Ideały poszły… do Brukseli
W październikowych wyborach głosowałem na opozycję i spodziewałem się, że sformowany przez premiera Tuska rząd składał się będzie z wiernych do końca pretorian, którzy skutecznie i szybko naprawią nasz kraj i nie zakończą swej misji, dopóki nie zrealizują postawionych przed nimi zadań. I tak z początku się wydawało: śmiałe, konkretne, zdecydowane decyzje wskazywały na wolę dokonania zmian, rozbudzały oczekiwania społeczeństwa, że w końcu znaleźli się ludzie, którym zależy na demokratyzacji życia, przywróceniu w kraju normalności. Tymczasem po kilku miesiącach okazuje się, że ludzie, na których działania liczyliśmy, postanowili kandydować do Parlamentu Europejskiego, porzuciwszy niejako swą misję. Tłumaczenia, że w PE muszą oni dawać odpór zwolennikom eurosceptyków, zupełnie mnie (i większości mych znajomych) nie przekonują.
W PE wolę rządu realizować może niemal każdy, tam nie trzeba płomiennych mów, błyskotliwych wystąpień, wystarczy jedynie właściwie głosować. Potrzeba przekonywania społeczeństwa do konieczności przeprowadzania pewnych zmian istnieje przede wszystkim tutaj, w niejednomyślnej, podzielonej wciąż jeszcze Polsce. To na tych ludzi oddaliśmy głosy, chcieliśmy, by byli oni twarzami dokonywanych zmian, im zaufaliśmy. Trudno nie pomyśleć, że osoby te w pewien sposób zdradziły swych wyborców, połakomiły się na unijne apanaże. Dlatego nie oddam tym razem na nich swego głosu i uczyni tak zapewne wielu innych. W taki sposób przegrywa się ideały i zraża do swej opcji politycznej. WALDEMAR K.
Bezsens
Cieszę się, że budowa nowego portu lotniczego została poddana pod ogólną dyskusję. Ja nie widzę potrzeby tej budowy, ale mój głos nie musi się liczyć. Przypomnę genezę tego projektu: ponieważ Lech Wałęsa ma port lotniczy, to Jarosław dla brata zafunduje większy im. Lecha Kaczyńskiego i… w rodzinie zostanie. To jedyne uzasadnienie tej budowy! Jeszcze wieże miały być?! Jak jest z pomyślunkiem tego człowieka, obrazują jego poczynania w czasie pandemii, bo wszak to on podejmował decyzje. Opasanie taśmami lasów i cmentarzy miało chronić przed wejściem na te obszary?! Powinno być odwrotnie. Przecież tam nie było możliwości spotkania „na plecach” drugiego człowieka, jak na przykład w komunikacji miejskiej. Ciekawa jestem, co jeszcze ten człowiek wymyśli, aby w końcu spocząć obok brata na Wawelu…? Z.G.
Nie ma na co czekać!
W obliczu wojny w Ukrainie zasadne wydaje się pytanie: Co ma wspólnego demokracja jako ustrój z siłą militarną państwa będącego członkiem wspólnoty państw demokratycznych? Czy w ogóle jest jakaś cecha wspólna łącząca pozytywne lub negatywne zjawiska? Na pozór wydaje się, że nie ma, ale ja sądzę, że jest. Wszystkie, powtarzam, wszystkie bez wyjątku kraje wyzwolone z ucisku i kontroli kogoś silniejszego, pod którym funkcjonowały zarówno w Europie, jak i innych częściach świata, decydując się wstąpić na drogę budowy i utrwalania demokracji, w pierwszej kolejności cięły, i to bezlitośnie, wydatki na armię.
My do wyjątków nie należymy. Z blisko półmilionowej armii jeszcze u schyłku lat 80. XX wieku zeszliśmy w krytycznym momencie po 20 latach do nieco ponad 90 tys. Ba! Nie tylko my, w gronie dawnych demoludów, zrezygnowaliśmy z obowiązkowego poboru. Skutek? Nie mamy już rezerw na uzupełnienie strat w razie wojny. Boleśnie się o tym przekonała Ukraina, prowadząc wojnę z Rosją. Też chce wejść na drogę demokracji. Czy się jej uda? Jeśli w ogóle, to nie kosztem „zwijania” armii, bo sąsiad, nawet bez Putina, z zaplanowanej ekspansji na Zachód nie zrezygnuje. A my? My ostatnio za pożyczone dolary (od Ameryki) kupiliśmy sobie od Ameryki cztery duże dmuchane sterowce, z podwieszonymi radarami „Barbara”, z których pierwszy zacznie działać w połowie 2026 roku. Mają „widzieć” z wysokości 5 – 6 km na odległość ponad 300 km nisko latające obiekty Rosji. Generałowie pod kapeluszami się nimi zachwycają, ale w rozmowach zapominają dodać, że one mogą działać tylko w czasie pokoju. Łatwo je zestrzelić. Ale dobre i to.
