Na obraz Matejki czy nowy model Mercedesa mnie nie stać, ale coś wypadało przynieść. Nie łączyły nas przyjacielskie stosunki, tylko zawodowe, on biznesmen już z ciekawą przeszłością (która po latach stała się jeszcze bardziej ciekawa); ja – dziennikarz. W końcu kupiłem to, co sam lubię najbardziej, czyli książkę (tytułu już nie pamiętam) i udałem się w przestronne hotelowe sale. Kolejka do solenizanta kończyła się już w korytarzu, a na jej końcu spotkałem Mietka Wachowskiego, do którego dołączyłem. Mietek trzymał w ręku jakiś wielki przedmiot zapakowany w papier (obraz, ale nie Matejko), ja tę książkę.
Gdy składaliśmy życzenia, solenizant nawet nie rozpakowywał, tylko te większe – na prawo, mniejsze – na lewo. Był jak zwykle uśmiechnięty i serdeczny, ale musieliśmy się spieszyć, bo za nami byli już następni – ministrowie, sekretarze, przyjaciele, dziennikarze. Darek był wtedy prezesem Universalu – potężnej firmy giełdowej handlującej artykułami AGD. Zanim tam trafił, zaliczył studia na SGPiS, prace w centralach handlu zagranicznego, w Komitecie Centralnym PZPR, a także na zagranicznych placówkach.
Jednym słowem – człowiek światowy, z odpowiednim na tamte czasy zapleczem organizacyjnym. Przed nim tylko świetlana przyszłość. Jednak Dariusz Przywieczerski stał się bohaterem zupełnie innego romansu. Jego droga zmierzała, niestety, ku więziennym murom, polskim i zagranicznym sądom, nie wspominając już o CIA. Założył jeszcze Bank Inicjatyw Gospodarczych (dziś Millennium), ale jego Universal został usunięty z giełdy za notoryczne łamanie obowiązku informacyjnego. Jeszcze w 1994 roku zajmował 32. miejsce na liście najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”.
Byliśmy wtedy bardzo zadłużeni za granicą i powstał pomysł Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, który – mówiąc najogólniej – miał po niższych cenach wykupywać nasze długi. Do jego urzędniczego składu przystał Przywieczerski jako doradca prezesa. I to był początek końca. Szybko zauważono, że z Funduszu wyprowadzono 1,5 mln dolarów. Wyrok sądu (3,5 roku więzienia) zastał Przywieczerskiego na Białorusi. Chyba długo się nie zastanawiał, bo uciekł do Londynu, potem do Nowego Jorku, potem rozpłynął się w powietrzu. Wydano za nim list gończy, a ze świata dochodziły różne wieści. Znajomy dawał słowo, że spotkał go w Teksasie, gdy w miejscowym sklepie sprzedawał gwoździe.
Ktoś inny opowiadał, że w Tokio wychodził z jakiegoś baru. Jedne plotki rodziły drugie, ale jednak okazało się, że dalej przebywa w USA. Więcej – Amerykanie ustalili jego miejsce zamieszkania i numer telefonu, tylko… odmówili przekazania Przywieczerskiego polskim władzom. Długo to wszystko trwało, aż w końcu po 18 latach od wyroku opuścił areszt na Florydzie i samolotem ekstradycyjnym przewieziono go do Warszawy. Inni uczestnicy tego finansowego przekrętu już nie żyli lub dawno odbyli kary. A on zaczął dopiero życie w polskim więzieniu.
Odsiedział swoje, wyjechał na Florydę i stamtąd – jak twierdzą znajomi – od czasu do czasu odwiedza Polskę. Budynek Universalu w Alejach Jerozolimskich dawno już rozebrano i uciekła pamięć o jego kiedyś bogatym lokatorze.