Polowanie na ofiary i ich osaczanie. Trucie i przejmowanie nieruchomości cz. I

To jedna z najbardziej mrocznych i skomplikowanych spraw ostatnich lat. Przestępcy nie tylko wykorzystywali bezradność i nieświadomość pogrążonych w nałogu ofiar, ale posuwali się też do zbrodni. Ich działalność trwała kilka lat. Co najgorsze – mogło dojść jeszcze do kolejnych zabójstw, gdyby nie zeznania pewnej kobiety.

Rys. Tomasz Wilczkiewicz

Do Magdaleny J. zgłosił się bowiem znajomy jej rodziców. Miał nietypową prośbę – potrzebował… broni palnej. Tłumaczył, że boi się o swoje życie, bo sporo wie o dokonywanych zabójstwach wielu osób przez członków grupy przestępczej działającej na terenie województwa mazowieckiego. Ofiarami mieli być ludzie uzależnieni od alkoholu, samotni i schorowani, ale posiadający własne mieszkania. Na dowód tego Robert S. przekazał dane zmarłych pokrzywdzonych oraz przyniósł plastikową butelkę po wodzie mineralnej z jakąś cieczą.

Trunek z dodatkiem toksycznej substancji

Jak później ustalili biegli, był to roztwór alkoholu etylowego o stężeniu 40 proc., zawierający również izopropanol, którego powszechnie używa się między innymi do czyszczenia okularów, styków elektrycznych oraz głowic taśm audio. Badający ten roztwór specjaliści uznali, że to substancja mająca działanie toksyczne, mogąca zagrażać życiu i zdrowiu. Śledczy przekazali biegłym karty z przyczynami zgonów osób, które wskazał Robert S. Po przeanalizowaniu ich biegli stwierdzili, że nie można wykluczyć, iż przyczyną śmierci mogło być jednorazowe lub wielokrotne przyjęcie tej trującej substancji.

Podczas przesłuchań Robert S. wyjaśniał, że był odpowiedzialny za weryfikowanie stanu majątkowego ofiar, sprawdzanie zadłużenia ich mieszkań i stanu ewentualnych kont bankowych. Swoje szczegółowe wyjaśnienia tłumaczył tym, że nie chciał być zamieszany w zabójstwa, których dokonywali inni członkowie grupy przestępczej. Zdradził też, że są planowane przejęcia kolejnych nieruchomości. Na tablicach poglądowych rozpoznał zaś innych członków grupy.

Według ustaleń prokuratury mechanizm działania szajki był następujący: najpierw wyszukiwano ludzi, którzy mieli kłopoty z alkoholem, a zarazem problemy finansowe – zazwyczaj zadłużenie w spółdzielni mieszkaniowej. Chodzono po ulicach i obserwowano tych, którzy się zataczali, byli zaniedbani i kupowali w sklepach alkohol. Zagadywano też sprzedawców. Gdy już „upolowano” właś ciwą osobę, odwiedzano ją w mieszkaniu i proponowano pomoc, sprawdzając jednocześnie warunki i stan prawny lokalu. Gdy człowiek pogrążony w nałogu był właścicielem lokalu, wystarczyło tylko uzyskać podstępem pełnomocnictwo do jego sprzedaży.

Miłość do… pełnomocnictwa

Tak było choćby w przypadku pani Krystyny, która mieszkała z niewidomym znajomym w mieszkaniu spółdzielczym w Warszawie. Jeden z członków grupy przestępczej zwrócił na nią uwagę, gdy pijana kupowała kolejne piwo. Podszedł do niej i zaproponował pomoc, w tym dostarczenie alkoholu. A później przynosił jej do domu zakupy, dostarczał wódkę w butelkach po wodzie mineralnej i został jej „kochankiem”. Mężczyzna dowiedział się, że jego „ukochana” ma spore zadłużenie w spółdzielni – około 7 tys. złotych. Pani Krystyna poznała też jego kolegę, który pomógł w spłacie tych długów i obiecywał jej lepsze życie, gdy tylko podpisze pełnomocnictwo do sprzedaży lokalu. Tak też zrobiła – jej „kochanek” uzyskał dokument i sprzedał mieszkanie znajomemu. Nowy właściciel kazał jej się wyprowadzić, a zaprzyjaźniony z panią Krystyną mężczyzna wywiózł ją do jakiegoś lokalu w podwarszawskich Markach, gdzie za jakiś czas zmarła. Ponieważ wcześ niej przebywała na terapii antyalkoholowej, śledczy dotarli do opinii psychologa na jej temat. Wynikało z niej, że kobieta „była uzależniona od alkoholu w fazie przewlekłej i ujawniała kliniczne objawy tego uzależnienia”. W związku z tym miała zaniżoną uczuciowość wyższą i „osłabioną zdolność do przewidywania skutków podejmowanych przez siebie decyzji”. Biegli nie mogli jednak jednoznacznie stwierdzić, jaka była jej zdolność do podpisania aktu notarialnego. Z zeznań świadków wynika, że systematycznie dostarczano jej plastikowe butelki, najprawdopodobniej z zawartością „wódki z mety”.

