Dopracowany wóz jest owocem współpracy japońskiej marki z… BMW. Bratnim modelem Supry jest zbierający świetne recenzje niemiecki roadster Z4. Połączenie sił wyszło azjatyckiemu potentatowi na dobre. A nawet na bardzo dobre.
Wśród licznych nowości GR Supra nie jawi się jako samochód pierwszej świeżości. Piątą generację słynnej japońskiej wyścigówki owianej niejedną legendą, bohaterkę filmów i gier wideo, poznaliśmy jeszcze na początku 2019 roku. Supra wydaje się nie do końca pasować do licznej japońskiej rodziny, gdzie dominują ekonomiczne, ale i nudne hybrydy, z jakich od lat słynie Toyota.
To jednak błędne myślenie, ponieważ Azjaci dysponują uznanym zespołem Gazoo Racing, którego inżynierowie opracowują świetne wyczynowe auta. Dowody? GR Yaris lub GR86 – samochody o limitowanej liczbie wyprodukowanych egzemplarzy, które z marszu zyskały status kultowych. Obydwa miałem okazję sprawdzić i mocno przypadły mi do gustu. Jednak jestem w pełni przekonany, że to GR Supra zasługuje na miano tej najfajniejszej sportowej Toyoty…
– Ale co z niej za Toyota?! – krzykną sceptycy, po czym zaczną przytaczać kolejne fakty, że to przebrane w inne szaty BMW. Produkcja? Fabryka w austriackim Grazu. Silnik? 3-litrowe, 340-konne R6, więc patent, z jakiego słyną Bawarczycy. Skrzynia biegów? Sprawy mają się podobnie, bo to 8-stopniowy, błyskawicznie działający automat spotykany w większości niemieckich modeli. Na tym nie koniec. Gdyby zdjąć z kierownicy znaczek Toyoty, kabina żywcem będzie przypominać BMW. Japończycy nawet nie usiłowali przemycić do środka swoich rozwiązań.
Czy to błąd? Zdecydowanie nie, bowiem np. obecność systemu multimedialnego BMW, obsługiwanego zarówno dotykowo, jak i za pomocą klasycznego pokrętła, cieszy. Warto podkreślić, że nie jest to najnowocześniejszy system, jaki obecnie pakują Bawarczycy do swoich aut, lecz ten z poprzedniej generacji. Podobno to celowy zabieg, bo Toyocie bardzo zależało właśnie na jego klasycznej wersji. Czy trąci myszką? Nie. Idźmy dalej. Drążek zmiany biegów, charakterystyczne bursztynowe podświetlenie przełączników, mięsiste koło kierownicy, a nawet dźwięk przypominający o zapięciu pasa bezpieczeństwa…
Posiadacze BMW poczują się jak u siebie. Samo wnętrze jest całkiem przestronne jak dla dwóch osób – na szczęście nikt nie silił się na montowanie bezużytecznej ławeczki za przednimi fotelami – i o brak miejsca nie będą martwić się nawet ponadprzeciętnie wysocy, co nie jest regułą w przypadku małych, sportowych coupé. Do bagażnika bez problemu udało mi się zmieścić dwie niewielkie walizki, tzw. kabinówki. Prawdopodobnie dla wielu zainteresowanych Suprą praktyczne walory nie będą najistotniejszą kwestią, niemniej za jej kierownicą pokonałem przez ostatni tydzień ponad 1000 kilometrów po naszych drogach i wygoda oraz zaskakujący komfort, jakim cechuje się ten wóz – nie zapominajmy, że wyczynowy – były dla mnie bezcenne.
Przechodząc jednak do sedna, tylnonapędowa Supra kapitalnie się prowadzi. Na szerokich oponach trzyma się asfaltu, jakby była do niego przyklejona. Chyba że wyłączymy system kontroli trakcji… Wtedy nie trzeba nawet specjalnie jej prowokować, żeby co rusz wpadała w podnoszące adrenalinę poślizgi. Pisk opon i „latanie bokiem” gwarantowane. Zawieszenie należy do tych twardych, ale nieprzesadnie brutalnych. Podobnie jak układ kierowniczy. Bezpośredni, lecz w przyjemnym, a nie stresującym znaczeniu. GR Supra jest też piorunująco szybka. Do pierwszej setki rozpędza się w 4 sekundy z hakiem, co w wypadku niewielkiego i lekkiego auta, w którym siedzimy niemal na ziemi, daje zapierające dech w piersiach wrażenie, potęgowane przez dźwięk pracy sześciocylindrowego silnika.
O pełni możliwości Supry można przekonać się dopiero na torze wyścigowym, czego, niestety, nie udało mi się zrealizować. A szkoda, bo od tego wozu wprost bije kawał sportowego potencjału. Dobrze go za to poznałem w codziennych okolicznościach (spalanie paliwa w mieszanym trybie, zarówno z autostradą, jak i miejskimi korkami, wyniosło ok. 10 litrów wypalanej bezołowiowej na 100 km) i szczerze mówiąc, nie znalazłem większych wad. Może poza wsiadaniem i wysiadaniem z kabiny, kiedy przybierałem pokraczne pozy. Zdecydowanie przydałoby się więcej gibkości. Nie samochodowi, ale kierowcy… W każdym razie frajda z jazdy błyskawicznie rekompensowała niedogodności.
Ile zatem Toyoty w tej nietypowej Toyocie? Całkiem sporo, co widać na pierwszy rzut oka. Japończycy są w pełni odpowiedzialni za nadwozie Supry. I z tej odpowiedzialności wywiązali się po mistrzowsku, projektując rewelacyjnie prezentujący się, rasowy, drapieżny samochód, za którym trudno się nie obejrzeć. Linia nadwozia, pełna przetłoczeń, z poszerzonymi nadkolami, wygląda oszałamiająco. Dokładnie tak, jak oczekiwałbym od pochodzącego z Azji dwudrzwiowego coupé. Niepodrabialny klimat i styl. Na takim tle bliźniacze Z4 wypada blado, żeby nie powiedzieć nijako. W posiadaniu Toyoty, która wzięła co najlepsze od BMW, dokładając własną wizję stylistyczną, jest coś intrygującego. Do mnie taki mariaż, a może propozycja swoistej hybrydy, bardzo trafia.
A co do trafień… Gdybym w końcu ustrzelił szóstkę w totolotka, poważnie bym rozważył zakup Supry. Bez tego na wyłożenie ponad 340 tysięcy złotych za wóz, bądź co bądź stworzony do zabawy, mogą pozwolić sobie nieliczni. W ofercie jest też słabsza, 2-litrowa, 258-konna, czterocylindrowa odmiana, tańsza o ponad 100 tysięcy złotych. Być może też wystarczająca do dostarczenia solidnej porcji emocji. Jednak gdy posmakowałem już mocnego sześciocylindrowego R6 pod maską zadziornej Supry, trudno marzyć o łagodniejszej odmianie…