Fakty są jednak takie, że po porażkach z Portugalią (1:5) i Szkocją (1:2) spadliśmy z dywizji A Ligi Narodów, prezentując szalenie chaotyczny futbol. 2025 rok upłynie pod znakiem eliminacji do Mistrzostw Świata. Jest się czego obawiać…
Październikowe zgrupowanie reprezentacji podzieliło Polskę. Wtedy w Lidze Narodów przegraliśmy na PGE Narodowym 1:3 z Portugalią, a kilka dni później na tym samym stadionie zremisowaliśmy z Chorwacją 3:3. Jedni wytykali ekipie Michała Probierza, że z tak „radosną” obroną daleko nie zajedziemy; inni zaś doceniali, że byliśmy w stanie postawić się mocnym rywalom i dać popis w ofensywie (mecz z Chorwatami). Sam byłem w tej drugiej grupie, do czego przyznaję się z lekkim wstydem, bo poniosły mnie hurraoptymizm i wiara, że w szaleństwie Probierza jest metoda.
Po ostatnich listopadowych występach Biało-Czerwonych wróciły stare demony, a o kadrze znów myśli się z niesmakiem, do czego przyczyniły się nie tylko wyniki. Te oczywiście też nie przynoszą powodów do dumy, bo lanie od Portugalczyków zabolało. Stracić pięć goli w ciągu jednej połowy to bez dwóch zdań wyczyn. Nie z serii nie do powtórzenia, bo później podobnej, jeszcze bardziej kompromitującej rzeczy „dokonali” Irlandczycy, dając sobie wbić w 45 minut na słynnym londyńskim Wembley również pięć goli przez rozpędzonych Anglików, nie odpowiadając żadnym. Ale czy w szarym i smutnym dla polskiej piłki listopadzie powinni obchodzić nas Irlandczycy? Rozczarowanie naszą reprezentacją było tym większe, że pierwsza odsłona meczu w Porto nie zwiastowała klęski. Polot, odwaga, brak kompleksów, wiele bramkowych okazji… Mecz trwa jednak 90 minut i seria potencjalnych komplementów szybko zmieniła się w stek przekleństw wypowiadanych przez zażenowanych kibiców. Dodatkowo rozsierdził ich filmik z pomeczowym nagraniem, na którym widać, jak uśmiechnięci od ucha do ucha Nicola Zalewski i Piotr Zieliński proszą Cristiano Ronaldo o wspólną pamiątkową fotkę. Niby nic w tym złego, ale zwłaszcza w przypadku Zielińskiego, który w listopadzie pod nieobecność kontuzjowanego Roberta Lewandowskiego pełnił rolę kapitana reprezentacji, sprawa nabrała większego rozgłosu. Zawodnik Interu Mediolan na konferencji prasowej buńczucznie tłumaczył się, mówiąc, że „miał ochotę, więc sobie zrobił zdjęcie”, bagatelizując zarzuty o braku honoru czy po prostu pokory po kompromitującej porażce. – To co, miałem się schować w kącie? – odbijał piłeczkę 30-latek, któremu zdecydowanie lepiej wychodzi granie w piłkę niż branie w obronę siebie i drużyny w konfrontacjach z dziennikarzami. Udowodnił to, gdy próbował tłumaczyć zespół po następnej przegranej. Też dotkliwej, tym razem ze Szkotami. – Mogło być 4:2, 6:2, 5:3 i inaczej byśmy rozmawiali! – irracjonalnie licytował się przed kamerami. Przy całym uznaniu dla talentu Zielińskiego, robiącego karierę w kolejnych włoskich klubach, trudno się oprzeć wrażeniu, że kapitańska opaska nie jest dla niego.
