R E K L A M A
R E K L A M A

Listy do redakcji Angory (21.07.2024)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości dziękujemy i zachęcamy do dalszego kontaktu.

Fot. Domena publiczna

Wrzut karny

Rozpocznę od cytatu: „Do minionego właśnie naszego Euro (ha, pięknie daliśmy dupy!), do całego dzisiejszego futbolu, ten romantyczny atawizm pasuje jak kawa do śledzi, więc coś trzeba z nim w sobie zrobić, ale co?”. Cytat pochodzi z listu Marcina Wrocławskiego do Jana Jo Rabendy. Ten drugi zabiegał o wydanie w języku polskim powieści czeskiego pisarza Eduarda Bassa Klub jedenastu, opowiadającej historię ojca i jedenastu synów, którzy stworzyli niepokonaną drużynę piłkarską. List, który znalazłem w eseju Szczęśliwa jedenastka Marka Bieńczyka, napisano w 2012 roku, ale jak widać, ten fragment jest ponadczasowy. Pasuje jak ulał do Euro 2024. Do poprzednich zresztą też. 

Doszło do tego, że po boisku biegają miliony dolarów, w niektórych przypadkach niewiele brakuje, by dwie drużyny wyceniano na pół miliarda petrodolarów. Kupno piłkarzy to rodzaj współczesnego handlu niewolnikami, przy czym niewolnikami nie są piłkarze, lecz my, którzy jesteśmy gotowi takie sumy wydawać i nimi się ekscytować. Ktoś to przecież pokryć musi. Jakaś cząstka jest nawet w szaliku, którym machają kibice, śpiewając, że nic złego się nie stało. Im nie, a piłkarzom tym bardziej, bo premie są przecież gwarantowane. Potrafię odróżnić rzut wolny od rożnego, a nawet od karnego, choć wszystkie są – ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu – jednak kopnięciami. Ten ostatni, czyli karny, stał się zresztą okazją do narodowej debaty. 

Dzięki karnemu pojechaliśmy na te zawody; tak nam strzelano bramki, a nasze ostatnie kopnięcie tego typu, powtarzane do skutku, też przejdzie do historii jako specjalność naszego najlepszego kopacza, którego blask ginie w ogólnym marazmie reprezentacji. Wszystkie kraje powinny brać udział w mistrzostwach. Bez żadnych eliminacji, bo cóż to za selekcja, skoro najpierw wyszukuje się na mapie jakieś egzotyczne kraje, by potem co drugi z nich dostał się na imprezę, a potem przeżywał – jak my – rozczarowanie, bo nie wyszedł z grupy, co, jak się okazuje, nie jest i tak trudne. Wystarczy nie dać strzelić sobie bramki. Ostatnie Euro za sprawą niezliczonych sprawdzań sytuacji przez VAR, straciło wyraźnie na spontaniczności. Jeśli sędzia nie gwizdnął w porę, a zamiast tego wdaje się w oglądanie na ekranie tego wszystkiego, widowisko traci na jakości. Ileż to goli nie uznano z tego powodu!

Pewnie tyle samo, ile było tych samobójczych, co też jest znamienne dla tego Euro. Goli jest w meczach na ogół mało, a jeśli już są, to strzelają je zawodnicy broniący z wielkim poświęceniem, acz niefortunnie, swej bramki. Gdyby nie ta wideoweryfikacja, niewątpliwie bramek byłoby więcej. Przecież od dziesięcioleci wspominamy te strzelone ze spalonego, zdobyte ręką, mylne decyzje sędziów itp. Nie chcę powiedzieć, że tęsknię za takimi sytuacjami i że one mają wrócić, ale mecze nie mogą też zmierzać w kierunku rozgrywek odbywanych przez piłkarzy za pomocą komputerowych aplikacji. NARCYZ WASZKIEWICZ

Czy Putin ma opozycję? 

