Bunt w systemie. Muzyczne przestrzenie wolności 1945 – 89. Recenzja Skiby

I stało się! Zbuntowane szarpidruty, bikiniarze, jazzmani, będący na bakier z systemem hipisi czy żyjący mało higienicznie punkowcy trafili do muzeum. A konkretnie do filii Muzeum Krakowa w Nowej Hucie, gdzie poświęcono im ciekawą wystawę „Bunt w systemie. Muzyczne przestrzenie wolności 1945 – 89”.

Fot materiały promocyjne

Autorzy wystawy zaczynają swoją podróż od opowieści o katakumbach jazzowych w latach tuż po wojnie i w okresie stalinowskim, kiedy to słuchanie tej „amerykańskiej muzyki” było niemile widziane, a wraz z nasileniem się walki propagandowej i zmuszaniem artystów do prezentowania bardziej socjalistycznej postawy – całkowicie zakazane. Według kanonów socrealizmu jazz był oderwany od życia i problemów klas pracujących, a to, że pochodził z USA, kraju, który był mocarstwem wrogim ZSRR, skazywało go na margines życia kulturalnego, a bywało, że na obieg podziemny.

Jazz wykreślony z mapy kulturalnej Polski pojawiał się na półoficjalnych imprezach w salach gimnastycznych albo na koncertach w prywatnych mieszkaniach. Dopiero śmierć Stalina i odwilż po 1956 roku spowodowały, że powstały legalne kluby jazzowe. Nie inaczej było z muzyką rockową, która reprezentowała sobą to wszystko, co komunistów przerażało – czyli bunt, wolność i dzikie, nie zawsze zrozumiałe dźwięki, tak dalekie swą estetyką od podniosłych pieśni propagandowych i marszów.

Jak opowiedzieć historię undergroundu muzycznego poprzez wystawę? Są plakaty, zdjęcia z koncertów i festiwali, kolekcja podziemnych kaset z lat 80., makiety słynnego zina „Azotox” wydawanego przez Krzysztofa Grabowskiego, perkusistę grupy Dezerter, kopie szablonów pacyfistycznych, a nawet transparenty z akcji nielegalnego Ruchu „Wolność i Pokój”, ale największe wrażenie robią filmy, np. fragment propagandowej kroniki filmowej, w której autorzy tropią warszawskich bikiniarzy i wyśmiewają ich modę oraz styl życia, a w kontrapunkcie pokazują przykład zdrowej, wysportowanej młodzieży z ZMP.

Razi na wystawie brak materiałów SB dotyczących inwigilacji uczestników festiwalu w Jarocinie (a są na ten temat filmy i świetne opracowania), brak choćby wzmianki o zespole Miki Mousoleum z Wrocławia, ważnej podziemnej kapeli, która w 1984 roku wydała w nieoficjalnym obiegu świetną kasetę „Wieczór Wrocławia” z hitami, takimi jak „ZOMO na Legnickiej” czy „Ruski keczup”. Ale rozumiem, że temat był szeroki i trudno ogarnąć każdy element z przeszłości.

Czas płynie i wszystko pokrywa kurz zapomnienia. To zadziwiające, jak odległe wydają się te smutne czasy cenzury i próby kontrolowania żywiołu takiego jak muzyka. Dla mojego pokolenia ta wystawa jest rodzajem sentymentalnej podróży, dla młodych to świetna encyklopedia wiedzy o paranojach Polski Ludowej. 

2024-09-19

Krzysztof Skiba