„Uwięziony” to thriller psychologiczny z Anthonym Hopkinsem. I taka informacja w zupełności nam wystarczy, aby rozsiąść się wygodnie na kanapie i odpalić Netfliksa. Zasłużony brytyjski aktor, od lat mieszkający w Ameryce, ma już 87 lat i kto wie, czy to nie jedna z ostatnich szans, by zobaczyć go w nowym filmie.
Jako Hannibal Lecter z „Milczenia owiec” wbił się Hopkins w światową popkulturę i na lata został ikoną wyobrażającą genialnego mordercę psychopatę.
W filmie „Uwięziony” samego Hopkinsa jest mało, ale jego głos towarzyszy fabule właściwie od początku. Ten kameralny dramat jest prawdziwym popisem dwóch aktorów.
Bill Skarsgard tym razem wciela się w rolę drobnego złodziejaszka. A to buchnie komuś portfel, a to włamie się do samochodu. Żaden gangster czy złoczyńca. Raczej miejski lump, który – będąc uzależniony od palenia marihuany – nie może poradzić sobie z własnym życiem.
Tymczasem skrzywdzony boleśnie przez kryminalistów Hopkins gra bogatego lekarza, który postanawia samodzielnie ukarać przestępców.
Pewnego dnia złodziejaszek grany przez Skarsgarda wpada w pułapkę zastawioną przez lekarza. Nadchodzi czas kary nawet za drobne przestępstwa.
Filmów o samozwańczych szeryfach i mścicielach było sporo. Publiczność uwielbia takich bohaterów, którzy nagle stają w poprzek złu i ciemności. Wiele tych filmów to zwykle, niestety, tandetne historyjki z twardzielami, którzy jednoosobowo rozwalają całe gangi lub mafie.
Tu mamy, na szczęście, o wiele wyższy poziom. Hopkins jako szukający zemsty psychopata nie budzi naszej sympatii. Widz trzyma raczej z drobnym złodziejaszkiem, który jest zabawką w rękach mściciela. Toczy się nie tylko wyrafinowana gra na kolejne upokorzenia, ale także dyskusja prawie filozoficzna. Przywołana zostaje powieść Fiodora Dostojewskiego „Zbrodnia i kara” i w jej kontekście ważne pytanie moralne, czy zabicie nawet bardzo odrażającej osoby jest choćby minimalnie usprawiedliwione? Czy przez zabijanie złych i pogubionych można uczynić świat lepszym?
Obraz Yarovesky’ego nie niesie takiego napięcia jak słynne „Milczenie owiec”, ale wart jest obejrzenia. Za tę rolę Hopkins z pewnością nie dostanie Oscara, ale tej klasy aktora warto oglądać, nawet gdy specjalnie nie trudzi się nad kreacją.
Film wpisuje się w aktualną dyskusję o wzroście przestępczości w USA. W Ameryce nie ma już właściwie bezpiecznych miejsc, a kradzież samochodu nie jest nawet uważana przez policję za przestępstwo. W tej sytuacji nic dziwnego, że pojawiają się tacy, którzy sami chcą wymierzyć sprawiedliwość. Film przestrzega, że taka samowolka to pułapka, w którą wpadają obaj uczestnicy dramatu. Są napięcie, walka o przetrwanie i moralne dylematy. A to już sporo jak na komercyjnego filmowego hamburgera.