R E K L A M A
R E K L A M A

„Mój trubadur z Kamiennej”. Część II nowej książki Bożeny Lichtman

Drogi Czytelniku, oddaję w Twoje ręce książkę, która jest rodzajem pamiętnika. Tytuł sugeruje, iż jest ona poświęcona muzykom zespołu Trubadurzy, a w szczególności mojemu mężowi, Marianowi Lichtmanowi. Tak jest w istocie, ale jedynie w pewnej części.

Ulica Włókiennicza w Łodzi, przy której urodził się Marian Lichtman, ze słynną płaskorzeźbą „Kochankowie z Kamiennej” Wojciecha Gryniewicza, F\fot. Piotr Kamionka/Angora

Zespół Trubadurzy został szeroko opisany w wielu wydawnictwach. Są to opisy zazwyczaj dość ogólnikowe, encyklopedyczne. Ja z kolei postanowiłam spojrzeć na historię tej grupy muzycznej z zupełnie innej strony, a mianowicie subiektywnej, mojej własnej. Całe swoje życie związałam z Marianem i jego kolegami z zespołu. Byłam świadkiem ich początków, czasów rozkwitu kariery, przerw w działalności i okresów mniejszej popularności. Jako żona Mariana znam szczegóły z życia osobistego członków zespołu i ich rodzin, mam też własną ocenę poszczególnych postaci, które są bohaterami niniejszej publikacji. Być może niektórzy z Państwa poczują się urażeni zbyt dosadnym chwilami językiem czy bezpretensjonalnym opisem zdarzeń. Za to z góry przepraszam. Nie jestem zawodową pisarką, więc po prostu przelałam na papier to, co czuję – bez upiększeń, ozdobników czy poetyckich przenośni. Wszak wiadomo, że smak wspomnień tylko wtedy jest wyborny, gdy nie przesadzi się z retuszem.

Bożena Lichtman

II. Maniuś z Kamionki

Marian urodził się w 1947, w Łodzi, w zasymilowanej rodzinie żydowskiej, mieszkającej wtedy w kamienicy przy ulicy Kamiennej 6. Dziś ulica nazywa się Włókiennicza, została gruntownie odrestaurowana i stanowi jedno z najpiękniejszych miejsc w sercu miasta.

Kamienna, popularnie zwana „Kamionką”, to była ulica okryta złą sławą. Znana była szeroko z handlu alkoholem o każdej porze. Późnym wieczorem czy nocą, gdy taksówka zatrzymywała się przy rogu Wschodniej i Kamiennej, wiadomo było, że to „obywatel klient na Kamionkę po flaszeczkę”. Zamówienia przyjmowano w pierwszej z brzegu bramie, a odbiór „towaru” odbywał się gdzieś w połowie ulicy. Taksówkarze dobrze znali wszystkie tamtejsze bramy. Z nielegalnego procederu alkoholowego żyły całe rodziny, ale nikt nigdy nie mówił o „melinach”, bo to byłaby obraza dla mieszkających i handlujących tam łodzian.

 

Subskrybuj angorę
Czytaj bez żadnych ograniczeń gdzie i kiedy chcesz.


Już od
22,00 zł/mies




2025-08-12

Bożena Lichtman