A co z resztą? Co z obroną cywilną? Jak ma wyglądać ta ponad 400-kilometrowa zapora inżynieryjna a la linia Maginota? Kto ma chronić non stop w czasie pokoju magazynów dosłownie wszystkiego, bo i tych dla wojska, i tych dla ludności cywilnej? Jak to wybudować w sekrecie przed Rosją? Czy w ogóle to możliwe? No i dwa najważniejsze chyba pytania. Pierwsze – jak przekonać ludność mieszkającą na wschód od Wisły, że to konieczne? Drugie – skąd na to wszystko wziąć pieniądze TU i TERAZ, bo czasu za dużo nie mamy? Na drugie pytanie odpowiedź jest prosta, jeśli odpowie się na pierwsze, czyli przekona, nie tylko mieszkających na wschód od Wisły, ale wszystkich – bo źródła finansowania są dwa po… delegalizacji PiS i Konfederacji. Pierwsze – to likwidacja łapówki wyborczej 800+ (60 mld zł) i drugie źródło – to finanse Kościoła, które trzeba uciąć albo zredukować do minimum.
Zapowiadane 10 mld zł to niewiele. Pożyczka nic nie da, bo to, co będzie zbudowane, trzeba utrzymać, rotować zapasy i chronić. Czy kraje Unii Europejskiej się dołożą? Pewnie tak, ale pod jednym warunkiem. Będziemy musieli mieć w budżecie państwa stałą, osobną pozycję na ten cel i wówczas Parlament Europejski może zatwierdzać co roku jakąś kasę dla nas – bo będzie to i w ich interesie. Poprą zwłaszcza Niemcy. Dlaczego? Oni to właśnie kiedyś przywykli do latających nisko samolotów i jeżdżących po autostradach czołgów przy granicy z NRD, kiedy robili ćwiczenia. A przypomnę, że w NRD stało dawniej 16 dywizji radzieckich. A co? My mamy być gorsi? Nie przyzwyczaimy się? Przyzwyczaimy, ale tylko wtedy, gdy będziemy tego sami chcieli, rezygnując z rozdawnictwa i przywilejów dla tych, którzy powinni zacisnąć pasa. Czekać, aż się Rosja rozpadnie, to czekać, aż słońce zacznie wschodzić na zachodzie, a nie na wschodzie. TERMINATOR
Warszawa zdejmuje krzyże
Decyzja pana Rafała Trzaskowskiego o zdjęciu krzyży w urzędach wywołała falę dyskusji nie tylko w mediach. Pragnę również i ja zabrać w tej sprawie głos. Jestem wierzącym katolikiem i dla mnie nie ma znaczenia, czy krzyż w urzędzie wisi, czy nie, ja przychodzę do urzędu załatwić sprawę i nie wiem, w czym krzyż mógłby mi pomóc. Od dziecka uczono mnie, aby przechodząc obok krzyża czy kościoła się przeżegnać. Teraz do urzędu wchodzą petenci, do szkoły uczniowie, a do szpitali pacjenci i nikt specjalnie nie zwraca uwagi na krzyż, o ile go w ogóle zauważają. Kiedy chodziłem do szkoły, zamiast krzyża wisiał portret Władysława Gomułki, a później Edwarda Gierka, a religia była w salkach katechetycznych. Młodzież ochoczo uczęszczała na religię, a kościoły były pełne wiernych. Teraz wszędzie są krzyże, młodzież wypisuje się z religii, a kościoły pustoszeją. Jestem za usunięciem lub zasłonięciem krzyża w sali sejmowej i chcę to uzasadnić. Otóż Chrystus, umierając na krzyżu i poświęcając swoje życie za nasze grzechy, wykazał się miłością do człowieka, czyli bliźniego, oraz przebaczył swoim prześladowcom. Krzyż nie tylko oznacza mękę Pańską, ale wzajemną miłość do bliźniego oraz akt wybaczania. A co my widzimy w Sejmie, gdzie posłowie, stojąc pod krzyżem lub na niego patrząc, wzajemnie się obrażają, pomawiają, nienawidzą się. Zdarza się również gest Kozakiewicza, nie wiem czy z miłością skierowany do przeciwników politycznych, czy w kierunku krzyża. Uważam, że posłowie po prostu nie zasługują, aby krzyż w Sejmie wisiał… Pozdrawiam PIOTR Ł.
