Najczarniejszym dniem był poniedziałek 14 czerwca 1993 roku. Bandyta zaatakował wtedy czterokrotnie.
50-letnia Ewa K. wracała około godziny 15 z zakupów. Gdy weszła do bramy w domu przy ul. Widok, otrzymała pierwszy cios. Metalowy łom zgruchotał jej całkowicie czaszkę i kobieta zmarła po kilku godzinach w szpitalu klinicznym przy ulicy Banacha. Gdy karetka odwoziła ją do szpitala, przy ul. Mokotowskiej „Łomiarz” zaatakował Krystynę L., kiedy wyjmowała listy ze skrzynki. Trzecia kobieta została napadnięta przy Marszałkowskiej. Dochodziła godz. 18, „Łomiarz” dopadł ją w bramie budynku, w którym mieszkała. Kilkanaście metrów dalej znajdował się przystanek tramwajowy pełen ludzi… Ofiara – Ewa W. – zmarła 6 dni później w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności, ale „czarny poniedziałek” jeszcze się nie skończył. Około godz. 19 policja otrzymała sygnał o czwartym tego dnia napadzie – na klatce schodowej budynku przy ul. Marszałkowskiej. 70-letnią Annę S. napastnik zaskoczył również przy skrzynce na listy. Tu jednak, szczęśliwie, ofiara nie straciła przytomności. Pani Anna była pierwszą napadniętą ofiarą, która mogła złożyć po dwóch dniach zeznania i dzięki nim stworzono pierwszy portret pamięciowy bandyty.
Wtorek 15 czerwca przyniósł kolejny napad. Nieznany sprawca zaatakował przy ul. Bielańskiej 78-letnią kobietę. Zabrał jej torebkę, ale pokrwawiona Ludmiła H. mimo groźnej rany wyszła z klatki schodowej i wezwała pogotowie.
Opisane powyżej napady nie były pierwszymi w Warszawie, bowiem już wcześniej – w kwietniu i maju tego roku – wydarzyło się pięć podobnych ataków na kobiety. O tych faktach opinia publiczna dowiedziała się jednak dopiero w czerwcu, po serii napadów. Policja ukrywała tragiczne zdarzenia, nie chcąc prawdopodobnie wzbudzać paniki. Ostatnie trzy ataki miały miejsce we wrześniu. „Unikajcie ciemnych ulic, zaułków, nieoświetlonych bram. W razie niebezpieczeństwa głośno krzyczcie. Do obrony używajcie nawet dezodorantów i podobnych przedmiotów” – apelowała do kobiet po wrześniowych napadach warszawska policja. Komendant stołeczny policji nadkom. Wiktor Mikusiński już w czerwcu powołał specjalną grupę operacyjną. Kilkunastoosobowy zespół najlepszych oficerów operacyjnych przeanalizował szczegóły wszystkich napadów. Powstały trzy wersje portretu pamięciowego domniemanego napastnika. Ustanowiono też nagrodę: 1 mln (starych) złotych za informację, kim jest „Łomiarz”.
„Łomiarz” – naprawdę Henryk R. – wpadł we wrześniu 1993 roku. Został oskarżony o 29 napadów. Większości tych ohydnych czynów dokonał, wychodząc na przepustki z zakładu karnego w Łowiczu, gdzie odsiadywał wyrok czterech i pół roku więzienia za wcześniejsze ataki na kobiety. Z braku dowodów proces miał charakter poszlakowy. Większość stawianych mu zarzutów nie obroniła się przed sądem. Najpierw został skazany przez sąd wojewódzki na 25 lat pozbawienia wolności za zaledwie trzy napady, a następnie, 31 stycznia 1996 roku, po złożeniu apelacji, na 15 lat pozbawienia wolności za jeden udowodniony mu napad. Wyrok ten podtrzymał sąd okręgowy po kolejnym rozpatrzeniu sprawy w 2000 roku. Wtedy znowu został uwolniony od zarzutu napadu na dwie kobiety. Nadal jednak odbywał 15-letni wyrok pozbawienia wolności. Pobyt w więzieniu zakończył we wrześniu 2008 roku.
18 marca 2009 roku „Łomiarz” znów zaatakował – ofiarą była 25-letnia kobieta z Piaseczna. Miejscowi kryminalni szybko namierzyli napastnika. „Łomiarz” miał wtedy 53 lata. W 2012 roku został prawomocnie skazany na siedem lat pozbawienia wolności. W 2016 roku wyszedł ponownie na wolność… a krótko po tym zaatakował w Łowiczu 71-letnią kobietę. Na szczęście był świadek tego zdarzenia, który szybko rozpoznał „Łomiarza” na jednej z ulic miasta. Morderca dostał kolejny wyrok – 10 lat pozbawienia wolności. Jak widać, kilkukrotny proces resocjalizacji więziennej nie przyniósł rezultatu.
Jeśli nic się nie zmieni, „Łomiarz” opuści zakład karny w 2026 roku. Czy znowu zaatakuje?