R E K L A M A
R E K L A M A

Listy do redakcji Angory (24.08.2025)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości dziękujemy i zachęcamy do dalszego kontaktu.

Fot. Domena publiczna

„Technologie trzeba rozwijać” 

Energetyka w Polsce 

Ze szkoły zapamiętałem: „…a drugi, ażeby daremno nie siedział, gani lub chwali, co pierwszy powiedział”. No i trafiłem w ANGORZE nr 28 na ripostę Pana Piotra na mój „Prąd, węgiel i atom”. Pan Piotr raczył się ucieszyć, że poruszyłem temat energetyki polskiej. Nawet pochwalił mnie, że żałuję, iż Kodeks karny nie ma paragrafu o sabotażu i według tego pana sabotażystami są politycy IV RP. Sądzę, że powinniśmy zacząć dużo wcześniej. Na przykład od ustalenia, KTO podpisał likwidację Państwowych Gospodarstw Rolnych i wysłał 800 tysięcy ludzi na dożywotnie bezrobocie. Razem z rodzinami były to prawie cztery miliony Polaków wyrzuconych na bruk czy polne, wiejskie drogi (…). Kilka milionów ludzi wpędzono w nędzę! 

Likwidowano wszystko, co się dało: 200 statków Polskiej Żeglugi Morskiej, tyleż samo Polskich Linii Oceanicznych, prawie setkę trawlerów rybackich, fabryki sprzętu AGD, stocznie, kopalnie, polskie cementownie… Wszystko to wyparowało. Nie ma winnych. W epoce środkowego Gierka Polska, niegdyś dziesiąta gospodarka świata, spadła w okolice czterdziestego miejsca. Teraz wdrapaliśmy się na miejsce dwudzieste. 

Wracając do energetyki, to ja w Żarnowcu pracowałem, razem z dwudziestoma pracownikami Geoprojektu Warszawa, Oddział w Bydgoszczy, od roku 1974. Mogę zapewnić, że słowa Autora listu, iż „Żarnowiec był gotów w ponad 60 proc.”, to jest jedynie wytwór mitomanii. Nawet na Sądzie Ostatecznym będę twierdził, że w Żarnowcu nie zauważyłem jakichkolwiek resztek po elektrowni atomowej. Natomiast byłem świadkiem radości okolicznych właścicieli gospodarstw rolnych i lasów, którzy odsprzedając swoją ziemię, otrzymywali olbrzymie odszkodowanie. Córki tych nowych milionerów miały niesamowite wzięcie u miejscowych i przyjezdnych kawalerów. Kolejne niezrozumienie tego, co napisałem, dotyczy kopalń odkrywkowych. 

Nie jestem ich wielbicielem, tylko bronię naszej jedynej w Turowie, gdy po drugiej stronie granicy są cztery inne, które żadnym ekologom nie przeszkadzają. Zresztą Niemcom nikt nie przeszkadza. Tam też mają wpływ na wody gruntowe, rolnictwo i estetykę… Jeśli o estetykę chodzi, to w austriackim Tyrolu nie pozwolono na pobudowanie ani jednej siłowni wiatrakowej. Mam przed sobą gazetę ze zdjęciem przedstawiającym okolicę kopalni odkrywkowej Garzweiler II, które pokazuje, jak Niemcy demontują turbiny wiatrowe, aby powiększyć kopalnię odkrywkową. Nie zdziwiłbym się, gdyby te rozmontowane turbiny zostały sprzedane Polsce (…). Czytam u Pana Piotra: „Boi się pan uranu. Alternatywą jest tor, choć też ma wady”. Tak! Gdzie to niby mamy uran? Kopalnie w Kowarach i okolicy dawno są wyczyszczone przez Sowietów. Najpierw wywożono kamienny urobek o zawartości 0,2 proc. uranu samolotami do Związku Radzieckiego, a potem, przerobiony w Zakładzie Przemysłowym R-l, pociągami (…). Co do toru, to nie każdy czytelnik ANGORY musi znać się na chemii. Przypomnę więc, że jest to promieniotwórczy pierwiastek chemiczny o liczbie atomowej 90, z szeregu aktynowców. Stosowany dawniej w produkcji lamp rentgenowskich jako getter (pochłaniacz gazów), składnik stopu do otrzymywania rozszczepialnego izotopu uranu. Wszystkie rozpuszczalne związki uranu (liczba atomowa 92, też z aktynowców) są trujące. Uran nie ma trwałych izotopów. Jako paliwo jądrowe stosuje się izotop 235 uranu. Odpady z elektrowni atomowych zagrażają ludzkości nawet przez 3000 lat. Punkt! 

