R E K L A M A
R E K L A M A

Listy do redakcji Angory (15.06.2024)

Listy nadesłane przez czytelników tygodnika Angora. Za wszystkie wiadomości dziękujemy i zachęcamy do dalszego kontaktu.

Fot. Domena publiczna

„Jednak wygrał!” 

Przyszłość pokaże… 

Piszę do Was w sprawie związanej z najbardziej chyba w tej chwili gorącym tematem w polskiej przestrzeni publicznej, a mianowicie z wyborami na stanowisko Prezydenta RP. Wybory się odbyły, prezydent został wybrany, a ilość głosów oddana na kandydatów sprawiła, że – chciałoby się rzec – tradycyjnie podzieliliśmy się jako społeczeństwo na pół. Czyli połowa narodu jest zadowolona, połowa trochę mniej, natomiast emocje buzują po obu stronach, rzecz jasna, skrajnie różne. I bardzo różnie są uzewnętrzniane w tej publicznej przestrzeni. No właśnie – publicznej.

Osobiście od zawsze stoję na stanowisku, że bez względu na sympatie i antypatie, „epitetowanie” nielubianych i nieakceptowanych polityków w tejże przestrzeni jest, delikatnie mówiąc, mało eleganckie. Z jednej strony „kaczor”, „kurdupel” (i spółka), z drugiej „rudy”, „ryży” (i spółka) i żadna strona nie chce ustąpić, mimo że obie apelują o spokój. Starcza tych apeli do następnej awantury. I tu przechodzę do sedna mojego listu. Szanowna Redakcjo. Ja jestem człowiekiem lewicy i ani jeden, ani drugi kandydat nie był z mojej bajki, ale… Nie zrozumcie mnie, proszę, źle, ale z ogromnym niesmakiem przyjąłem powyborczą okładkę Waszego znakomitego przecież tygodnika.

Zarówno górny napis, jak i ilustrację. To przecież były wybory najważniejszej osoby w państwie, która będzie nas reprezentować w świecie i już z samego tego faktu należy się jej szacunek, którego tu, niestety, zabrakło. „Bardzo” zabrakło, bo w gruncie rzeczy treść okładki wyraża znacznie więcej niż tylko brak szacunku. Wyraża – przepraszam za szczerość i mocne określenie – po prostu pogardę. „Jednak wygrał!” okraszone „radą” przegranego o „nowych” możliwościach w postaci zamawiania sobie panienek… 

Odwróćmy na chwilę sytuację i wyobraźmy sobie konkurencyjną okładkę z napisem „Jednak przegrał!” i rysunkiem przedstawiającym Rafała Trzaskowskiego w basenie w towarzystwie rekinów, a obok napis: „Głowa do góry, Rafciu – teraz będziesz miał więcej czasu na swoje ulubione rozrywki”. Prawda, że obrzydliwe? Jakże inaczej by wszystko wyglądało, gdyby zamiast „Jednak wygrał!” napisać po prostu „Karol Nawrocki nowym prezydentem Polski” i zilustrować to jakimś neutralnym zdjęciem prezydenta elekta, jakich mnóstwo wszędzie. Tak niewiele i tak wiele zarazem… Jakim prezydentem KN się okaże to… się okaże.

Może złagodzi tę polaryzację, może zaogni. Może będziemy z niego zadowoleni, a może podpadnie nam tak, że „wyleci” w końcu ze stołka bez prawa powrotu. Nikt tego nie wie, ale wiadomo, że to samo można napisać o RT, gdyby to on dziś szykował się do objęcia urzędu. Przyszłość więc pokaże, co będzie, a tymczasem jeszcze raz proszę Was na przyszłość o nieco więcej refleksji przed publikacją takiego czy innego materiału. Naprawdę wszystkim nam wyjdzie to na dobre. P.W.

To się już tli…

Wybory prezydenta za nami, a wielu komentatorów zaskoczonych wynikiem sprawia wrażenie, jakby żyli w niedostępnej bańce informacyjnej. Niektórzy są mocno zaskoczeni i zdziwieni, jak głosowali młodzi wyborcy. Ha! – pomyślałem. Pewnie nie czytali listów czytelników ANGORY, którzy od lat piszą o młodych wyborcach, głównie w kontekście ich udziału w święcie demokracji, jakim są wybory. A mamy tych wyborów wcale niemało. Robią wielkie oczy, gdy widzą, że antysemita G. Braun oraz S. Mentzen mają tak wysokie poparcie wśród młodych wyborców. W sondażu IPSOS podzielono ich na dwie grupy wiekowe.

