R E K L A M A
R E K L A M A

Bezkarny jak dyrektor. Problematyczny stent

Podczas banalnego chirurgicznego zabiegu doszło do uszkodzeń, które mogły zakończyć się śmiercią pacjenta. 

Fot. Wikimedia

W 2016 r. Pan X przeszedł zabieg wszczepienia stentu (plastikowa lub metalowa rurka stanowiąca rusztowanie rozszerzające chorobowo zmienione, zwężone naczynie krwionośne) w obrębie tętnicy głównej – aorty.

W maju ubiegłego roku mężczyzna zauważył, że w okolicach prawej pachwiny pojawił się bolesny guzek, czemu towarzyszyła podwyższona temperatura. Mężczyzna zgłosił się do szpitalnego oddziału ratunkowego, gdzie skierowano go do przyszpitalnej poradni chirurgicznej.

Mimo że z wywiadu medycznego było wiadomo, że w 2016 r. pacjent przeszedł zabieg wszczepienia stentu, nie przeprowadzono żadnych badań, w tym badań obrazowych. W poradni lekarz za pomocą pęsety przeprowadził rewizję przetoki skórnej guza prawej pachwiny, podczas której doszło do uszkodzenia tętnicy pachwinowej wraz z nerwem pachwinowym i krwotoku. W trybie pilnym trzeba było zawieźć pacjenta transportem medycznym do kliniki naczyniowej w Rzeszowie, gdzie uratowano mu życie.

W marcu 2025 r. X skierował pismo przedprocesowe do dyrekcji szpitala, w którym znajduje się poradnia chirurgiczna. Zarzucił w nim placówce wadliwe przeprowadzenie świadczenia medycznego polegające na uszkodzeniu naczynia krwionośnego, nerwu i niewykonaniu przed ingerencją chirurgiczną żadnych badań, w tym przede wszystkim USG, które jego zdaniem było konieczne. Mimo podwyższonej temperatury nie przeprowadzono też badania CRP (podwyższenie wartości CRP świadczy o stanie zapalnym organizmu). Dyrektor zarzuty uznał za bezpodstawne. Stwierdził, że nie doszło do żadnego zabiegu medycznego, a działania lekarza były tylko badaniem diagnostycznym.

– Twierdzenie dyrekcji, że było to badanie diagnostyczne, a nie zabieg medyczny, jest nieprawdziwe. Można nawet uznać to za mataczenie – mówi dr Ryszard Frankowicz. – Kontrola przetoki w prawej pachwinie była bez wątpienia czynnością o charakterze zabiegowym, czego najlepszym dowodem było zagrażające życiu i zdrowiu pacjenta uszkodzenie tętnicy. Każda tego typu czynność medyczna musi być poprzedzona podpisem pacjenta na formularzu zgody na zabieg medyczny, czego w tym wypadku nie było. Zanim pacjent złoży swój podpis, musi być poinformowany przez lekarza, na czym polega taki zabieg i jakie mogą być jego konsekwencje. Oczywiście uszkodzenie tętnicy nie jest zwykłym powikłaniem przy tego typu zabiegach czy – jak chce dyrekcja szpitala – „badaniu diagnostycznym”. Bez podpisania formularza zgody taki zabieg, nawet jeżeli jest konieczny i udany, jest bezprawny, a to niesie określone konsekwencje zarówno dla lekarza, jak i dla placówki, w której został wykonany.

Na skutek działań chirurga z powiatowego szpitala pacjent cierpi na niedowład prawej nogi. Pan X przygotowuje się do złożenia pozwu przeciwko szpitalowi. Kwota roszczenia nie została jeszcze ustalona. Prawdopodobnie będzie to 600 – 700 tys. zł.