Dwie ukraińskie elektrownie atomowe: rówieńska i chmielnicka, pobudowane około 150 kilometrów od naszej granicy, mające w sumie 6 reaktorów, produkują wspólnie 4550 megawatów. Dla porównania: moc elektryczna elektrowni Bełchatów wynosi około 5000 megawatów. Czarnobylska elektrownia jest nieczynna, zaporoską okupują Rosjanie i od 2022 r. jest wyłączona. Zostaje jeszcze południowoukraińska z trzema reaktorami i mocą 2850 megawatów. Tak! Zamiast dwóch elektrowni atomowych opartych na uranie (którego nie mamy) wolałbym drugi Bełchatów oparty na węglu, który mamy. Tak też robią Niemcy, a przecież trzeba naśladować dobre wzory. Niemcy też nie mają uranu i dlatego budują kopalnie węgla brunatnego, którym będą opalać swoje elektrownie. Nie wiem, co czynić z „ekologicznym patrzeniem na świat”, ale wiem, że w Chinach w ciągu ostatnich dwóch lat powstało 600 nowych kopalni węglowych. Poza tym przeczytałem w numerze 28. „Die ganze Woche”, że do atmosfery palące się lasy wysyłają rocznie więcej dwutlenku węgla niż wszystkie samochody całego świata. Nie mam żadnego wpływu na kretynów podpalających lasy. I jak tu się nie bać? A żyć trzeba. MARIAN PEKA

No to jak to właściwie jest?

Nasz nowy szeryf po Adamie Bodnarze, sędzia Waldemar Żurek, zaczął tak, jak zapowiadał. Z przytupem i nadzieją. Ale jak to jest teraz z tym po-PiS-owskim bałaganem, postaram się wyjaśnić, choć prawnikiem nie jestem. Karol Nawrocki nie powinien być zaprzysiężony! Nie zostały spełnione wszystkie czynności wyborcze tworzące akt wyborczy. Sąd Najwyższy podjął uchwałę o ważności wyborów w nieprawidłowym składzie – IKNiSP nie jest sądem – a to znaczy, że uchwały nie ma, więc akt wyborczy nie został spełniony. Postawienie krzyżyka to początek procesu wyborczego. Następujące później liczenie głosów, protokoły, rozpatrywanie protestów, orzeczenie ważności wyborów etc. – nie zostały w wyborach prezydenckich 2025 r. spełnione, zatem akt wyborczy po prostu nie istnieje.

Ktokolwiek z głów innych państw spotka się oficjalnie z tym obywatelem, ten uzna instytucjonalne bezprawie jego wyboru w Polsce. Tym wyborom nie przysługuje domniemanie ważności! PKW stwierdziła w uchwale, że incydenty mogły mieć wpływ na wynik wyborów, a ocenę ma przeprowadzić SN bez niby-sędziów. A tak w ogóle to zapisy w uchwale PKW oznaczają BRAK domniemania ważności wyborów! Sędzia W. Żurek i jego pełnomocnik prof. Michał Romanowski przekonywali, że można otworzyć drogę do ścigania niby-sędziów Sądu Najwyższego. Można im szybko postawić zarzuty karne. No bo skoro nie są legalnymi sędziami, to nie mają immunitetu.