Ci w wieku od 18 do 20 lat to tzw. mentzenowcy. Ale ci w przedziale wiekowym od 18 do 29 lat, głosujący również na G. Brauna, są bardziej niebezpieczni z jednego powodu. Udowodnili światu i Europie, że antysemityzm u nas wcale nie zaniknął i ma się świetnie. Jednak jakoś w tych powyborczych komentarzach pisanych i mówionych nie znalazłem nikogo, kto chciałby przypomnieć, jakim cudem i kto spowodował wprowadzenie do Sejmu nazioli i innych odszczepieńców.

To ja przypomnę. To tzw. antysystemowiec Paweł Kukiz, o którym jakby zapomniano. Ale wracam do młodych popierających Brauna i Mentzena. I choć socjologiem ani politologiem nie jestem, to widzę duży postęp – bo ponad 70-procentowy – udziału młodych w wyborach. Jednak nadal niepokoi mnie to, że duża liczba „mentzenowców” w wieku 18 – 20 lat nie należy do grupy samodzielnie myślących, bo to naraża ich na ostracyzm i wykluczenie z bańki. W tym wieku jeden na dziesięciu może być wrażliwy etycznie, ale jest jednocześnie życiowo… głupi. No bo co taki 20-latek wie o podatkach czy zmuszaniu kobiet do rodzenia dzieci z gwałtu?

No ale wyłudzenie mieszkania i jeszcze kontakty w świecie przestępczym są dla nich the best! Im etykę wyznaczają Mentzen, Braun, Bąkiewicz, a nawet… kobiety tam przyjęte. Szok! Niestety, to się tli. A co? Mieszanka faszyzmu z bolszewizmem. Z przerażeniem myślę, że im więcej możliwości w pozyskiwaniu wiedzy, im więcej różnorodności przekazu medialnego, tym większa podatność na treści będące na bakier z logiką, wręcz beznadziejnie głupie. Trzeba zacząć, i to szybko, jeszcze w tym roku „naprawę” ich umysłów, poczynając od szkoły, bo to, niestety, latami zaniedbano.

Mniej religijnych bajeczek, a więcej o tym, co to jest demokracja, jakimi prawami się rządzi, czym jest konstytucja, samorządność, parlamentaryzm i jaką rolę pełnią u nas prezydent, rząd, parlament. Jeśli to szybko nie nastąpi, to za dwa lata w wyborczym prezencie dostaniemy właśnie mieszankę faszyzmu z bolszewizmem, bo ci mający dziś właś nie 18 – 20 lat nie potrafią tego ani zdefiniować, ani przewidzieć skutków takiego rozstrzygnięcia. Zatem skoro to się na poważnie zaczyna tlić – a wszystko wskazuje na to, że tak się dzieje – to należy działać szybko, aby nie było za późno.

Nie tylko szkoła ma tu rolę do odegrania, ale i media społecznościowe zainicjowane przez samych młodych, wiedzące, jak im to przekazać, aby było dla nich „strawne”. Z jednej strony ja, stary, cieszę się, że tak dużo młodych poszło na wybory, ale z drugiej – boję się o losy mojej Ojczyzny, gdyby „naprawę” umysłów młodych zaniedbano. ZBIGNIEW MALIK

Ciemność widzę! Czyli jak Polska skręciła na prawo

Szok i niedowierzanie pojawiły się już po pierwszej turze! Prawica triumfuje, demokracja w odwrocie. Nawrocki niemal zrównał się z Trzaskowskim. Nie oszukujmy się! Nie głosowaliśmy na Trzaskowskiego czy Nawrockiego. Głosowaliśmy za PO lub za PiS oraz generalnie na prawicę lub lewicę. No i generalnie prawica odniosła spektakularny sukces. Świetny wynik Mentzena oraz Brauna lepszy od Hołowni. Plujący na Unię i Żydów Braun lepszy od Hołowni mówiącego językiem zrozumiałym dla normalnego Polaka.

Czyż można było sobie wyobrazić gorszy scenariusz? Można było założyć z dużym prawdopodobieństwem, że w drugiej turze większość prawicowego elektoratu Mentzena i Brauna zagłosuje na Nawrockiego. W związku z zaistniałą sytuacją „dorżnięcie watah” stanęło pod dużym znakiem zapytania i może być tak, że to te niedorżnięte watahy dorżną demokrację w tym kraju. Wybory te były również głosowaniem za przynależnością do świata. Do świata Zachodu lub do świata Wschodu. 

