R E K L A M A
R E K L A M A

Michał Urbaniak. Piotrkowska była dla mnie Piątą Aleją

„Kiedyś Roman Polański powiedział mi, że życie to jest cyrk. I ja się z nim zgadzam. W tym cyrku występuję jako Michał Urbaniak” – mówi rozmówca Jacka Góreckiego w wywiadzie rzece „Michaś”.

Fot. Piotr Kamionka/Angora

Cyrk to inna wersja teatru, figury, która zwykle trafnie metaforyzuje życie artysty, cyrk może nawet celniej pasuje do jazzu, ale jest taki moment, dostępny tylko dla genialnych, że gwiazdy cyrku i gwiazdy teatru spotykają się na szczycie. Nad nimi jest już tylko niebo. Takim artystą jest Michał Urbaniak.

Wiemy o nim, wybitnym skrzypku i saksofoniście jazzowym, sporo po lekturze biografii artysty napisanej przez Andrzeja Makowieckiego i wydanej w 2011 roku. W „Michasiu”, będącym swoistą wspomnieniową repetycją poszerzoną o wypadki z ostatnich trzynastu lat, znajdujemy też nowe, nostalgiczne tony, niedziwne dla kogoś, kto skończył osiemdziesiąt lat i osiągnął wszystko, co do osiągnięcia było. Pojawiają się te same wątki, epizody i ludzie, ale z innej, pogłębionej przez wiek bohatera perspektywy.

Wartością dodaną „Michasia”

jest ocena polskiej rzeczywistości, a jednocześnie utrwalona pozycja głównego rozmówcy, który mając za sobą światowy sukces, ocenia nasze czasy surowo, ale we właściwej proporcji. To, z czym się nie zgadza, to polska bylejakość i zaściankowość. Dla kogoś, kto czuje się Amerykaninem, ba! – nowojorczykiem, co znaczy dużo więcej, Polska, z jaką się zetknął po powrocie, musiała drażnić. Gdy po kilkunastu latach w USA przyjechał do Polski, zauważył: „Bawią mnie polskie media, które czasem robią ze mnie figurę, czasem legendę, a czasem muzyka z Polski, który pozuje do zdjęć z wpływowymi artystami, żeby podbić swoją popularność.

Tak było kilka lat temu, kiedy do Polski przyjechał Nigel Kennedy, dziś jeden z ciekawszych skrzypków, absolwent nowojorskiej Juilliard School, z którym znam się od 1982 roku. Wówczas przychodził na moje grania w nowojorskich klubach, żeby podpatrywać i uczyć się ode mnie. Po koncercie w Warszawie postanowiłem, że pójdę za kulisy i przywitam się z nim. Ucieszył się i od razu zaproponował mi szampana, do którego on dolewał sobie nieco spirytusu. Napiliśmy się, umówiliśmy na wspólne granie i przy okazji zrobiliśmy sobie zdjęcie, które wylądowało w sieci. Pod zdjęciem pojawiły się komentarze, że nie ma to jak promować się pod znanymi nazwiskami…”. Jakże typowa i ponadczasowa polska ignorancja podlana zawiścią.

 

Subskrybuj angorę
Czytaj bez żadnych ograniczeń gdzie i kiedy chcesz.


Już od
22,00 zł/mies




2024-05-12

Henryk Martenka