Teraz W. Żurek jako prokurator generalny wycofa wnioski o uchylenie immunitetu Pani Manowskiej i zgodnie z art. 227 Kodeksu karnego – Przywłaszczenie funkcji funkcjonariuszom publicznym: Kto podaje się za funkcjonariusza publicznego albo wyzyskując błędne przeświadczenie o tym innej osoby, wykonuje czynność związaną z tą funkcją, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku – skieruje mocny wniosek do sądu powszechnego, to ten oskarży ją o popełnienie tego czynu.

Jarosław K. w ciągu 8 lat precyzyjnie obstawił wszystkie elementy procesu wyborczego – od kampanii wyborczej, jej finansowania, zmiany ordynacji wyborczej, liczenia głosów za sprawą aplikacji ROW2025 Czarnka, po niby-sędziów, nominatów Dudy i niby-KRS, w utworzonej specjalnie do tego celu IKNiSP, oraz (niestety) Hołownię. Aplikacja ROW2025 to nie to samo, co aplikacja Mateckiego – pozwala na równoległe zbieranie wyników wyborczych podczas liczenia głosów, raportowanie „nieprawidłowości” i danie możliwości „poprawienia” wyników w miarę potrzeb. Ta sama aplikacja została zastosowana w wyborach 2020 r. Nieprzypadkowo tuż po ogłoszeniu wyników sondażowych, po zamknięciu lokali wyborczych Nawrocki mówił: „Wygramy, bo jeszcze liczymy”.

Kto jeszcze da się nabrać na Każdy głos się liczy bez zmian Kodeksu wyborczego i instytucji sądowych przed następnymi wyborami, jego (jej) sprawa. Ja bez zmian na wybory nie pójdę… Z poważaniem JAN K.

Chciałbym zrozumieć…

(…) Nigdy nie narzekałem, bowiem wychodzę z założenia, że mam to, na co sobie zasłużyłem. Jasne, że chciałbym, chyba jak każdy, mieć lepiej i więcej, ale czy naprawdę o to w życiu chodzi? Zatem, jeżeli nie mam, to mogę mieć pretensje wyłącznie do siebie. Czy mam? Nie! Do grudnia ubiegłego roku byłem bardzo szczęśliwym człowiekiem… Choroby są nieodłączną częścią naszego życia. Może nie byłoby problemu, gdybyśmy mogli cierpieć sami, ale, niestety, tak nie jest.

Jeżeli mamy w sobie chociaż odrobinę empatii, zwykłego współczucia, zrozumienia i szacunku dla drugiej osoby, to cierpimy razem z nią, bez względu na to, czy jest dla nas kimś bardzo, bardzo bliskim, kimś znanym czy najzwyczajniej – cierpiącym człowiekiem, razem z którym cierpią Jego najbliżsi. W ciągu ostatnich miesięcy media faszerują nas smutnymi skądinąd informacjami na temat chorób, które dopadły, przepraszam – złe słowo – zaatakowały znane osoby. Potocznie, chociaż ja nie lubię tego słowa, nazywamy je celebrytami, znanymi z pierwszych stron gazet, z telewizorni, z akcji charytatywnych. Ci na co dzień niemieszczący się w żadnych kategoriach ludzie, często olewający zwykłych śmiertelników (przepraszam za wulgaryzm), jak się okazuje, potrafią, gdy tego potrzebują, być „zwykłymi ludźmi”. Są zwykłymi śmiertelnikami, tak jak każdy z nas i, niestety, też dopadają ich różne choroby. Współczuję im wszystkim, bo, niestety, wiem, co to znaczy.

Wiem, co to jest ból, gdy cierpi najbliższa memu sercu osoba, za którą oddałbym swoje marne życie. Wiem, co to jest cierpienie, smutek, rozpacz, bezradność, po prostu wiem… Nie rozumiem, a chciałbym bardzo zrozumieć, gdzie zaczyna się, a może – gdzie się kończy – granica ludzkiej przyzwoitości? Nie będę przytaczał konkretnych newsów (te znajdą sobie państwo w internecie), ale przyznam, że o cierpieniach tych ludzi czytałem i słuchałem z bardzo mieszanymi uczuciami i… nie rozumiałem. Wpadałem w osłupienie, słuchając kolejnych próśb o wsparcie. Również milionerzy proszą o pomoc!

