Najnowszy SsangYong Torres, czyli spory SUV o odważnej stylistyce, chce rywalizować z licznymi i znacznie bardziej rozpoznawalnymi konkurentami. Czy 10 lat gwarancji, atrakcyjna cena bazowej wersji i przestronne wnętrze wystarczą, żeby Koreańczycy mogli liczyć na spektakularny sukces? Niekoniecznie.
Nie SsangYong, a… Fernando! Pierwsze, co przychodzi mi na myśl na hasło „Torres”, jest nazwisko świetnego byłego hiszpańskiego piłkarza. Utytułowany napastnik sięgał ze swoją reprezentacją po mistrzostwo świata (2010 rok), dwukrotnie wygrywał mistrzostwo Europy (2008, 2012). Jest też żywą legendą Atletico Madryt i Liverpoolu, w których barwach zdobywał mnóstwo goli. Przystojny, wysoki, o jasnych włosach, wyjątkowo podobał się dziewczynom. Do tego dynamiczny, o wyjątkowym drygu do pokonywania bramkarzy, czego zazdrościli mu inni czołowi europejscy snajperzy. A jak na jego tle, w tym przedziwnym porównaniu, wypada imiennik od SsangYonga?
W telegraficznym skrócie mógłbym odpowiedzieć, że… dokładnie na odwrót. Ani nie jest specjalnie piękny – a wręcz wydaje się stylistycznie przekombinowany – ani nie cechuje się porywającymi osiągami. Nie reprezentuje marki o silnej renomie i ugruntowanej pozycji w Europie, nie jawi się też jako wóz, którego specjalnie mocno obawia się konkurencja. Za to, w przeciwieństwie do Torresa piłkarza, jest atrakcyjnie wyceniony. Fernando w szczytowej formie kosztował kilkadziesiąt milionów euro, co stawiało go wśród najdroższych napastników, natomiast SsangYong kosztuje 139 900 złotych, co brzmi jak okazja.
Trzeba wspomnieć, że mowa o podstawowej wersji wyposażenia, z manualną skrzynią biegów i napędem na jedną oś. Za wariant 4 x 4 z automatem należy wyłożyć ponad 180 tysięcy. Jasne, robi się drożej, ale jak na kawał SUV-a (4,7 metra długości), wciąż trudno mówić, żeby było przesadnie drogo. Skojarzenia z eksgwiazdą futbolu na bok, bo przecież bohaterem tekstu jest samochód, który w myśl sloganu reklamowego ma przynieść „nieoczekiwaną przygodę”. Nieoczekiwany, bo nieoczywisty, jest na pewno jego wygląd. Siląc się na dyplomację, można stwierdzić, że Torres prezentuje się… ciekawie.
The SsangYong Torres has a 1.5 litre 4-cylinder Turbopetrol. pic.twitter.com/Iu9XnzkcAT
— Antonette (@Antonettefrida) July 25, 2022
To jednak komplement z gatunku „sympatyczna”, gdy mówimy o dziewczynie, która raczej nie powinna startować w wyborach miss. Koreański SUV ma kanciastą bryłę nadwozia, o ostrych liniach, ale i nowoczesnych wstawkach (nieźle wyglądają ledowe reflektory, dostępne w standardzie). Trochę przypomina Jeepa, trochę Land Rovera, jest w nim coś z dawnych modeli Suzuki. Wszystko to składa się jednak na niespójny efekt, nad którym trudno mi się rozpływać. Za najfajniejszy element stylistyczny uznaję bardzo ładne, 20-calowe felgi, których nie powstydziłyby się auta ze znacznie wyższej półki niż SsangYong. Drażnią za to plastikowe uchwyty, będące atrapami, umieszczone bez większego sensu na przedniej masce. Inny „oszukany” element spotkałem z tyłu.
To nadająca terenowego sznytu, charakterystyczna wypukłość na koło zapasowe, gdzie jednak takowe wcale się nie znajduje. Kiedy uwierzyłem, że ciekawym, nietypowym patentem będzie otwieranie klapy bagażnika, okazało się, że to także fikcja. Chodzi o umieszczenie klamki z boku, co sugeruje, że klapa otworzy się szeroko, niczym piąte drzwi. Czy byłoby to praktyczne? Pewnie nie, ale mogłoby uchodzić za znak szczególny Torresa. Tymczasem po chwyceniu za klamkę klapa wędruje w tradycyjny sposób, do góry. Niemniej, gdy otworzymy bagażnik, mamy do dyspozycji kawał kufra, którego pojemność wynosi ponad 700 litrów, co jest rewelacyjnym rezultatem. Przestrzeni nie brakuje także w kabinie. Zarówno z tyłu, jak i z przodu, siedzi się jak w jeszcze większym samochodzie. Przednie fotele pokryte skórą okazały się bardzo wygodne. Materiały wykończeniowe stanowią nie tylko twarde plastiki, bowiem mamy również sporo miękkich, przyjemnych w dotyku wstawek.