Wojna w Ukrainie trwa, końca jej nie widać, a gdy w Niemczech kopano piłkę, Putin pojechał do Kima w Korei Północnej, aby pogadać z nim, co załatwił wcześniej z Xi Jinpingiem, prezydentem Chin. Ale o tym niżej. Putin najpierw wykopał z mediów kogo chciał, internet kontroluje prawie w pełni, bo to, co próbują robić emigranci w sieci zza granicy, skutków nie przynosi z jednego powodu – Ameryka i inni na zachodzie Europy wolą inwestować w zabawki do zabijania niż w technologie umożliwiające przepływ prawdziwych informacji nie tylko o wojnie w Ukrainie w głąb Rosji, czyli coś na podobieństwo Wolnej Europy. Co prawda u nas za słuchanie tej stacji groziły kary, ale tam, w wielkoobszarowej Rosji, Putin nie znajdzie tylu „czekistów” do pilnowania każdego chutoru – to po pierwsze. A po drugie – z kim ten Zachód miałby tę Wolną Rosję robić? Z Ałłą Pugaczową? A może z „wielkorusją” czy „nawalnowcami”, jak ich sami nazywają? 

Żona zmarłego A. Nawalnego jakoś na forum instytucji Europy nie wzywała do większego zaangażowania Zachodu w wojnę, twierdząc wręcz: „Ruscy cierpią nie mniej na tej wojnie”. Przecież ci, którzy uciekli przed lutowym najazdem Rosji w 2022 r., nie byli biedakami. Zatem skoro wiedzą, przy kim dorobili się swoich fortun, to czy będą przeciwko niemu? Wątpię. Oddziaływanie na ludzi na wielkim obszarze Rosji wymaga czasu, ale czy Zachód tego chce? Nie wydaje mi się – i robi błąd, bo to mniejsze koszty finansowe. Na co liczą? Na jakiegoś Brutusa? Przecież Brutus nie uratował rzymskiej republiki. Sprowokował tylko krwawą wojnę domową. Putin niszczył (i nadal to robi) każdego, kto może być dla niego potencjalnym zagrożeniem. 

Nawet swoich dowódców odnoszących sukcesy w Doniecku i Ługańsku FSB zabija tylko dlatego, że… żołnierze ich lubili. Rodzi się pytanie, co można zrobić już teraz? Kongres USA powinien w końcu uznać, że Rosja to kraj wspierający terroryzm, a Dania może wreszcie zamknąć cieśniny dla tankowców transportujących ropę z Rosji, że nie wspomnę o zerwaniu jakiegokolwiek handlu z Rosją, nawet z Białorusią, przez wszystkie kraje Europy. Nie zrobią tego, bo… kasa się liczy. A co z tym Kimem i Chinami? Putin powiedział Kimowi, że oddał Chinom wyłączne prawa żeglugi po rzece Tumen (Tumannaja), będącej granicą między Rosją a KRLD, włącznie z prawem do pogłębiania jej koryta, bo jest najkrótszą drogą wodną do Oceanu Spokojnego z Chińskiej Mandżurii. Polecam mapę.

W zamian dostanie najnowszą technologię rakietową. Ze skromności tylko jemu przypisanej nie dodał Kimowi, że Rosjanki wolą już Chińczyków za mężów, bo pracowici, zaradni, dbają o rodzinę i zdecydowanie mniej piją. Putin wie o tym, bo ponad 90 lat temu populacja Rosji stanowiła 10 proc. w skali świata, a dziś to już tylko 2 proc. – a mięsa armatniego zacznie w końcu brakować. U nas, niestety, też są tacy, którym jeszcze z głów nie wyparowały rusofilskie zapędy i zachwyty. Nasz niezawodny Mrożek już dawno opisał opłakane skutki pląsów z chamem i durniem zamiast lania od razu w dziób, aby tę farsę zakończyć. Ktoś w sieci podsumował to bardziej ekstrawagancko: „My, polozapadnicy, wciąż idziemy z ruskim i rodzimym kacapem w tango, wciąż w błazeńskich przysiadach poloneza, dudą im wystawioną do przodu”. Historia niczego nas jeszcze nie nauczyła. A czy będzie kiedyś spokój na chińsko-polskiej granicy? Nie wiem. WNUK fornala zza Buga

Dyplomacja i jeszcze raz – dyplomacja! 