Nie mam z tym nic wspólnego, ale bardzo się wstydzę. Za nich, za siebie. Stąd moje słowa: chciałbym zrozumieć. W tych błaganiach (…) nigdy nikt nie zapytał o konkretnego znachora, lekarza, profesora… Tylko kasa! Nie wykluczam, że jestem w błędzie, ale proszę, niech ktoś mi to przetłumaczy „z polskiego na nasze”! Czy cierpienie pozbawia nas wstydu? Czy cierpienie sprawia, że po trupach dążymy do celu? Czy jesteśmy gotowi do upodlenia, by wyżebrać parę groszy? Przecież ci wszyscy celebryci zarabiają pieniądze, o których statystyczny Nowak, Kowalski czy Iksiński mogą tylko pomarzyć. To właśnie ci ludzie co rusz chwalą się swoimi wypasionymi brykami, luksusowymi willami, hacjendami w ciepłych krajach oraz innymi dobrami, o których mnie i wielu podobnym nawet się nie śniło! Czarę goryczy przelała znana wszystkim celebrytka, która adoptowała afrykańską córeczkę (cześć jej za to i chwała!), która to córeczka zapragnęła studiować prawo na renomowanej światowej uczelni. Jak się okazało, celebrytki na opłacenie tych studiów po prostu nie stać. I co wtedy? „Rodacy, ratujcie, przecież muszę spełnić marzenie mej adopcyjnej córeczki!”. 

Moja córka studiowała, razem ze specjalizacjami, 15 lat – za wszystko zapłaciliśmy z państwowej pensji, która nijak ma się do pensji celebrytów. Przepraszam tych, których moje słowa dotykają, którym sprawiają przykrość. Podkreślam jeszcze raz – bardzo współczuję im wszystkim, łączę się w bólu po utracie najbliższych, tulę ich mocno, chciałbym powiedzieć coś miłego, ale przede wszystkim… chciałbym zrozumieć! Proszę, by ci wszyscy błagający powiedzieli mi, co ja mam zrobić, co my mamy zrobić (uczestniczy w tym również moja kochana Małżonka), kogo mamy prosić o litość, pomoc, o zrozumienie, którego tak bardzo w tej chwili potrzebujemy? Przede wszystkim naszej pomocy potrzebuje nasza jedyna bardzo kochana Córka.

Osiem miesięcy temu zdiagnozowano u Niej raka piersi. Świat zawalił się na nasze siwe głowy. Ci, którzy to przeżyli, wiedzą, o czym mówię. Czy to znaczy, że też mam pójść do TV, do radia i prasy? A kimże ja jestem, kto zechce mnie wysłuchać? W 2026 roku razem z Żoną będziemy obchodzili… 100-lecie pracy zawodowej. Przez sto lat odprowadziliśmy uczciwie wszystkie narzucone prawem składki. Dzisiaj nie możemy liczyć na to, że chore prawo i brak konkretnego leku uratują naszą Córkę! Pytam – komu mam się wypłakać w rękaw, kto ukoi nasze skołatane, rozdarte bólem i płaczące serca?

Od 8 miesięcy żyjemy (trudno to nazwać życiem) w ciągłym strachu. Z niepokojem patrzymy w telefony, prawie umierając, kiedy dzwonią. Jeszcze jakoś się trzymamy, ale naprawdę jest coraz gorzej. Dlatego proszę… nie dziwcie się, Państwo, że piszę ten list, że chciałbym zrozumieć. Celebryci zarabiający miliony proszą o pomoc. Nie zamierzam deprecjonować ludzkiej tragedii, ale, niestety, mam taki wredny charakter, że w sprawach wołających o pomstę do nieba, nie potrafię milczeć. Proszę zrozumieć – nie oczekuję niczyjej pomocy. Poradzę, poradzimy sobie sami. Gorąco, aczkolwiek smutno, pozdrawiam swoją ukochaną Redakcję, z którą jestem od pierwszego numeru. Proszę, trzymajcie za naszą Córkę kciuki. Wiem, że to egoistyczne, ale chciałbym odejść przed Nią! ZBYSZEK z Cieszyna

