R E K L A M A
R E K L A M A

Fajbusiewicz wraca do spraw sprzed lat. Ormowiec zabójcą

Na początek młodszym czytelnikom należy się wyjaśnienie tytułu – ORMOWIEC. Była to powołana w 1946 r. paramilitarna organizacja społeczna wspierająca Milicję Obywatelską, czyli ORMO – Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej. W latach 50. liczyła nawet 400 tys. członków. Na ulicach miast pojawiały się patrole: milicjant z ormowcem z opaską na rękawie. Przez dekady formacja wspierała komunistyczną władzę, rozpraszając zgromadzenia i wiece opozycji. Zakończyła działalność w 1989 r.

Fot. Wikimedia

Do tragicznych wydarzeń doszło także w 1989 r. na terenie budowanej kopalni węgla brunatnego w Bełchatowie. 4 października mieszkaniec pobliskiej wsi, szukający złomu na wysypisku przy odkrywce Kamieńsk- -Bełchatów, natrafił na spalony manekin. Z bliska okazało się, że to zwęglone zwłoki człowieka. Milicja szybko potwierdziła, że ofiarą był prawdopodobnie mężczyzna, choć stopień zwęglenia uniemożliwiał identyfikację. Ustalono jedynie, że ciało zostało spalone, by zatrzeć ślady i utrudnić śledztwo.

Śledczy z Piotrkowa od początku zakładali, że wysypisko nie było miejscem zbrodni, lecz zwłoki przywieziono tu i spalono. W czasie sekcji z zaskoczeniem stwierdzono, że przed spaleniem mężczyzna został zastrzelony. Oddano do niego dwa strzały. Jeden w głowę, a drugi w pierś. Ustalony kaliber broni okazał się później kluczowym tropem. Tymczasem podpułkownik Jan Płócienniczak, prezenter „Magazynu 997” występujący w radiowej audycji „Cztery pory roku”, 6 października poinformował słuchaczy o makabrycznym odkryciu i w imieniu śledczych zaapelował o pomoc w identyfikacji ofiary. Na odzew nie trzeba było długo czekać.

Kilka godzin po radiowej audycji do Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Piotrkowie Trybunalskim zgłosiła się Daniela G., informując o zaginięciu męża, który 27 września 1989 r. wyjechał do Warszawy i ślad po nim zaginął. Śledczy pokazali jej zabezpieczone na wysypisku fragmenty odzieży; kobieta nie miała wątpliwości, że należały do jej męża – 35-letniego Wiesława G., ojca trójki dzieci z okolic Nowosolnej w województwie łódzkim. Przesłuchiwana przez dwa dni nie potrafiła wskazać sprawców ani wyjaśnić, dlaczego ciało znaleziono w Bełchatowie. Tłumaczyła jedynie, że mąż często znikał na tygodnie w interesach, nie informując rodziny o powrocie.

Co dziwne, krótko przed śmiercią Wiesław G. pojawił się z Eugeniuszem z Warszawy, przyjechali nowym pomarańczowym fiatem 126p. Sześć tygodni wcześniej miał jeszcze starego malucha, którego sprzedał i okazyjnie kupił trzyletnie auto na warszawskich numerach. Daniela G. zeznała, że ostatni raz widziała męża 27 września, gdy wraz z Eugeniuszem wyjechali do Warszawy. Samochód po zbrodni zniknął. Według żony Wiesław nie miał wrogów ani długów, a jego przeszłość – handel obwoźny bez zezwolenia i częste transakcje walutowe – raczej nie tłumaczyła tragedii. Milicja badała jego kontakty, podejrzewając związek z interesami. Współpracował m.in. z Darkiem, u którego pomieszkiwał w Warszawie na Karolkowej; ten zniknął po zabójstwie. Kilkanaście dni później w programie TVP2 apelowaliśmy do widzów o informacje o osobach widzianych z Wiesławem oraz o fiatach 126p. Śledczy nie ustalili, komu sprzedał stare auto i od kogo kupił nowe – transakcja musiała nastąpić tuż przed zbrodnią.

Po emisji programu zgłosił się nowy właściciel fiata 126p kupionego od Wiesława na warszawskiej giełdzie. Szybko ustalono, że nie miał związku ze zbrodnią. Przełom nastąpił dopiero miesiąc później w Warszawie. W jednym z tramwajów Arkadiusz R. pod wpływem alkoholu wszczął awanturę i wyciągnął pistolet, krzycząc, że jest ormowcem. Broń była nienaładowana, motorniczy wezwał pomoc, awanturnik trafił do aresztu, a pistolet oddano do analizy batalistycznej. Kilka dni później Centralne Biuro Kryminalistyki ogłosiło sensacyjną wiadomość: właśnie z tego pistoletu oddano strzały do Wiesława G.

W grudniowym programie „997”, za zgodą prokuratury, pokazaliśmy fragmenty przesłuchania Arkadiusza R. Oskarżony twierdził, że nie doszło do zabójstwa, lecz do nieszczęśliwego wypadku. Według jego relacji 30 września wraz z Wiesławem wybrał się w okolice Bełchatowa na polowanie. Wiesław miał naganiać zwierzynę, a on strzelać. Gdy wyskoczyła sarna, padły strzały – zamiast w zwierzę, trafił w kolegę. Tłumaczył, że go nie widział. Na pytanie, dlaczego nie ratował ofiary ani nie zawiózł jej do szpitala, odpowiadał: „Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Potem spanikowałem, zawiozłem zwłoki na wysypisko, a tam sam zapłonął. To był mój kolega”. Po zbrodni poprosił brata o pomoc w pozbyciu się fiata, który trafił do mieszkańca Torunia. Ostatecznie Arkadiusz R. przyznał się do winy i został skazany na najwyższą wówczas karę – 25 lat więzienia. 

2025-12-13

Michał Fajbusiewicz