Do posłanek i posłów
Szanowne Panie i szanowni Panowie, to wy, posłowie i posłanki, stanowiący prawo, najbardziej obrażacie naszego Boga swoją niewiarą w Jego moc. Bo to właśnie pokazują przegłosowywane przez was ustawy w Sejmie. Nasz chrześcijański Bóg nie straszył nikogo więzieniem czy torturami za brak wiary w Niego. Jego syn uczył nas przebaczać i nauczał: „Nie stawiajcie oporu złemu; lecz jeśli kto cię uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce się prawować z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz”.
Będąc przybity do krzyża, przebaczył swoim oprawcom. Wy, katoliccy posłowie, uchwalacie ustawę, że człowiek, który powie cokolwiek złego o waszym postępowaniu, może być oskarżony o obrazę waszych uczuć religijnych i dotyczy to również księży oraz Kościoła katolickiego. Stojąc plecami do symbolu naszej wiary, myślicie, że Bóg nie słyszy waszych kłamstw i waszej mowy nienawiści. Nasz Bóg nie potrzebuje waszej ochrony i obłudy, a wy sami obrażacie Go najbardziej niewiarą w Jego moc. Pozwoliliście, aby lekarze mogli odmówić pomocy pacjentowi w obronie swoich zasad religijnych, wbrew przysiędze, którą złożyli.
Czy Jezus nie powiedział: „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”. Przestańcie więc terroryzować Polaków niewierzących lub innego wyznania oraz swoich współwyznawców nieuzasadnionym waszym strachem. Wam tylko chodzi o to, aby biskupi popierali wasze ugrupowanie, a księża głosili to z ambon. Bóg nie będzie was karał za grzechy innych, nie bójcie się więc prawa pozwalającego na aborcję, bo to wasz Bóg dał nam życie i 10 przykazań. Naprawdę myślicie, że nasz Bóg nie poradziłby sobie sam z problemem aborcji? Dodam kilka słów do „Księdza w cywilu”. Gdy czytam o środowiskach otwarcie walczących z Kościołem, to nie wiem: śmiać się czy płakać? Czy można być księdzem w cywilu? Nie! Albo jest się księdzem, albo prywatną osobą.
Czy przypominanie księżom, że mają żyć zgodnie z zasadami wyznaczonymi przez Jezusa, jest atakiem na Kościół? Nie! Bo Kościół to nie duchowni, tylko MY, wierni. Wszak bogowie istnieją dzięki wyznawcom. Szanowny Panie, ludzie nie domagają się delegalizacji Kościoła, lecz odejścia z niego tych skostniałych dziadków, którzy swymi poczynaniami działają wbrew Bogu. Wszak Bóg dał nam 10 przykazań i wolną wolę, aby sprawdzić, jak będziemy się zachowywać. Dlaczego ci starsi panowie występują wbrew woli swego Pana? Wasz Bóg pozwolił błądzić nie tylko nam, ale wam też. Sądzić będzie nas po śmierci, was też. Pisze Pan o śmierci kapłana zamordowanego przez UB, nie wspominając ani słowem o tym, jak my, chrześcijanie, potrafiliśmy wymordować całe narody, jeżeli nie chciały przyjąć chrześcijaństwa. Czy śmierć garstki kapłanów ma zrównoważyć to, co oni robili? Ile osób spalono na stosach, ile zginęło w kościelnych katowniach? Wyrzynanie w pień całych miast to nasza katolicka metoda.