„Dla «Naszych chłopców» nie ma miejsca w Polsce prawdziwej” 

Nie mieli wyboru 

W ANGORZE nr 30 przedstawiono kontrowersyjne wypowiedzi, jakie pojawiły się po otwarciu w Muzeum Gdańska wystawy pt. „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”. Niektóre reakcje były obraźliwe, chamskie, aroganckie i nienawistne, zwłaszcza te autorstwa ludzi spokrewnionych z prawicą. Ale przecież, zgodnie z prawdą i ówczesnymi realiami, ci, co byli wcieleni, można powiedzieć, że „na siłę” do Wehrmachtu, nie mieli innego wyboru. Nasi prawicowcy, typu Błaszczak czy Bocheński, nie wiedzą, że przed wojną większa część Pomorza Gdańskiego, Śląska oraz Mazur była w granicach Niemiec, wspomniani żołnierze byli obywatelami Niemiec i ciążył na nich obowiązek rekrutacji właśnie w tym państwie. A później, po wojnie, jeśli przeżyli i nie wyemigrowali na Zachód, mieli tutaj dzieci. I ich potomkowie mają prawo pamiętać o swych rodzicach, także w prezentowanej formie ekspozycji. 

Należy też podkreślić, że wiele milionów (to nie przesada) współczesnych Polaków w swej genealogii znalazłoby (gdyby szukało) antenatów reprezentujących różne narody w przeszłości. Zastanawiam się, w jakich armiach świata i przeciw komu ci przodkowie kiedyś walczyli i czy za to mogą być dzisiaj potępiani? Na przykład, jakich przodków ma „najważniejszy” z Polaków, Jarosław K.? Czy w związku z tym należy tego pana wykluczyć z grona Polaków? Czyż on nie ma prawa szanować swoich praprapradziadków? Co na to „prawdziwi Polacy”? Uważam, że dzieci i wnuki nie odpowiadają za to, co robili ich rodzice i dziadkowie. A wielu z nich walczyło w armii rosyjskiej, niemieckiej, austriackiej czy wcześniej we francuskiej, a w tym ostatnim przypadku walczyli nie tylko o wolną Polskę, ale też zabijali niewolników na Santo Domingo. W PRL dzieci odpowiadały za to, kim przed wojną byli ich rodzice. 

Podobno te czasy już minęły… A jak jest na świecie? Na przykład w amerykańskiej armii służy wielu ludzi mających obywatelstwo USA, a pochodzących z innych krajów, i oni musieli walczyć w Korei, w Wietnamie, Panamie, Afganistanie czy w Iraku – często przeciwko swym ojcom i braciom. Na świecie, w przeszłości i dzisiaj też, relacje między ludźmi były i są trudne, ale nie należy podchodzić do tego z nienawiścią, z wykluczaniem jednych przez drugich, lecz z wybaczeniem i braterstwem (np. pamiętny list biskupów polskich do biskupów niemieckich), aby za jakiś czas nikt także nas nie musiał przeklinać. Z pozdrowieniami MAREK z Zielonej Góry

Jeden Ryś uczyni wiosnę? 