Niech rozstrzygnie ubezpieczyciel

– Gdy poszkodowany dąży do przedsądowego załatwienia sporu – tak jak w tym przypadku – niemal zawsze dyrektorzy szpitali albo całkowicie zaprzeczają, że nieprawidłowe postępowanie w ogóle miało miejsce, albo nie wyrażając w tej kwestii swego stanowiska, niejako mechanicznie przekierowują pismo osoby uważającej się za pokrzywdzoną do swego ubezpieczyciela OC – wyjaśnia dr Frankowicz. – Tymczasem ubezpieczyciel nie jest właściwą instytucją mogącą ustalić, czy dany przypadek był niepożądanym zdarzeniem medycznym, czy też nosił znamiona tak zwanego normalnego powikłania. To tylko manewr mający na celu przedłużenie rozstrzygnięcia, rozmydlenie sprawy, nawet jeżeli wina szpitala była bezsporna.

Idą w zaparte

– Zajmując się problemami związanymi ze zdarzeniami medycznymi niemal przez 30 lat, nie odnotowałem ani jednego przypadku, żeby z uwagi na potwierdzenie nieprawdy w oficjalnym piśmie dyrektora placówki medycznej poniósł on jakiekolwiek konsekwencje. Taka postawa dyrektorów nie tylko przedłuża postępowanie w sposób niespotykany w cywilizowanych krajach, ale demoralizuje lekarzy i, co ważniejsze, wpływa negatywnie na sytuację poszkodowanych pacjentów. System opieki zdrowotnej teoretycznie stawia wysokie, coraz wyższe, wymagania fachowym pracownikom służby zdrowia, jednak nie stawia podobnych wymagań ich zwierzchnikom: dyrektorom szpitali i ich zastępcom. W ostatnim czasie obserwujemy groźne wydarzenia w szpitalach, karetkach pogotowia ratunkowego, gdzie pacjenci atakują pracowników medycznych. Oczywiście takie zachowanie nie ma żadnego usprawiedliwienia. Trzeba je potępić, a sprawców ukarać. Warto się jednak zastanowić, czy te patologiczne zachowania wynikają tylko z niezrównoważenia albo braku hamulców pacjentów. Nie jest żadną tajemnicą, że praca wielu placówek medycznych, zwłaszcza szpitalnych oddziałów ratunkowych, pozostawia wiele do życzenia. Potrzebujący pomocy pacjenci są często pobudzeni, o czym ci, którzy są odpowiedzialni za organizację służby zdrowia, często zapominają. Nie oznacza to, że usprawiedliwiam te karygodne czyny. Pokazujemy te patologie, krytykujemy niestarannych lekarzy, ale bardzo rzadko słyszymy, żeby media, organizacje pozarządowe, NFZ, Ministerstwo Zdrowia za te zdarzenia obwiniały dyrektorów tych placówek. Ile to razy, także na łamach „Polskiego pacjenta”, pokazywaliśmy, jak wbrew faktom dyrektorzy idą w zaparte i nie uznają winy swojej placówki. Robią tak dlatego, że mogą. Procesy dotyczące zdarzeń medycznych trwają kilka, często kilkanaście lat. Gdy zakończą się prawomocnym wyrokiem, taki dyrektor już dawno nie będzie pełnił swojej funkcji. Jeżeli od razu uznałby winę, to odszkodowanie zapewne byłoby niższe niż po wyroku sądowym (pieniądze zostałyby wypłacone z polisy), szpital uniknąłby też kosztów procesowych, ale dyrektor naraziłby się organowi założycielskiemu, prezydentowi, marszałkowi województwa, ministrowi i mógłby stracić pracę. Dlatego – tak jak w opisanym przypadku – dyrektor woli mówić nieprawdę. Pisać, że to było badanie diagnostyczne, a nie zabieg medyczny, do tego wykonany starannie, mimo że to jawne kłamstwo. Gdyby było tak, jak twierdzi dyrektor, to nie wieziono by pana X karetką R do specjalistycznej kliniki, by ratować mu życie. Dyrektorzy kłamią, bo nie ponoszą za to żadnych konsekwencji. Moim zdaniem za pisanie jawnych kłamstw powinni odpowiadać karnie. 

2025-05-22

Krzysztof Różycki