Nowe dzieło hinduskiego reżysera to thriller z elementami czarnej komedii. Oto sympatyczny ojciec i córka idą na koncert banalnej i przesłodzonej gwiazdy pop. Koncert obstawiany jest przez nadspodziewanie duże siły policyjne i funkcjonariuszy FBI. To nieco dziwne, gdyż publiczność w dziewięćdziesięciu procentach stanowią nastolatki. Koncert okazuje się pułapką na seryjnego mordercę, którego policja nie może złapać od dłuższego czasu.
To, co dzieje się później, trzyma mocno w napięciu, a znany z ról lowelasów Josh Hartnett gra wbrew swojemu emploi tak przekonywająco, że widz mimo wiedzy o jego odrażających czynach trzyma za niego kciuki. Film jak na thriller przystało ma kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji, ale także świetnych momentów komediowych. Jest też okazją do kpin ze zblazowanych gwiazd pop, które zostały tu świetnie w epizodach sportretowane.
Oczywiście można się przyczepić do kilku nieprawdopodobnych sytuacji, z których główny bohater wymyka się bez szwanku jak James Bond po stu strzelaninach, czy do samego zakończenia, które jest ograne jak zaklęcia Kaczyńskiego albo weselne hity o czwartej rano, ale to nadal po prostu świetne kino. Dawniej na takie produkcje mówiono „dobrze uszyte”. Bez ambicji na Oscara czy nagrody na ambitnym festiwalu w Berlinie, ale na czas wakacji to najciekawsza komercyjna propozycja. Nic lepszego teraz w kinach nie znajdziecie.
Złośliwa wieść gminna niesie, że reżyser nakręcił ten film specjalnie dla swojej córki, która w tej produkcji wciela się w fikcyjną gwiazdę dla nastolatek, co podobno było jej marzeniem. Jeśli to prawda, mamy coś w rodzaju sensacyjnej mutacji kina rodzinnego. Saleka Shyamalan jako gwiazda pop zdaje w filmie egzamin i kto wie, czy nie zacznie rzeczywiście śpiewać i nagrywać hitów, co byłoby w sumie zabawnym plot twistem.
Podsumowując: warto dać się wciągnąć w „Pułapkę” Shyamalana. Na pewno nie stracicie czasu jak przy oglądaniu paryskiej olimpiady, w oczekiwaniu na zwycięstwa Biało-Czerwonych.