Wygląda na to, że większości naszego społeczeństwa świat Wschodu jest jednak bliższy. Tak okazało się również na Węgrzech, w Słowacji, Serbii. Rumunia na razie się obroniła, ale na jak długo? Przykre jest to, że jako społeczeństwo w całości nie dorośliśmy do modelu zachodniej demokracji. Wolimy prawicowy populizm i narodowo-katolicki model państwa z jedynie słuszną partią. „Budapeszt nad Wisłą” zbliża się powoli, ale systematycznie. JACEK M.

Prezydentowi ku pamięci

Ze smutkiem i gorzkim rozczarowaniem przyjąłem wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich – tę minimalną nad Karolem Nawrockim przewagę Rafała Trzaskowskiego i gorzką (dopiero piąte miejsce) porażkę Szymona Hołowni oraz zdumiewający triumf (czwarte miejsce i ponad 6 proc. głosów) bezkarnie faszyzującego Grzegorza Brauna. Wysoka wyborcza frekwencja dała wymowne świadectwo tego, że nam, Polakom, nieobojętne są nasze polskie sprawy, ale wyniki głosowania uwidoczniły zatrważające, chorobliwe rozpalanie emocji i świadomości naszego pękniętego na pół społeczeństwa. 

Trwające parę miesięcy nieustanne wiecowe spotkania kandydatów i ich telewizyjne bezceremonialne potyczki niosły ogrom tematów i propagandowych, programowych pomysłów (bardzo często niewiele mających wspólnego z istotą i zakresem kompetencji prezydenta). Pokazały jednak, że w ich politycznych wizjach zabrakło kilku bardzo ważnych obszarów, takich jak kultura (w tym kultura codziennego życia i ojczystego języka), nauka, mądrość i prawo. Zwłaszcza kultura, a także nauka były dla nich słowami jakby zakazanymi, zaś mądrość w ogóle niewysławiana. 

Brak wyrazistych odniesień do tych obszarów uważam za wielki niedostatek tej ogromnej kandydackiej debaty, która w wielu przypadkach cechowała się właśnie brakiem ogólnej i osobistej kultury, niedostatkami wiedzy oraz pomijaniem rozkojarzonej przez poprzednią ekipę praworządności.

Myślę, że kandydat, który dałby wyraz temu, że czuje i rozumie wagę tych intelektualnych przestrzeni w życiu narodu, dostałby więcej głosów. Na ostatnią, co się stać może, szczęśliwą „kadencję” swego obywatelskiego życia chciałbym mieć w Belwederze męża stanu, który jako uczciwy, mądry doświadczony, odpowiedzialny i niezależny polityk zjednoczy nas wokół najpiękniejszych patriotycznych idei i będzie dbał o dobro wszystkich Polaków… ZBIGNIEW KOSCIELAK, Kalisz

Zejście na ziemię

Którejś niedzieli wybrałem się do TVP (nie byłem w tych murach dziesięć lat) jako składnik publiki w programie na żywo. Program jak program. W telewizji przez te dziesięć lat nic się nie zmie niło: wszystko – poczynając od zajmowania miejsc na widowni, na śmiechu kończąc – jest wyreżyserowane, a ma wyglądać na spontan. Jednak był moment, który szczególnie utkwił mi w pamięci. Gościem programu był znakomity artysta, człowiek wielce zasłużony dla polskiej kultury, który na zakończenie ciekawego wywiadu powiedział mniej więcej tak: „To będą wybory decydujące o naszym życiu przez następne kilkanaście – co najmniej dziesięć – lat.

Nie chcę, by ktoś, kto nic nie zrobił, nic sobą nie reprezentuje, nawet nie przeczytał książki, urządzał mi życie”. Miał na myśli rzeszę wyborców, którzy dzień wcześniej ogłosili się na ulicach Warszawy jedynymi polskimi patriotami. Myśl tego artysty utkwiła mi w pamięci na długie bezsenne godziny tej nocy. Przecież ci, którzy swoją ofertę wyborczą kierują do tych niewyrobionych, mają tego świadomość. Oni sami czytają, mają wykształcenie, ale są do cna cyniczni. Mówią ludziom niewyrobionym, że oni ich będą reprezentować, bo oni wiedzą, co czuje „przeciętny człowiek”.

Z tego, że jakiś kandydat coś osiągnął, że jest wykształcony, że zna języki, czynią wprost zarzut. Zdają się mówić: „Czy chcesz, by ciebie reprezentował ktoś taki? Nie, ciebie powinien reprezentować ktoś, kto jest patriotą takim jak ty. Nie musisz się na czymś znać, nie musisz umieć odróżniać prawdy od fałszu, a Europejczyka od rosyjskiego pomagiera. Wystarczy, że będziesz nasz, bo my mamy monopol na patriotyzm i to my ciebie reprezentujemy”. Kiedy tak rozmyślałem, spotkała mnie po nieprzespanej nocy przygoda w pełni potwierdzająca słowa zasłyszane w niedzielny wieczór.

