji. A może by tak społeczeństwo, w trosce o swoją przyszłość, wzięło na siebie w większej części koszty utrzymania dzieci, które dopiero się urodzą? A więc np. – pozostawiając dzisiejsze świadczenie – wprowadzić program typu „nowe pokolenie+”, w którym dziecko urodzone miałoby zagwarantowaną do uzyskania pełnoletności dodatkową kwotę, chociażby drugie 800 zł miesięcznie. Wydatek w skali budżetu nie byłby początkowo wysoki (wszak rodzi się mało dzieci), choć niewątpliwie by rósł w kolejnych latach. Ponieważ jednak jednocześnie w miarę pełnoletności wyższe porównywalnie roczniki wypadałyby ze świadczenia 800+, przyrost wydatków w kolejnych latach nie byłby aż tak drastyczny. Sądzę, że to wszystkim nam, jako społeczeństwu, w końcowym rozrachunku by się opłaciło. Chętnie posłucham słów krytyki tego pomysłu, ale jedynie od tych, którzy przymierzają się do stania się rodzicami. ALEKSANDER POPOWSKI
Błaszczak, masło i wina Tuska
O Błaszczaku można pisać w nieskończoność, bo to jest gość, którego nie da się tak po prostu omówić i zamknąć do szuflady. Osobnik ów posiada niezwykły dar zaskakiwania opinii publicznej swoimi przemyśleniami, wynikający z prostego faktu, że poziom jego głupoty stale rośnie i, co ciekawe, końca wciąż nie widać. Jeszcze niedawno chodziły plotki, że może prezes Kaczyński wystawi go jako kandydata na prezydenta, co zapewne mile połechtało jego próżność.
Padło jednak na Nawrockiego, zwanego Nowogrodzkim. Błaszczak nie daje jednak o sobie zapomnieć. A zwłaszcza jego głupota. Niedawno stwierdził, że jak w USA wygra Trump, to cały rząd Tuska powinien podać się do dymisji. Prawda, że największy filozof by tego nie wymyślił? A ostatnio na jednym ze spotkań aktywu pisowskiego zademonstrował kasetkę, z której wyciągnął… kostkę masła. Masła, które kosztuje aż 10 zł, co jest oczywiście według niego nie tylko winą Tuska, ale i zbiorową porażką całego rządu, który, oczywiście, z tego powodu nie powinien rządzić i natychmiast podać się do dymisji. Jak każdy rząd, który nie potrafi zapanować nad ceną masła.
Tutaj nasuwają się dwie uwagi. Podczas mojej wizyty w Auchan znalazłem masło za 8,5 zł, a w osiedlowym sklepie nawet za 7 zł. Masło, nie masmix. Oczywiście jest i po 10 zł, ale czy ktoś komuś każe kupować w tej cenie? I czy ktoś jest w stanie odróżnić smakowo masło gostynińskie od mazurskiego? Chciałbym poznać takiego specjalistę! Może Błaszczak takim jest, nie wiem. Druga sprawa. W nostalgii za rządem, który ma wpływ na cenę masła, Błaszczak wyraźnie tęskni do minionej epoki. Nic w tym dziwnego, taki klasyczny aparatczyk czułby się tak samo dobrze w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej pod przewodnictwem Gomułki, jak czuje się dobrze w Polskiej Zjednoczonej Partii Prawo i Sprawiedliwość pod przewodnictwem Kaczyńskiego. JACEK M.