Tej zbrodni przyglądają się i przeglądają się w niej nasze media. Krótko po zabójstwie w mediach społecznościowych (na platformie X) pojawiły się sensacyjne filmy nakręcone przez świadków zbrodni, by epatować nimi opinię publiczną. Filmy udostępnione przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego miały setki tysięcy wyświetleń. Na jednym widać było znęcanie się oprawcy nad ofiarą – to było w dalszym planie, na innym zatrzymanie zabójcy i w bliskiej odległości ofiarę całą we krwi. Będą one dodatkowym materiałem dla śledczych i to mógłby być motyw ich powstania. Ale niedobrze się stało, że zostały upublicznione w internecie, pokazując to, co powinno służyć wyłącznie jako materiał dowodowy dla policji i prokuratury.
Są zasady, również dziennikarskie, które w tym przypadku zostały przekroczone. Nie wolno – w myśl kodeksów etyki dziennikarskiej – wyłącznie dla sensacji publikować materiałów pełnych przemocy, scen krwawych i drastycznych. Nie wolno pokazywać zwłok z bliskiej odległości, przecież rozpoznawalnych i nieanonimowych, nie wolno ranić i krzywdzić bliskich ofiary niepotrzebnymi i niczemu niesłużącymi publikacjami sensacyjnych filmów. Jaki miał być cel tych publikacji? Czy chodziło tylko o to, by pochwalić się nagraniami, których nikt inny nie dokonał?
Przywykliśmy już do ofiar wojennych, więc nie powinno dziwić, że ktoś uznał, że to tylko kolejna śmierć. Przywykliśmy do prawie nieograniczonej wolności słowa i wypowiedzi – więc ktoś uznał, że nie będzie własnych doświadczeń cenzurował i umieścił film w mediach społecznościowych, bo mamy prawo wiedzieć… Nie, nie wszystko musimy oglądać, nie wszystko musi być nam udostępnione! Autorzy filmów nie pomyśleli o ofierze i jej bliskich, przeżywających ogromną traumę. Z szacunku do nich, aby nie zwiększać ich bólu, powinni zrezygnować z publikacji. Czy to wydarzenie ma być dowodem na to, że internet wychował pokolenie nieczułe na ludzki ból, nieempatyczne, goniące za sensacją za wszelką cenę? Gdzie i kiedy popełniliśmy błąd?
Żyjemy w świecie, w którym wszystko wystawiono na sprzedaż i niemal wszystko jest dozwolone, bo przecież mamy wolność słowa, przekonań, wypowiedzi etc. W poważnym francuskim piśmie Le Monde przeczytałem tekst o „Międzynarodówce cenzorów”, w którym dyktatorzy zrównani zostali przez autora z liberalnymi demokracjami próbującymi ograniczyć wolność słowa, kiedy ta wolność zagraża i szkodzi innym ludziom. Propaganda przemocy, mowy nienawiści, sianie religijnej czy ideologicznej wrogości wobec grup i narodów uznawana jest przez wielu za wyraz swobód obywatelskich. Ale taka wolność słowa prowadzi do wynaturzeń i zbrodni, na które nie powinno być naszego przyzwolenia. Filmów pokazujących morderstwo na terenie Uniwersytetu Warszawskiego nie obejrzałem, znam je tylko z prasowych relacji. Wolałbym, żeby ich nie publikowano. Szkoda, że tak się nie stało. Zabrakło moderacji, współczucia, człowieczeństwa.