Przy zawieszaniu banneru wyborczego (cztery wcześniejsze zostały zerwane, co nigdy dotąd się nie wydarzyło) kandydata przodującego w sondażach spotkał mnie pan opróżniający z wiat przystankowych kosze na śmieci. Nie to, żebym miał coś przeciwko takiemu zajęciu, ale ten pan napadł wręcz na mnie za to, że promuję takiego kandydata. W dłuższym swoim wywodzie powiedział, że on był w sobotę na marszu patriotów i wie, że nie można głosować na tego akurat kandydata. Argumenty były zwalające z nóg, a wzięte wprost z wiecowych przemówień. „To laluś, on na niczym się nie zna, nawet wysłowić się dobrze nie potrafi”. Tak powiedział śmieciarz o jednym z najbardziej wykształconych i przygotowanych ludzi w Polsce. 

Tak oto, na skutek koincydencji dwóch zdarzeń, w ciągu kilkunastu godzin otrzymałem potwierdzenie opinii wybitnego Polaka, co do tego, kto kształtować ma naszą przyszłość. ALEKSANDER POPOWSKI

Muzyka łagodzi obyczaje

Dobry wieczór, a może dobry świt! Godz. 00.19 25 maja 2025 r. Nie wiem dlaczego, ale nie mogę zasnąć! To oczywiście blef! W dzisiejszej RP normalny człowiek nie może spać spokojnie. W związku z tym, że uważam się za normalnego, chociaż zapewne wielu myśli inaczej, o tej niezwykłej porze chciałbym podzielić się z Państwem nachodzącymi mnie refleksjami. 

Przez ostatnie kilkanaście, żeby nie powiedzieć kilkadziesiąt dni byliśmy otaczani, omamiani, zdominowani kampanią wyborczą. Gdybym powiedział, że mam tego dosyć, że rz..ć mi się chce, to tak, jakbym nic nie powiedział. Dlatego, tradycyjnie, nic o polityce! Mam dosyć tych drętwych, robiących pod publiczkę, debat. Chcę się śmiać, cieszyć i po prostu żyć! Politycy, mędrcy i idioci, wszystkowiedzący i dyletanci, pozwólcie nam po prostu żyć.

Odczepcie się od nas i dajcie nam wreszcie święty spokój. Życie jest za krótkie, by je marnować na Was. Na razie piszę z dużej litery, ale kwestią czasu jest to, że nawet mała litera będzie dla Was za wielka! Wiem, że bez polityki się nie da, ale cały czas wierzę w to, że kiedyś, nie wiem, czy dożyję, ci pseudopolitycy pomyślą o statystycznym Kowalskim, Nowaku i wielu innych statystycznych – cokolwiek to znaczy! Panowie – pozwólcie nam żyć! 

Dosłownie przed kilkunastoma minutami zakończył się Polsat Hit Festiwal! Proszę mi uwierzyć, a mam 31 lat do setki, prawdopodobnie nigdy nie widziałem w naszej telewizji lepszego programu rozrywkowego. To oczywiście moje subiektywne odczucie. Pełny profesjonalizm, stateczna kamera, występy na najwyższym poziomie (nawet tych wykonawców, których na co dzień nie słucham), Ibisza też nie lubię, ale Paulina – wooow! Tylu wzruszeń dawno nie przeżyłem. Bardzo ubolewam nad tym, że ten piękny wieczór musiałem przeżyć sam, bo moja już od 46 lat małżonka Gosia dzisiejszy dzień, zapewne z ogromną radością i przyjemnością, spędziła z naszymi fantastycznymi wnukami – to tzw. sytuacja awaryjna, ale cieszmy się tym, co mamy. Jestem bardzo wrażliwy na doznania wzrokowe, wizualne, dźwiękowe. 

Moje uszy drętwieją, słysząc fałszywe nuty. Uwielbiam muzykę, mimo że sam nie jestem muzykiem. W naszym domu radio gra 24 godziny na dobę. Muzyka jest miodem na nasze serca. Jest antidotum na troski i zmartwienia – możemy mówić, że wszystko jest idealne… Czy ktoś w to uwierzy? Zapewne nie.