Pan Waldemar zmarł w grudniu 2011 roku. I w tym przypadku świadkowie zeznali, że przychodziło do niego dwóch mężczyzn, którzy przynosili jakiś alkohol. Pół roku przed śmiercią dowiedział się od swojej siostry, że na jednego z nich przepisał swoje mieszkanie. I w tym przypadku sięgnięto do opinii psychologa, który obserwował pana Waldemara podczas jego odwykowej kuracji. W opinii napisano, że badany ma zaburzenia zachowań i nastroju oraz początki zmian otępiennych. W stosunku do ludzi był łatwowierny i podatny na sugestie. Później ustalono, że w momencie podpisywania aktu notarialnego „nie miał zachowanej zdolności rozpoznania wykonywanych czynności prawnych i ich skutków”.

Pani Grażyna miała wypłacić 330 tys. złotych i przekazać je mężczyźnie, którego rozpoznała na okazanych jej zdjęciach. To był niejaki Krzysztof P., który udawał zakochanego w znacznie starszej od siebie kobiecie. Do wypłaty jednak nie doszło, bo interweniowali pracownicy banku, którzy wezwali policję.

– Znałam tego człowieka, bo przynosił mi do domu płyn w półtoralitrowych butelkach i nakłaniał do picia. Według mnie musiał do niego coś dosypywać, bo po wypiciu przez parę tygodni byłam chora i ciągle wymiotowałam. A ja planowałam sprzedanie mieszkania i wyjechanie z nim poza Polskę – zeznała. Butelkę znaleźli w jej mieszkaniu policjanci, którzy prowadzili w tej sprawie śledztwo. Okazało się, że był w niej alkohol z domieszką izopropanolu. Kobietę również przebadał biegły psycholog, który uznał, że jest łatwowierna i podejmuje nieostrożne zachowania. Zwłaszcza pod wpływem środków nasennych połączonych z wypiciem alkoholu.

Diabelski proceder

Pierwsze zatrzymania podejrzanych o ten diabelski proceder zaczęły się w grudniu 2021 roku. Policjanci z Wydziału do spraw Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji zatrzymali dwóch bezrobotnych braci. To Roman i Krzysztof P., Romowie. Do aresztu trafił też bezrobotny Paweł S. oraz prowadzący warsztat samochodowy Wiesław A. Ustalono także, że szefem grupy przestępczej miał być Tomasz G. – z wykształcenia specjalista od zarządzania nowoczesnymi przedsiębiorstwami gastronomiczno-hotelowymi – prowadzący agencję reklamową i zajmujący się także handlem nieruchomościami. Prokurator zainteresował się również Jolantą D.S., która prowadziła kancelarię notarialną w Warszawie, gdzie – zdaniem prokuratury – zalegalizowano jedną z transakcji.

Podczas przesłuchań Roman P. częściowo przyznał się do stawianych mu zarzutów. Wyjaśniał, że zajmował się poszukiwaniem ludzi, od których można przejąć mieszkania, „zaprzyjaźniał się z nimi” i dostarczał im jedzenie oraz alkohol. Zapewniał jednak, że nie robił tego w każdym przypadku, jak ustalono w śledztwie.

Jego brat – Krzysztof P. – nie poczuwał się do winy i twierdził, że odwiedzał niektóre ofiary, ale nie był świadomy, o co chodzi, bo jest człowiekiem niewykształconym i mało obrotnym życiowo. Na kolejnych przesłuchaniach postanowił milczeć. Nie przyznał się też do stawianych mu zarzutów Wiesław A., podobnie jak notariuszka Jolanta D.S. Natomiast Paweł S. potwierdził swoje uczestnictwo w przestępstwach i był skłonny wszystko szczegółowo opisać.

– Uczestniczyłem w wielu tych przedsięwzięciach wspólnie z innymi osobami. Wyszukiwałem właścicieli nieruchomości, głównie ludzi samotnych i uzależnionych od wódki. Przekonywałem ich do sprzedaży mieszkania i nakłaniałem do spożywania alkoholu z plastikowych butelek – wyjaśniał.

Szef bez winy?

Wytypowany przez śledczych na szefa grupy biznesmen Tomasz G. nie miał wyjścia i nie mógł zaprzeczyć, że uczestniczył w transakcjach związanych z nieruchomościami pokrzywdzonych, bo były na to odpowiednie dokumenty.

– Nie miałem jednak świadomości, że to jest jakaś przestępcza działalność – oświadczył. – W jednym przypadku kupno mieszkania zaproponował mi Roman P. Powiedział, że w bliskich kontaktach z tą panią jest jego kolega Paweł S. i on na pewno uzyska od niej pełnomocnictwo do sprzedaży. Zapewniał też, że po sprzedaży nieruchomości tej kobiecie nic nie zabraknie i będzie miała gdzie mieszkać.

Zdaniem prokuratury wyjaśnienia niektórych podejrzanych są sprzeczne z zebranym materiałem dowodowym. Prawda jest natomiast taka, że grupa, której „mózgiem” miał być biznesmen Tomasz G., działała przynajmniej przez pięć lat, głównie w Warszawie i okolicach. W celu zatuszowania podstępnego przejmowania mieszkań truli ich właścicieli, systematycznie dostarczając im skażony alkohol. Oskarżeni zostali o dokonanie 5 zabójstw, sześciu ich usiłowań oraz doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzania mieniem znacznej wartości. W ten sposób oszukano kilkanaście osób. W maju ubiegłego roku akt oskarżenia w tej sprawie trafił do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga.

2024-10-20

Katarzyna Binkowska