Na sto procent mnie też Pan zaliczy do walczących z Kościołem. A ja chciałbym tylko, aby księża nie uważali siebie za panów mogących nas pouczać, jak mamy żyć. Wy i wasi biskupi macie być naszymi sługami. Zapomnieliście o słowach Jezusa: „Kto z was chce być najważniejszy, niech się stanie sługą wszystkich tych, których powierzam waszej opiece” (Mt 20,28). Dodam jeszcze słowa skierowane do was, duchownych, przez naszego Boga: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych maluczkich, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej zawiesić kamień młyński u szyi i utopić go w głębi morza” – Ewangelia Mateusza, rozdział 18, wers 6. Z poważaniem K. GRUSZEWSKI
Niezwykła komunia
Wydarzyło się to we wrocławskim kościele Ojców Bernardynów w sobotę 18 maja na drugiej turze. Dziewczynki w pięknych białych sukienkach, a chłopcy w albach, szli do komunii w dwóch grupach. Kościół pw. św. Augusta to poewangelicka neoromańska świątynia z początku XX w. Architektami kościoła byli A. Bottcher i R. Gaze. To tak dla przypomnienia historii tej świątyni. Kościół przetrwał wojenne oblężenie i w morzu gruzów doczekał się polskiego Wrocławia. Po wojnie przypadł ojcom augustynom. W grupie dzieci, które szły do komunii, był nasz najmłodszy wnuk Mateusz. Rodzice wybrali właśnie to miejsce. Mimo że są mieszkańcami słynnego Jagodna, zrezygnowali z miejsca komunii w kościele na Jagodnie. Ewangelię prowadził, z uśmiechem na twarzy, ojciec Grzegorz. Dzieci pięknie to odebrały i do mszy przystąpiły z radością. Uroczo śpiewały córki diw operowych: Helenka – Joanny Dobrakowskiej i Malena – córka Aleksandry Kurzak i Roberta Algany. Wspomniani tu goście „z Opery” uczestniczyli w liturgii, wykonując znane pieśni religijne, w tym „Ave Maria”. Ojciec Grzegorz, wspominając, wyznał, że we Wrocławiu swoje pierwsze kroki kierował do Opery, ale nigdy nie sądził, że Opera przybędzie do jego kościoła. Wystąpienie artystów, którzy śpiewali z balkonu, było wielkim przeżyciem dla uczestników wydarzenia. Wielu z nich po raz pierwszy w życiu usłyszało artystów, znanych ze scen operowych świata. Choć miało to miejsce w kościele, wzruszenie moje i wszystkich uczestników było wielkie. Aleksandra Kurzak i Roberto Algana niedługo potem śpiewali we wrocławskiej operze w „Tosce” Giacomo Pucciniego. Ten piękny dzień i wspaniałe spotkanie na Zamku Topacz zapisze się w pamięci dzieci, ich rodziców i wszystkich gości i braci Augustianów. STANISŁAW NOSOL, dziennikarz obywatelski
Pamiętajcie o ogrodach…
Ostatnio często pojawiają się głosy o przyszłości ogrodów działkowych. Z jednej strony mówi się, że ogrody zostaną odebrane działkowcom, a z drugiej, że obecny rząd nie planuje uwłaszczenia ogrodów. Ponieważ sam jestem działkowcem, uważam, że potrzebne są radykalne rozwiązania, bo to, co się aktualnie dzieje na działkach, nie ma nic wspólnego z ideą Rodzinnych Ogrodów Działkowych. Prawdziwi działkowcy mają na działkach coraz mniej do powiedzenia, a ich oczekiwania są zagłuszane przez rozbudowane struktury administracyjne, dla których utrzymanie obecnego statusu jest najważniejsze. Oczywiście nie wiem, czy jest tak na wszystkich działkach, ale z tego co słyszę i czytam, to mój ogród nie jest wyjątkiem. Przede wszystkim nie potrafią skutecznie zaradzić przekształcaniu działek w miejsca stałego zamieszkania. Nie wiem, na jakich zasadach, ale stawiane są domy do całorocznego zamieszkania. Zarówno te domy, jak i zagospodarowanie oraz ogrodzenia tych działek nie mają żadnego uzasadnienia w obowiązujących regulaminach. Bardzo łatwo sobie wyobrazić, jak czują się działkowcy – sąsiedzi działek, na których mieszkają całe rodziny. Np. pracująca obok szambiarka czy zalewająca fundamenty betoniarka chyba nie są tym, czego oczekują normalni działkowcy.