Nigdy nie jest idealnie… ale my przynajmniej staramy się, by tak było. Nie wiem, co przyniesie następny tydzień (a jednak znowu polityka!), ale mocno wierzę w to, że będzie dobrze! Ponoć muzyka łagodzi obyczaje. Oddajmy się zatem muzyce i odrzućmy wszystkie animozje. Nie musimy się kochać, ale spróbujmy się zrozumieć. Słuchajmy argumentów drugiej strony i niech zwycięży logika, a przede wszystkim zastanówmy się nad tym, czego tak naprawdę chcemy? Pozdrawiam gorącym i trochę zmartwionym sercem. Z nadzieją na lepsze jutro. ZBIGNIEW z CIESZYNA

PS A teraz, przynajmniej przez kilkanaście minut posłucham jeszcze muzyki i na pewno poczuję się lepiej. Nie wiem, czy kiedykolwiek o tym wspominałem, ale jestem z Wami od pierwszego numeru – to chyba też coś znaczy, prawda? Gorąco pozdrawiam! 

Dzieciaki nie dowiozły mapy drogowej 

Każdy student pierwszego roku studiów filologicznych wie, że słowa mają różne znaczenia w zależności od kontekstu. To jedna z pierwszych prawd, jakie poznajemy, ucząc się języka obcego. Niestety, tak oczywista wiedza umyka niektórym dziennikarzom, komentatorom oraz politykom. Nie chodzi tu o literówki, przejęzyczenia czy drobne błędy stylistyczne. Chodzi o poważniejsze przypadki, o sytuacje, w których ktoś próbuje „przemycić” dosłownie jakiś idiom z innego języka do języka polskiego. Tak powstają językowe dziwolągi, które, niestety, mają tendencję do rozprzestrzeniania się szybciej niż fake news w mediach społecznościowych. 

Weźmy choćby słowo dowozić (ang. deliver). Ktoś usłyszał, że w języku angielskim mówi się he delivers, w kontekście wygłaszania przemówień, spełniania oczekiwań, bycia skutecznym. I oto nagle na polskich antenach radiowych i telewizyjnych, ktoś „dowozi przemówienie”, „dowozi obietnice”, a nawet „dowozi debatę”. Brzmi to jak absurdalna reklama firmy kurierskiej. A przecież obietnic się dotrzymuje, zobowiązania realizuje, a w debatach dobrze sobie radzi, prowadzi je czy w nich uczestniczy. Problem nie leży w nieznajomości języka angielskiego, ale w nieuwzględnieniu kontekstu w tłumaczeniu. Stres, tempo pracy, presja czasu – wszystko to sprawia, że język zaczyna wymykać się spod kontroli. Ale przecież to właśnie wtedy, gdy mikrofon jest włączony, a kamera transmituje na żywo, powinno się szczególnie uważać na wypowiadane słowa.

Tymczasem zbyt często widzimy dziennikarzy czy polityków, którzy nieświadomie stają się językowymi trendsetterami, choć niekoniecznie w pozytywnym sensie. Wystarczy jedno niefortunne wyrażenie, które trafi na paski informacyjne, do nagłówków portali, a później do codziennej mowy i nagle staje się normą. Tak oto „dowożenie” trafiło na salony. Innym przykładem jest „mapa drogowa”. Przecież naturalnym skojarzeniem dla każdego Polaka jest to książka ze zbiorem map, którą wciąż wielu kierowców trzyma w samochodach. A chodzi tu po prostu o „plan działania”, a nie o żadną mapę.

I na koniec słowo, które naprawdę mnie irytuje, choć może należę do mniejszości, która tak je odbiera. Chodzi o słowo „dzieciaki”. Pozornie jest to pieszczotliwe określenie dzieci, ale w moim odczuciu kryje się jednak za tym pewien brak szacunku i nietraktowanie dzieci na serio. Słyszałem nawet wyrażenie „nasze dzieci” i „wasze dzieciaki”. Gdy mówimy o dzieciach na poważnie, to nie można nazywać ich dzieciakami. Oczywiście język żyje, zmienia się, ewoluuje, chłonie nowe formy. Ale nie wszystko, co nowe, jest dobre. Nie każda kalka zasługuje na to, by zostać „nową normalnością” w polszczyźnie. Dlatego zanim znów ktoś zacznie „dowozić komentarz”, omawiać „mapę drogową” czy dyskutować o „problemach dzieciaków”, warto się zatrzymać i zastanowić. Bo język to nie kurier. Nie musi dowieźć na czas, ale powinien być narzędziem sensownego przekazu. Choć język się zmienia, to jednak nie każda zmiana jest rozwojem. Czasem mamy do czynienia ze zwykłym kaleczeniem języka w świetle reflektorów. MARIAN J. WASZKIEWICZ, Göteborg 

2025-06-09

Angora