R E K L A M A
R E K L A M A

Kuchnia francusko-azjatycka? Nieoczywiste i pyszne połączenie

Pewien francuski szef pojechał do Kraju Kwitnącej Wiśni i tam, w Tokio, otworzył restaurację serwującą dania francusko-japońskie. Miejscowe algi i ryby przyrządzone na śródziemnomorską modłę. Dostał dwie gwiazdki od Michelina. Inny, też Francuz, pożeglował do Wietnamu. Założył restaurację francusko-wietnamską. Przyrządza smakołyki, które wprawiają w kulinarne osłupienie zarówno miejscowych, jak i licznych turystów z całego świata, nie tylko z Francji. I my sięgniemy dzisiaj po francuskie składniki z tajskimi dodatkami. A że wiosna za oknem, to na naszym talerzu pojawi się ona w całej krasie. 

Fot. Marek Brzeziński

Wielkanoc się zbliża wielkimi krokami, a zatem i ona powinna królować na naszym talerzu. Pierwsze skrzypce w tej orkiestrze gra jagnięcina, a we Francji chętnie także wcześniej, można rzec przez cały rok. Nie jest tania, ale jej pychota góruje nad kieszenią. Niemniej, biorąc pod uwagę wszelkie proporcje i relacje między portmonetkami a talerzem, we Francji jest jagnięcina znacznie mniej kosztowna niż w Polsce. No i zieleń. Wszak to symptom wiosny. A zatem kwiaty cukinii w cieście prosto z frytkownicy. Kawałki selera i pora… z jajkiem na twardo i ostrą papryką cayenne. O sałatkach już nie wspomnę. Możliwości jest wiele. A co powiemy na bób z chrupiącym ryżem, małymi pomidorkami, cukinią i włoskim koprem o lekko anyżkowym smaku? Albo zielone szparagi (już się pojawiły na francuskim rynku) z groszkiem i wędzoną szynką? 

Czerwona fasola etc. 

Mięso jagnięce kroimy w kotleciki, ale dzień wcześniej marynowaliśmy je w białym winie i – uwaga – w dżinie. Prawdziwym. Londyńskim. Wiadomo – jałowcówka, a jagnięcina uwielbia ją tak, jak kocha tymianek i rozmaryn. To kilkunastogodzinna kąpiel w takiej zaprawie, okraszonej dodatkowo szczyptą ostrej papryki cayenne i grubą solą morską. Podsmażamy je na patelni. Teraz dorzucamy do tego cebulę i czosnek. Pół butelki białego wytrawnego wina. Pięć minut i dolewamy wodę. Nieco ziół – tymianek, czosnek niedźwiedzi, może być oregano. To danie musi snuć aromat łąk pachnących ziołami. Półtorej godziny dusimy to na wolnym ogniu. Do drugiego garnuszka, też z cebulą, czosnkiem, pomidorami (jeśli te maleńkie, koktajlowe, to w ćwiarteczki, z których nie trzeba wyłuskiwać ziarenek), dodajemy jalapeno, meksykańską paprykę, i teraz ten tajski przysmak – pochodzące stamtąd curry. A do tego kilka kropli sosu ostrygowego. Dodany do mięsa – bez względu na rodzaj tego ostatniego – każdemu z nich doda niezwykłego aromatu. Teraz cienkie plasterki marchewki. Nie za dużo, bo wyjdzie zupa marchewkowa. Małe ziemniaczki. Czerwone, tak zwane przez Anglików kidney beans, czyli fasolki „nerkowe”. Kilka oliwek delikatnie poszatkowanych. Dolejmy do tego nieco gorącego rosołku i niech się to pichci przez kilka minut. Aromat jest niebywały. To danie jest wolną francusko-tajsko- -azjatycką wariacją navarin d’agneau, znanego pod Pirenejami. W oryginalnej wersji sięgamy po łopatkę jagnięcą. Noc, ale cóż… Fanaberie wyobraźni kulinarnej nie znają limitów ani granic. Danie jest pyszne. A do tego białe wytrawne Viognier z prawego brzegu Rodanu. Tego, gdzie zaczyna się Langwedocja, kraina trubadurów, pieśni miłosnych, sztyletu i trucizn. Viognier, o którym Francuzki i Francuzi jakieś dwadzieścia lat temu sobie przypomnieli i znów wróciło ono, jakże słusznie, do łask. Albo czerwone – Carmenere. Wino z Chile, ale przyniesione „przez przypadek” z Francji, gdy osadnicy z regionu Bordeaux doszli do wniosku, że jednak lepiej się przenieść ze swoimi winnicami. 

2025-03-20

Marek Brzeziński