Stało się, co się stać musiało. Ktoś wreszcie musiał nie wytrzymać. A że tym kimś będzie kardynał Grzegorz Ryś, było bardzo prawdopodobne. I tak jak hierarchowie zareagowali na słowa ministra Radosława Sikorskiego, tak musieli zareagować na wypowiedź, bądź co bądź, swojego kolegi z ław Konferencji Episkopatu. Pewnie nie napisałbym tego listu, gdyby nie pewna koincydencja zdarzeń ostatniego weekendu. W sobotę 20 lipca miałem okazję uczestniczyć w 72. urodzinach warszawskiej Starówki. Mnóstwo ciekawych, bardzo różnorodnych tematycznie i doskonale przygotowanych imprez, dzięki którym poznałem miejsca znane mi dotąd jedynie ze słyszenia. Jak choćby Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie, które wystąpiło nietypowo, bo z przepięknym recitalem piosenki francuskiej, czy Stowarzyszenie Historyków Sztuki, które pokazało bardzo cenne zbiory branżowej literatury.

Kiedy tak chodziłem uszczęśliwiony od jednej atrakcji do drugiej, rozległy się syreny. Okazało się, że to wozy policyjne torują sobie drogę wąskimi uliczkami Starówki przez bardzo liczne grupki spacerowiczów. Pierwsza myśl była: kogoś ważnego wiozą. Kiedy już opadały pierwsze oznaki zdenerwowania na takie przypuszczalne zachowanie, oczom moim i wszystkich spacerowiczów ukazał się widok straszny. Oto pomiędzy staromiejskimi kamienicami przemieszczała się banda faszystów. Na jej czele biegł młody człowiek z biało- -czerwoną flagą i zagrzewał kamratów do śpiewu i okrzyków. Ani te śpiewy, ani tym bardziej rymowanki nie nadają się do zacytowania. Miały one stricte faszystowską wymowę.

Tych młodych chłopców – czasem nawet odnosiłem wrażenie, że kilkunastoletnich – nie trzeba było nawet specjalnie zachęcać. Ubrani głównie na czarno, niektórzy z chustami zakrywającymi twarze, wykrzykiwali swoje bluźniercze hasła głośno i z wielkim zapałem. Nie tylko ja oniemiałem na tej uliczce. Byli tam przecież również cudzoziemcy, w tym kolorowi. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy jako rodzicowi, to gdzie są rodzice tych młodych ludzi i czy wiedzą, co ich „pociechy” robią. Bo ci rodzice może pamiętają lub znają ze wspomnień, co niósł ze sobą nacjonalizm i faszyzm. Czy chcą, by ich dzieci wracały do tamtej ideologii? 

Dopiero później, gdy dowiedziałem się o liście kardynała Rysia, nasunęła się kolejna refleksja: czy czasem swoim zachowaniem również Kościół polski nie przyczynił się do takiej sytuacji. Kościół, który ma nauczać o miłości bliźniego, który dostał do ręki potężny oręż w kształtowaniu młodego pokolenia, jakim jest religia w szkole. Ale jeśli nauczający religii wsłuchują się w słowa płynące z ust wysokich rangą hierarchów, wypowiadane na dodatek z miejsca o szczególnym znaczeniu dla Kościoła, to oczekiwanie na kształtowanie przez nich chrześcijańskich postaw w społeczeństwie jest bezzasadne. Fakt, księża – w odróżnieniu od milionów zwykłych ludzi – nigdy nie musieli z Polski emigrować w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia. 

Miałem jednak okazję słuchać kazań w polskich świątyniach na Zachodzie. Żaden z głoszących tam mowy od ołtarza czy z ambony nie nawoływał do powrotu do Polski, do wzajemnego zwalczania się ani do spiskowania przeciw tubylcom. Wątek Chrystusa-uchodźcy pojawiał się za to w tamtejszych kazaniach bardzo często. Kardynałowi Rysiowi dostaje się na razie w tak zwanych mediach społecznościowych, które powinny nazywać się mediami mieszania ludziom w głowach. Trudniej będzie jednak mu znieść zmasowaną krytykę z ust braci w kapłaństwie, bo zawsze bardziej bolą słowa pochodzące od swoich, którzy tak naprawdę swoimi jednak nie są. Może jednak warto było podjąć to ryzyko? Bo że była taka konieczność, nikt nie powinien mieć wątpliwości. ANDRZEJ ZAWADZKI 

2025-08-21

Angora