Tendencja, że większość nowych aut w kolejnych odsłonach „z automatu” rośnie względem poprzedników, bywa zgubna. Często wychodzi karykatura, a samochody zaczynają wymykać się z ram swoich segmentów. Przecież nie zawsze większy, znaczy lepszy. Z najnowszym Volkswagenem jest jednak inaczej, bo kuracja powiększająca wyszła mu wyłącznie na dobre. T-Roc zmężniał, co poprawiło mu linię nadwozia, która zyskała elegancję. Ten wóz naprawdę może się podobać. Nowa generacja ma 4,37 m długości, a to nareszcie przekłada się na sensowną przestrzeń na tylnej kanapie (w poprzedniku panowała tam ciasnota) i spory bagażnik (475 litrów pojemności).
Gabaryt promowanego przez Niemców auta jest znacznie większy od tego, jaki wcześniej znaliśmy pod nazwą T-Roc, ale także większy od… Golfa. Dlaczego wspominam o Golfie? Otóż mityczny „król kompaktów”, stojący ramię w ramię w tych samych salonach, co T-Roc, ma chyba poważne powody do obaw. Wyobrażam sobie, że potencjalny klient, mający chrapkę na Golfa, gdy przekroczy próg niemieckiego salonu, może mieć silny ból głowy. A może zamiast na ciaśniejszy kompakt, z niższym prześwitem nadwozia, postawić na modnego crossovera? Skoro kosztuje podobnie i będzie wygodniejszym towarzyszem codziennych, a nawet wakacyjnych podróży… Golf pozostanie z atutami niższej, bardziej zwartej pozycji za kierownicą, co wielu sobie ceni, i co akurat jestem w stanie zrozumieć, oraz legendą, jaką owiany jest ten model. Patrząc zdroworozsądkowo, T-Roc, który przecież też nie jest anonimowym pojazdem (debiutował w 2017 roku i dzierży tytuł drugiego najlepiej sprzedającego się SUV-a w gamie po Tiguanie), ma w tej rozgrywce piłkę po swojej stronie. Typuję, że nie przegra bratobójczego pojedynku, ale wyjdzie z niego z tarczą. Zwiastują to nie tylko moje przeczucia, lecz także panujące trendy. Doskonale wiadomo, że szał na crossovery nie słabnie, a niegdyś najbardziej popularne kompakty są dziś w odwrocie.
Subskrybuj