Nie chowajcie głowy w piasek! Jedynie dyplomacja rozwiąże „linię Maginota” zbudowaną na granicy z Białorusią i Kaliningradem. Białorusini to są nasi sąsiedzi, a z sąsiadami, nawet gdy są niezrównoważeni, trzeba jakoś żyć i prowadzić wymiany handlowe, kulturalne itp. A prezydent Andrzej Duda niechże się nie wtrąca w dyplomację Radosławowi Sikorskiemu! To właśnie Sikorski może mu załatwić spotkanie z Łukaszenką. Uczynić to może z pomocą Ławrowa, z którym dobrze się zna. Pamiętam pokazywaną w telewizji migawkę, jak Sikorski i Ławrow wspólnie palili papierosy na balkonie… Nawet jeśli prezydent Duda swego czasu nie chciał mieć fotografii z Łukaszenką, to obecnie powinien – dla poprawienia swojej reputacji – spotkać się z nim. I może to właśnie przyczyniłoby się do zakończenia wojny w Ukrainie? STANISŁAW SKÓRA z Kruszyny

Myśli obrazoburcze…

Przeczytany niedawno artykuł w jednym z tygodników uświadomił mi dogłębnie, jak silne są podziały w polskim społeczeństwie. Przyszła mi więc do głowy obrazoburcza myśl, że może byłoby warto nadać polityczny wymiar tym wrogim antagonizmom i podzielić nasze państwo na dwa niezależne od siebie kraje: Polskę Wschodnią i Polskę Zachodnią, podobnie jak to się stało z Koreą Północną i Południową. 

Granica przebiegałaby gdzieś na wschód od Wisły (możliwe, że po ogłoszeniu właściwego referendum, np. zamiast aborcyjnego!). W Polsce Wschodniej rządziłby sobie arbitralnie pan Jarosław Kaczyński, w Polsce Zachodniej – kraju liberalnej demokracji – pan Donald Tusk. Zapewne bardzo by się ucieszył z takiego obrotu sprawy twardy pisowski elektorat, mając w zasięgu ręki swojego Ukochanego Przywódcę. Panu Prezesowi nikt by nie przeszkadzał wystąpić ze znienawidzonej Unii Europejskiej i zawrzeć pakt przyjaźni z Putinem, Trumpem, Orbánem i innymi europejskimi populistami.

Mógłby sobie swobodnie robić „reformy” w sądownictwie, podporządkować partii wszystkie państwowe instytucje oraz szastać podatkowymi pieniędzmi po uważaniu. W Polsce Zachodniej już dawno byłaby uchwalona, bez żadnych protestów, ustawa aborcyjna według projektu pana Tuska oraz ustawa o związkach partnerskich (pani Kotula mogłaby wreszcie odpocząć), bo myślę, że panowie Marek Sawicki, Władysław Kosiniak-Kamysz i inni opozycjoniści z Trzeciej Drogi razem z ojcem Rydzykiem i całym jego toruńskim imperium przenieśliby się do Polski Wschodniej. A może nawet zdecydowałby się na emigrację, by towarzyszyć swojemu partyjnemu idolowi, sam prezydent Andrzej Duda? A wówczas w Polsce Zachodniej ogłoszono by przedterminowe wybory prezydenckie, które z dużym prawdopodobieństwem wygrałby pan Rafał Trzaskowski. Ten poliglota będzie Polskę Zachodnią godnie w świecie reprezentował i na przykład Donald Trump nie odważy się protekcjonalnie poklepywać go po ramieniu niczym łaszącego się pieska. W Polsce Zachodniej nikt by na nikogo nie szczuł i nie obrzucał błotem przeciwników, dyskusje prowadzono by tylko na argumenty. Panie Dulkiewicz i Adamowicz wreszcie oddychałyby swobodnie.

Ciekawie byłoby zobaczyć, jak w Polsce Wschodniej, na granicy z Białorusią, radzi sobie z imigran tami za pomocą zbudowanego przez PiS dziurawego muru pan Mariusz Błaszczak, tak zajadle krytykujący obecny rząd Donalda Tuska. W Polsce Wschodniej w przyszłych wyborach prezydenckich mogliby startować panowie Wąsik, Kamiński, Obajtek czy Kurski, a obywatele Polski Zachodniej nie musieliby się wstydzić za wybranych do Parlamentu Europejskiego z listy PiS kryminalistów. Niestety, jest jak jest. Ale co tam, można wszak pomarzyć, choćby marzenia były trochę… obrazoburcze, prawda? EWA z Wrocławia

Piłowanie Lasów Państwowych 

Obecnie toczy się szeroka kampania medialna, której celem jest przekazanie opinii publicznej, że poziom pozyskania drewna zagraża trwałości polskich lasów. Mimo że autorzy tych doniesień nie podają konkretnych danych, które mogłyby dokumentować to zjawisko, nasze społeczeństwo uwierzyło, że na terenie naszego kraju ma miejsce spadek lesistości. Hasło „chronić lasy przed wycinką” jest medialnie nośne i wykorzystywane w prowadzeniu kampanii wyborczych. Tymczasem według Głównego Urzędu Statystycznego lesistość Polski w latach 2016 – 2023 wzrosła z 29,5 proc. do 29,7 proc.

