Tymczasem gwiazdy rocka u schyłku kariery nie niszczą życia szerokiej widowni jak wyżej wymienieni, tylko czynią je bogatszym i szczęśliwszym. W tym sezonie koncertowym mamy w Polsce wręcz wysyp wspaniałych weteranów scen.
Całkiem niedawno odwiedził Atlas Arenę w Łodzi Carlos Santana, którego charakterystyczne brzmienie gitary zna każdy, komu słoń na ucho nie nadepnął. W Gdańsku już po raz kolejny zagrali rycerze stadionowego metalu ze Scorpions, którzy od lat żegnają się z publicznością, mówiąc, że to ich ostatni koncert. I to jest patent na sukces, bo każdy fan przyjdzie na pożegnalną trasę.
Zespół Big Cyc już dwanaście lat temu zagrał we Wrocławiu w zajezdni MPK na Grabiszyńskiej wspólny koncert ze Scorpionsami i ogłoszono wówczas oficjalnie, że to jest „pożegnanie z polską publicznością”. Serio. Od czasu tego wrocławskiego „pożegnania” zagrali w Polsce kolejnych dziesięć koncertów. I ciągle się żegnają. Złote chłopaki.
W lipcu czeka nas koncert absolutnej legendy heavy metalu, czyli AC/DC w Warszawie, a jesienią zawita lubiany Sting, który im starszy, tym jakiś taki fajniejszy. Niedaleko, bo w czeskiej Pradze, był całkiem niedawno Bruce Springsteen, który mimo upływu lat nadal jest ikoną tego, co w Ameryce najlepsze.
Gdy dodamy do tego ekipę Rolling Stones czy Metalliki (też będą w Polsce), uświadomimy sobie, że w rocku nie ma emerytury. Gra się do końca i na pełnej szybkości z głową do góry.
Ostatnio wybrałem się na świetny koncert Bonnie Tyler w hali 3mk Arena w Ostrowie Wielkopolskim. Był kilka razy przekładany, bo Artystka miała problemy z biodrem. Lekarze jednak dobrze zadziałali i trasa w Polsce doszła wreszcie do skutku. Było naprawdę wielką frajdą patrzeć, jak ta 74-letnia wokalistka z pełną swobodą króluje na scenie i z uśmiechem czaruje widownię.
Usłyszeliśmy jej wielkie hity, takie jak znany wszystkim „It’s a Heartache” oraz pierwszy przebój sprzed lat „Lost in France”. Było kilka nowych piosenek, bo wokalistka z Walii nadal jest aktywna i nagrywa nowe płyty. Był też hołd dla zmarłej Tiny Turner, kwiaty oraz gromkie „Sto lat” zaśpiewane przez widownię, bo kilka dni wcześniej Bonnie obchodziła urodziny.
Pamiętam Ją z duetów z Chrisem Normanem i Rodem Stewartem. Koncert tego drugiego widziałem kiedyś w Gdańsku i podziwiałem, jak facet bawi się swoimi piosenkami, zagaduje do muzyków i widowni, tak jakoś naturalnie i inteligentnie, oraz z klasą podrywa wokalistki z chórku, a nawet ściąga skarpetki i ogłasza eleganckiej widowni, że ponieważ go uwierają, to je wyrzuca.
Bonnie Tyler nie ściągała skarpetek, ale ten naturalny luz doświadczonego wykonawcy miała wdrukowany w swój image i osobowość. Smakowało to jak dobre wino.