Zgodnie z umową wynegocjowaną przez władze w Jerozolimie i Bejrucie, przez 60 dni, licząc od środy 27 listopada, armia Izraela i bojownicy Hezbollahu mają wycofać się z południowego Libanu, nad którym przejmą kontrolę libańskie siły zbrojne. Umowa liczy nieco ponad pięć stron i zawiera mapę Libanu. Obszar wolny od Hezbollahu jest wyznaczony czerwoną linią biegnącą głównie wzdłuż rzeki Litani, około 18 mil od granicy izraelsko-libańskiej. – Ma to być trwałe zaprzestanie działań wojennych (…). Powiedzmy sobie jasno, Izrael nie rozpoczął tej wojny, Libańczycy też jej nie chcieli, podobnie jak Stany Zjednoczone – oznajmił amerykański prezydent.
Konflikt rozpoczął Hezbollah, ostrzeliwując rakietami i dronami terytorium sąsiada na znak solidarności z Hamasem, po tym jak 7 października 2023 r. palestyńska grupa bojowników zaatakowała Izrael. Wymiana ognia między obydwoma stronami trwała ponad jedenaście miesięcy, zanim Izraelczycy wysłali do walki wojska lądowe. Ofiary nie są jeszcze dokładnie policzone. Według wstępnych danych zginęło od 2500 do 3000 bojowników Hezbollahu i 75 żołnierzy Sił Obronnych Izraela oraz od 700 do 1200 libańskich cywilów i 45 cywilów izraelskich. Przesiedlonych zostało około 1,2 miliona Libańczyków z południa i około 60 tys. Izraelczyków z północy.
Teraz Libańczycy wracają
Siostry Zeinab i Dina uciekły do Trypolisu. – Śmiałyśmy się i płakałyśmy jednocześnie, gdy usłyszałyśmy wiadomość o zawieszeniu broni. Pakowałyśmy nasze rzeczy i nadal nie wierzyłyśmy, że to się dzieje, to było jak sen. Dziesiątki tysięcy wygnańców już w środę rano, tuż po ogłoszeniu porozumienia, ruszyły w drogę. Nadbrzeżną autostradę zakorkowały samochody. Radość powracających kończyła się jednak wraz z przybyciem do celu. Prawie każdy budynek zniszczony – wybite okna, popękane dachy. Niektóre w całkowitej ruinie. Zeinab i Dina nie miały dokąd się wprowadzić. W ich wiosce nie ocalał ani jeden dom, lecz ludzie nie tracą nadziei – najważniejsze, że walki się skończyły: – Trochę to potrwa, ale odbudujemy.
Większość mieszkańców północnego Izraela pozostała w miejscach ewakuacji. Niektórzy ze względów praktycznych – chcą, by ich dzieci dokończyły rok szkolny tam, gdzie go zaczęły, inni dlatego, że obawiają się powrotu: – Chcemy wrócić z pełnym bezpieczeństwem, dać naszym dzieciom wolność, przywrócić im zdrowie psychiczne, wyleczyć się emocjonalnie – mówi Yifat Elmalich. – Nie chcemy wracać do życia w ciągłym strachu. Ta umowa wydaje się słaba i niekorzystna dla nas. Wielu Izraelczyków z północy nie akceptuje zawieszenia broni, uznają je za czas darowany Hezbollahowi na odbudowanie sił. 36-letni Matan Davidian nazywa porozumienie umową kapitulacyjną. – Wracamy do domu w sytuacji o wiele gorszej niż ta, w której go opuściliśmy. W przeszłości, gdy był ostrzał z Libanu, reagowaliśmy natychmiast. Teraz będziemy potrzebować zgody innych krajów, co oznacza, że nie będziemy reagować wcale. Nasze dzieci nie mogą być żywymi tarczami.
Izrael zaatakuje
Rząd Izraela ostrzega – zaatakuje, jeśli pojawią się jakiekolwiek sygnały, że warunki porozumienia nie są respektowane. – Netanjahu nie stał się nagle gołębim rozjemcą (…). Na mocy tej umowy może wznowić wojnę w dowolnym momencie. Wojska izraelskie mają 60 dni na wycofanie się. Ten harmonogram może się wydłużyć. Jeśli Izrael uzna, że siły Hezbollahu nie pozostają za linią demarkacyjną rzeki Litani (…) lub będą się ponownie uzbrajać, to bum! Cały horror zostanie wznowiony – twierdzi Simon Tisdall, zastępca redaktora naczelnego „Guardiana”, komentator spraw zagranicznych. Druga strona konfliktu też jest gotowa w każdej chwili rozpalić go na nowo. Hezbollah zapowiada, że będzie śledził uważnie wycofywanie wojsk izraelskich, trzymając rękę na spuście.