Ponadto w ostatnich latach znacznie wzrosły opłaty za użytkowanie działek. Kiedyś była jedna opłata dzierżawna, teraz doszły inne, np. za wywóz śmieci, opłata energetyczna, na remont dróg itd. Sądzę, że istotny wpływ ma na to właśnie funkcjonowanie na terenie ogrodów stałych mieszkańców, bo to oni generują wzrastające wydatki, np. za wywóz śmieci czy remont dróg. Wzrastające koszty są rozkładane na wszystkich działkowców, którzy muszą płacić np. za wywóz śmieci nawet w sytuacji, gdy w ogóle nie korzystają ze śmietnika. Ponadto ostatnio funkcjonują dwie stawki za zużycie energii elektrycznej – w ubiegłym roku dla niższej stawki był limit 250 kWh, a w tym roku ma to być tylko 125 kWh. Sądzę, że normalnemu działkowcowi wystarczy nawet te 125 kWh, ale tym, co stale mieszkają, już nie. Nie wiadomo, jak są oni rozliczani za zużytą energię, ale przynajmniej w moim ogrodzie faktyczne zużycie energii ogrodu jest wyższe niż suma zużycia wszystkich działek. Stąd tzw. opłata energetyczna, którą muszą wnosić nawet ci, którzy w ciągu roku zużyli symboliczne ilości energii. Reasumując, uważam, że powinno dojść albo do jak najszybszego uwłaszczenia działek, albo do konsekwentnego wyegzekwowania obowiązującego w ogrodach regulaminu. DZIAŁKOWIEC
Plany na weekend
Kiedy Wiesław Michnikowski w roku 1961 zaśpiewał w Kabarecie Starszych Panów: Wesołe jest życie staruszka, miał… 40 lat. Musiał żyć naprawdę wesoło, bo dożył 95. urodzin. Ta piosenka przypomniała mi się, kiedy próbowałem ustalić grafik na najbliższe dni. Będzie wesoło, pomyślałem. Dziś mam wprawdzie dzień raczej wolny od wyjść, spotkań, imprez, choć – otwierając FB – zauważyłem cztery powiadomienia o nadchodzących wydarzeniach, ale nawet nie będę dociekał, o jakie imprezy chodzi, bo w głowie układam plan na dni następne. Tak naprawdę dopiero jutro się zacznie. Na popołudnie jest przewidziana próba, a potem występ kabareciku w MAL na Bielanach. To tak na rozgrzewkę i na rozruszanie przepony od śmiechu, bo prawdziwy wysiłek będzie w sobotę. Rano marsz z Kijkowymi, jak nazywam naszą grupę nordic walking.
Trzeba dbać i o głowę, i o nogi przecież. Ponadto nie mogę nie pójść, bo powiedziałem w TVP, że chodzę. Gdybym teraz nie poszedł, byłoby domniemanie, że telewizja znowu kłamie. Potem spotkanie grupy osób piszących, czytających (to, co sami napisali) i spożywających – przy tym wszystkim – wino musujące. Jeśli ktoś je przyniesie, ma się rozumieć. Poziom prezentowanej literatury jest różny, za to wino jest zawsze dobre, bo darmowe, więc smakuje niektórym aż za bardzo. Za długo rozkoszować się winem nie będę mógł, bo wczesnym popołudniem udaję się na imprezę z okazji Święta Ludowego, w ramach której będzie prezentowana moja nowa książka Po zawodach.
Wiem, że tytuł jest mało chwytliwy, ale na nic lepszego, w sensie tytułu, nie było mnie stać mimo kilkuletniej mitręgi umysłowej. Po południu rozpoczyna się Noc Muzeów. Od pierwszej takiej, dwadzieścia lat temu, staram się uczestniczyć w tym wydarzeniu, choć z różnym skutkiem – czasem kolejka była jednak zbyt długa i perspektywa spędzenia nocy na stojąco gdzieś na dworze była mało kusząca. Któregoś roku, pamiętam, padał w dodatku rzęsisty deszcz, a ludzie stali. Wtedy – po dwóch godzinach stania – dałem sobie zrobić portret do listu gończego oraz pobrać odciski palców, bo to była noc spędzona na komendzie. Na Komendzie Głównej Policji.
Noc Muzeów to pęd do wiedzy i owczy pęd w jednym opakowaniu. Za 10 złotych mogą ciekawscy to samo muzeum zwiedzić innego dnia, ale nie zobaczą tylu ludzi, bo muzeum będzie puste. Więc mam noc z głowy. Na niedzielę od rana mam zaproszenie na wyścig kolarski, w którym na szczęście startować nie będę, ale muszę kibicować znajomemu i jego żonie, bo to ona mnie zaprosiła do tego kibicowania. Uff! Więc wesołe jest życie staruszka. I bardzo urozmaicone. Dożyć do niedzielnego wieczoru, myślę. Kiedy otwieram FB, widzę, że od pokoleń mi znana osoba, w dodatku znana z „Pokoleń”, zaprasza mnie na wykład: „Motywacja do wyjścia z domu u osób starszych”. Nie wypada nie pójść. ANDRZEJ Z.