Do dyspozycji są dwa dotykowe wyświetlacze. Ulokowany niżej odpowiada m.in. za ustawienia klimatyzacji czy podgrzewanie lub wentylację siedzisk i sprawia wrażenie nowoczesnego. Z kolei ten powyżej ma przestarzałe grafiki, lecz działa szybko i dość intuicyjnie. Dziwna jest duża, kiepsko leżąca w dłoniach kierownica, o kształcie bardziej przypominającym kwadrat niż okrąg. Co Koreańczycy chcieli tym uzyskać, trudno stwierdzić. Udało im się za to osiągnąć naprawdę niezłe wyciszenie kabiny, nawet przy autostradowych prędkościach, czego nie spodziewałem się po niezbyt opływowym nadwoziu. Pod maską Torresa może pracować wyłącznie 1,5-litrowy, turbodoładowany, benzynowy silnik. Innych koreański producent – na razie – nie oferuje. W bliżej nieokreślonej przyszłości ma pojawić się także wariant elektryczny.
Lazy camper.
SsangYong Torres pic.twitter.com/AjXsEfljND— Antonette (@Antonettefrida) September 1, 2022
Tymczasem spalinowe 163 KM nie pozwalają, żeby mówić o tym SUV-ie jako o dynamicznym. Samochód rozpędza się leniwie i nie zachęca do szybszej jazdy. Co gorsza, nie jest też ekonomiczny. Trudno zejść poniżej 10 litrów wypalanej bezołowiowej na setkę (wynik z tygodniowego testu, gdzie nie brakowało jazdy po mieście, ale i dróg krajowych czy autostrad). Pewną metodą na oszczędności jest zamontowanie fabrycznej instalacji gazowej, co oferują dilerzy marki w autoryzowanych serwisach (6500 złotych). Podobno w założeniu benzynowy motor wyjątkowo dobrze „dogaduje się” z LPG, nie tracąc na takim mariażu na swoich osiągach.
Po sprawdzeniu innych modeli SsangYonga wielokrotnie zdarzało mi się bronić tej marki w rozmowach z drwiącymi, którzy nigdy nie mieli z nią do czynienia. Mniejszy od Torresa, zgrabny, nowoczesny i po prostu ładny SUV Korando czy Rexton, duża terenówka z prawdziwego zdarzenia o luksusowym sznycie, jak i jej konstrukcyjny bliźniak, pick-up Musso Grand, pozostawiły po sobie o wiele lepsze wrażenie niż najnowsze dzieło Koreańczyków. Wydaje mi się, że z tym SsangYongiem może być podobnie, jak z przywołanym na początku Fernando. Gdy Hiszpan w 2011 roku stał się bohaterem głośnego i kontrowersyjnego transferu z Liver poolu do Chelsea Londyn, nadzieje kibiców „The Blues” związane z tym zakupem były ogromne. Przeprowadzka piłkarza okazała się jednak kompletnym niewypałem. Obawiam się, że koreański Torres z 2023 roku może napisać podobną historię. Zwłaszcza że chciał zaatakować wyjątkowo mocno obsadzony segment aut, gdzie z powodzeniem „grają” m.in. Toyota RAV-4, Honda CR-V, Kia Sportage, ale i Skoda Kodiaq czy VW Tiguan.
➡️🇯🇵 #SsangYong Premiera modelu Torres na Poznań Motorshow
🔸Za podstawową, benzynową wersję 1.5 GDI Turbo 163 KM 6MT trzeba zapłacić 139 900 zł pic.twitter.com/r2f2h1cyge
— Maciej Smoleń 🚗Moto (@auto_moto_pl) March 31, 2023
Do takiej walki trzeba wytoczyć jeszcze mocniejsze działa, niż względnie niezłą cenę, obszerną kabinę czy 10-letnią gwarancję. Szczególnie gdy wciąż uchodzi się za tajemniczą markę, z szerzej nieznanym znaczkiem…