Nie będę wyjątkowo ani obiektywny, ani nie zachowam należytej recenzentowi powagi, bowiem nie ukrywam, że teatr, który zajął miejsce po dawnym sklepie spożywczym i od trzech lat skutecznie rozwija misję rozbawiania publiczności sztuką improwizacji komediowej, jest jedną z moich ulubionych miejscówek w Łodzi.
Kocham tu przychodzić i kocham dać się porwać inteligentnej zabawie w wymyślane na poczekaniu światy. Sztuka improwizacji nadal należy na wielkiej mapie teatru do zjawisk niszowych. Choć był moment, że spektakle improwizowane cieszyły się większym zainteresowaniem niż kabarety. Formuła kabaretu, a także sztampowych fars teatralnych nieco się wszystkim przejadła i szukano nowych wrażeń w improwizacji. Są aktorzy, którzy kompletnie nie odnajdują się w tej formule, ale są też tacy, którzy tu właśnie rozwinęli skrzydła.
A nie jest to sztuka łatwa, bo wymaga świetnego zgrania całego zespołu i całej serii szybkich i błyskotliwych pomysłów. Dobrą zasadą był zawsze konkurs wśród publiczności na pomysły co do miejsca, czasu i bohaterów spektaklu. Na tej podstawie aktorzy budowali swoje przedstawienie w wymyślonej wcześniej formule horroru, komedii romantycznej albo musicalu.
Wyrwana do odpowiedzi publika rzucała najrozmaitsze pomysły, z których pewne były nietrafione, ale większość jednak zabawna i fantastyczna. W nowym spektaklu – „Peron, czyli tam i z powrotem” – zmieniono tę zasadę i teraz to aktor chodzi z notatniczkiem i zadaje pytania konkretnym widzom, którzy zaskoczeni odpowiadają niczym na egzaminie ustnym w szkole.
Zamiast kilku propozycji do wyboru mamy więc jedną, zaproponowaną przez zestresowanego widza. To niejedyny minus w nowym programie. Na każdym peronie jest ławeczka i rozkład jazdy pociągów. Ale ileż można oglądać, jak aktorzy udają, że czytają ten rozkład. Na peronie doprawdy można robić różne śmieszne rzeczy, czekając na odjazd pociągu.
Buster Keaton, mistrz komedii, dlatego był śmieszny, że wszystkie absurdalne wygibasy robił z megapoważną miną. Jego kamienna twarz przeszła do historii kina właśnie dlatego, że on sam nigdy się nie śmiał ze swoich pomyłek i głupot.
Tymczasem aktorzy z Off Piotrkowska wybuchają śmiechem w trakcie spektaklu tak często, że ma się momentami wrażenie, że bawią się lepiej od publiczności. A to już w sztuce komedii prawdziwa zbrodnia.
Może trafiłem na gorszy dzień, może aktorzy powinni mniej szarżować i śmiać się z własnych dowcipów, ale historia wymyślona w przedstawieniu „Peron…” nie porwała mnie jak dawniej. A bywało, że wychodziłem z tego teatru z prawdziwym bólem brzucha ze śmiechu.
Ale mimo tej jednorazowej (mam nadzieję) wpadki, na Off Piotrkowska do Teatru Komedii Impro zajdę pewnie jeszcze nieraz, bo to zawsze (nawet w słabszy dzień) pyszna zabawa.