Roczny etat pozyskania drewna w Lasach Państwowych nie przekroczył 80 proc. jego rocznego przyrostu. Przedstawione dane statystyczne wskazują, że obecne użytkowanie drewna nie prowadzi do degradacji lasów w skali ogólnopolskiej. Pomimo to opinia społeczna jest przekonana, że lasy w Polsce są zagrożone przez nadmierny wyrąb. Niestety, wiedza naukowa oraz oficjalne dane dotyczące gospodarki leśnej nie docierają do społeczeństwa. Winę za ten stan rzeczy ponoszą głównie leśnicy, gdyż programy edukacyjno-informacyjne prowadzone na wszystkich szczeblach jednostek Lasów Państwowych są skierowane do wąskiej grupy społeczeństwa związanego z gospodarką leśną i nie są udostępniane w ogólnopolskich środkach masowego przekazu. 

Chociaż nie grozi nam wylesienie kraju, to w wielu regionach Polski gospodarka leśna nie jest prowadzona prawidłowo. Na przykład przegęszczone populacje łosi eliminują gatunki liściaste w lasach i są główną przyczyną spadku bioróżnorodności środowiska leśnego. Na takich terenach gospodarka leśna nie jest ani zrównoważona, ani wielofunkcyjna, lecz ma charakter zbliżony do gospodarki rabunkowej. Pośrednią odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosi pan Witold Koss, generalny dyrektor Lasów Państwowych, który zablokował badania naukowe związane z depopulacją łosi. Dezinformację, że obecne pozyskanie drewna prowadzi do degradacji środowiska leśnego wykorzystali działacze i aktywiści środowiskowi z Fundacji Dziedzictwa Przyrodniczego. 

W bezpośrednich kontaktach z politykami odpowiedzialnymi za gospodarkę leśną, nie podając merytorycznego uzasadnienia, zażądali oni wyłączenia z użytkowania 20 proc. powierzchni lasów państwowych. Żądania takie zostały zaakceptowane przez panią minister Paulinę Hennig-Kloskę i głównego konserwatora przyrody pana Mikołaja Dorożałę, posłów Polski 2050, a następnie bezkrytycznie przyjęte przez obecną koalicję rządową. Wywołało to gwałtowne protesty społeczne na terenach, gdzie gospodarka leśna stanowi istotne źródło utrzymania lokalnej ludności. Podczas demonstracji przeciw Zielonemu Ładowi protestowali także przedstawiciele różnych zawodów związanych z gospodarką leśną, żądając dymisji pani Pauliny Hennig-Kloski oraz pana Mikołaja Dorożały. Dlatego obecni rządzący mają poważny dylemat, jak rozwiązać ten konflikt, gdyż lansowanie ograniczeń w użytkowaniu lasów może wywrócić obecny kruchy stolik polityczny w kolejnych wyborach parlamentarnych. W lutym 2024 r. ministra klimatu i środowiska powołała zespół pod przewodnictwem Mikołaja Dorożały, którego celem było wypracowanie rekomendacji w zakresie zasad prowadzenia gospodarki leśnej. 

Skład zespołu został zdominowany przez działaczy i aktywistów środowiskowych z różnych organizacji pozarządowych, a ci nie mają kwalifikacji niezbędnych do oceny działań prowadzonych w ramach gospodarki leśnej. Do zespołu nie powołano żadnego przedstawiciela z wyższych uczelni leśnych. Członkowie zespołu zostali zobowiązani do podpisania klauzuli poufności ograniczającej dostęp do opinii publicznej do decyzji wydawanych przez komisję. W kolejnych miesiącach administracyjnie ograniczono powierzchnie użytkowania lasów w kilkunastu nadleśnictwach bez podania merytorycznych uzasadnień takich działań. Rozpoczęto propagandową kampanię, której celem jest administracyjne wyznaczenie 100 rezerwatów przyrody z okazji 100-lecia Lasów Państwowych. 