Rodzi się też pytanie, czy posada selekcjonera jest dla Michała Probierza. Na pewno nie bronią go wyniki. Liga Narodów i nasze pożegnanie z dywizją A to jedno, ale przecież latem jako pierwsi z hukiem odpadliśmy z Euro 2024. Nie broni go też poukładanie zespołu w defensywie, a właściwie jego kompletny brak. Kiedy naciskała nas Portugalia, jedna z najlepszych ekip na Starym Kontynencie, a my się gubiliśmy, można było to jeszcze zrozumieć, a nawet usprawiedliwiać. Bo przy nakręconym Ronaldo i spółce pogubi się większość drużyn. Ale gdy przyspieszali Szkoci, czyli niezbyt renomowana drużyna, a my bezradnie rozkładaliśmy ręce, żal mieszał się ze złością i niezrozumieniem. Krótko mówiąc, Polacy pod wodzą Probierza prezentują się w tyłach beznadziejnie. Jest to pewne wyzwanie, ale i szansa dla bramkarzy, którzy mają mnóstwo roboty. Okoliczności świetnie wykorzystał Łukasz Skorupski, dowodząc, że to jemu należy się miejsce między słupkami po przejściu na reprezentacyjną emeryturę Wojciecha Szczęsnego. Wracając do trenera, nie broni się też on sam. A przynajmniej nie robi tego w przekonujący sposób. Puentując bardzo kiepski rok kadry słowami, że „idziemy w dobrym kierunku”, daje się poznać jako ślepo zapatrzony w siebie człowiek, niezbyt twardo stąpający po ziemi. Delikatnie mówiąc.
Czy za Probierzem stoją jakiekolwiek argumenty? Tak. I to nie tylko wyjątkowo nisko zawieszona poprzeczka przez poprzedników, za którymi nie sposób tęsknić (Fernando Santos, Czesław Michniewicz, Paulo Sousa). Obecna kadra funduje nam emocje, które są sednem śledzenia sportowych zmagań. Ostatni mecz ze Szkocją był doskonałą rozrywką do oglądania. Akcja goniła akcję, a piłkarze grali jak na podwórku, gdzie nikt nie zaprząta sobie głowy bronieniem. Raził brak skuteczności i katastrofalne w skutkach próby pokonywania bramkarza Szkotów, co niektórzy kadrowicze nazwali „brakiem szczęścia”. Nie da się jednak im zarzucić braku zaangażowania w grę, co chociażby za czasów Santosa było „normą”, a to brzmi paskudnie w kontekście reprezentacji narodowej. Ponadto selekcjoner konsekwentnie robi to, czego wszyscy od niego oczekiwaliśmy. Powołuje coraz to nowych zawodników, a w reprezentacji roi się od nowych twarzy. Eksperymenty, jak to eksperymenty, wychodzą różnie, ale to u Probierza wybili się i zadomowili w drużynie Nicola Zalewski, Kacper Urbański i Kamil Piątkowski, którzy – jak wszystko wskazuje – przez kolejne lata będą stanowili o jej sile.
Dywagacje o zmianie selekcjonera trzeba włożyć między bajki także dlatego, że prezes PZPN musiałby się przyznać do błędu. Znowu. Cezary Kulesza przestrzelił, stawiając na Michniewicza i Sousę, więc za Probierzem musi stać najdłużej jak to możliwe. Czyli co najmniej do końca nachodzących eliminacji do Mistrzostw Świata. Awansować na Mundial będzie bardzo trudno, zwłaszcza że podczas losowania grup (13 grudnia, Zurych) nie będziemy rozstawieni z pierwszego koszyka, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić przez ostatnie „bardziej tłuste” lata. Ale może skoro byliśmy w stanie koncertowo zawalić eliminacje, gdy za przeciwników mieliśmy Albanię i Mołdawię, to z większymi tuzami pójdzie nam lepiej?
Podsumowując 2024 rok w wydaniu naszych piłkarzy, na 2025 można im życzyć tego, czego tak bardzo im przecież brakuje. Mitycznego szczęścia. Zatem: szczęśliwego nowego roku! A wszystkim wciąż śledzącym poczynania kadry bardzo dobrze zrobi kilkumiesięczny odpoczynek od reprezentacji Polski, która solidnie nas zmęczyła. Na koniec jeszcze trzeba przyklasnąć pomysłowi stworzenia Ligi Narodów, który początkowo budził wiele kontrowersji. Jak się okazuje, UEFA wykreowała rozgrywki, które bardzo dobrze się przyjęły i emocjonują kibiców w Europie. Widać, że to więcej niż tylko ładniej opakowane mecze towarzyskie. Może kiedyś i nasza reprezentacja będzie w stanie w nich zabłysnąć…