Trudno zrozumieć, dlaczego w kraju, gdzie funkcjonują wyższe uczelnie leśne oraz Instytut Badawczy Leśnictwa, żądania kilku działaczy i aktywistów środowiskowych, którzy nie dysponują odpowiednią wiedzą związaną z funkcjonowaniem gospodarki leśnej, zostały zaakceptowane przez obecną koalicję rządzącą. Obecne kierownictwo resortu klimatu i środowiska nie posiada odpowiednich kompetencji do kierowania polityką leśną oraz zarządzania populacjami dzikich zwierząt (por. dyskusja w sejmowej Komisji ds. Rolnictwa i Rozwoju Wsi związana z występowaniem wilków). Dlatego zarówno pani Paulina Hennig-Kloska, jak i pan Mikołaj Dorożała oraz ich współpracownicy powinni w trybie pilnym zostać zdymisjonowani. Według wcześniejszych deklaracji premiera Donalda Tuska resortami rządowymi mają kierować osoby kompetentne, a wydawane przez nie decyzje powinny być oparte na merytorycznych przesłankach i transparentne dla opinii publicznej. Prof. dr hab. BOGUSŁAW BOBEK

Każdy wiek ma swoje prawa 

Kobietą być wcale nie jest tak fajnie, łatwo i przyjemnie, jak to by się wydawało niejednemu mężczyźnie. Jakież to przyziemne i proste zarazem! Trochę staroświeckie, a jednak mocno prawdziwe. Piękno, uroda, powab – atrybuty kobiecości. Pewnego dnia staną się nicością w świetle przemijającego czasu. To właśnie on, ten biegnący czas, staje się katem dla kobiety. Przemija uroda, przemija sława, przemija zdrowie, przemija kobiecość. Zostaje człowiek – taka „pospolita” istota ludzka. Dzisiejsza technologia, medycyna, styl życia – dają szansę na jak najdłuższe zachowanie młodego wieku biologicznego bez względu na wiek. 

Osiemdziesięcioletnia kobieta, korzystając ze zdobyczy medycyny, może przypominać z wyglądu trzydziestoletnią dziewczynę, jednak prawdziwego wieku się nie oszuka. Każdy ma swój kres. Na początku marca tego roku zmarła projektantka Iris Apfel. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ta czynna zawodowo kobieta miała 103 lata! Nie szkodziła nikomu, żyła jak chciała, tak jak mogła, na tyle, ile miała sił fizycznych i witalnych. Myślę, że umarła szczęśliwa i spełniona. Była ikoną. Wiek biologiczny i wiek realny, ten z dowodu, to dwie różne kwestie. Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem, moja droga Ciocia miała 50 lat, i właśnie przechodziła na emeryturę. Widziałam ją jako starszą osobę, za którą już tak wiele, a przed nią już tak niewiele. Minęły lata, dorosłam, a wiek emerytalny dla kobiet się wydłużył. 60 lat – czy to tak wiele? Dla jednych wieki, dla innych to dopiero początek życia. Kraj obiegła niedawno wieść o śmierci „najstarszej polskiej matki”. Ten przydomek okrył ją dokładnie. Ludzie zapomnieli, jak się nazywa, co potrafi, jak żyje. Widziano w niej tylko starą matkę. Barbara Sienkiewicz – kobieta, zawodowa aktorka. Nie było jej dane zaistnieć w wielkiej roli.

Jednak zagrała w takich serialach jak „Klan”, „Ranczo”, w filmie „Pitbull” i w wielu innych. Realizowała się głównie jako twórca teatru dla dzieci Gong, gdzie również reżyserowała spektakle. Całe życie ambitna, zapracowana, dopiero w wieku 60 lat zadecydowała o tym, aby zostać mamą. Chociaż medycyna pozwoliła jej na macierzyństwo, to społeczeństwo ją za to zdeptało. 60-latka rodzi dzieci! 60-latka matką! Egoistyczne podejście do życia ludzkiego. Wywyższanie własnych potrzeb nad życie innych osób. Bo czy 60-latka zdoła wychować dzieci, choćby do ich pełnoletności? Produkowanie opiekunów na stare lata? Takich darmowych. Narażanie dzieci na stres szkolny, stres wśród rówieśników, związany z rzeczywistym wiekiem ich rodziców. Skoro „zabawiła się w Boga”, to musi podołać zadaniu. Barbara Sienkiewicz nie żyje. Społeczeństwo widzi w niej tylko „najstarszą matkę w Polsce”. Każda chwila w życiu kobiety jest dokładnie zaplanowana z góry. Lepiej, aby człowiek tu nie ingerował. JOANNA HŁADIJ JARZĘBOWICZ 

2024-07-20

Angora