Pamiętam z lat szkolnych audycje radiowęzłowe, w których wyszydzano Li Syn Mana – kata narodu koreańskiego i wychwalano bohatera klasy robotniczej Kim Ir Sena. Było to w latach 50. ubiegłego wieku. Północ Korei najechała jej Południe, wspierana przez Chińską Republikę Ludową, i zajęła niemal cały półwysep. Zginęły wtedy dwa miliony żołnierzy po obu stronach. Generał McArthur, głównodowodzący siłami USA na Pacyfiku, żądał od prezydenta USA Trumana zgody na użycie broni atomowej, ale Truman nie zamierzał wchodzić w otwarty konflikt z Chinami, a za „pyskowanie” zdegradował generała. W ostateczności Południe przy pomocy USA zepchnęło wojska komunistyczne w stronę granicy chińskiej. Półwysep podzielono i ogłoszono rozejm, trwający do dziś. Komunistyczną Północą rządzi wnuk Kim Ir Sena, Kim Dzong Un, a demokratycznym Południem władał ostatnio Jun Sun Jeol. Odsunięto go od władzy z powodu zamiaru dokonania zamachu stanu, a to przestępstwo karane w Korei Południowej śmiercią. Prezydent Jun tłumaczył się chęcią przeciwdziałania opozycji, która jego zdaniem ulegała wpływom Północy, czyli stalinizmowi. Że dziś ktokolwiek może myśleć pozytywnie o systemie panującym w Pjongjangu, to osobna sprawa. Ale nawet prezydent USA Trump groził stalinowcom piekłem nuklearnym, a zaraz potem spotkał się z karykaturalnym, ale też okrutnym tyranem Kim Dzong Unem i komplementował go za „skuteczność”.
Prezydent Jun ogłosił stan wojenny, po czym go odwołał. Działo się to na konferencji prasowej. Jun, konserwatysta w stylu japońskim, nie jest lubiany w kraju, ale jako prawnik i były prokurator nic sobie z tego nie robił. Dość powszechnie oskarżano go o korupcję, która w Azji nie jest grzechem. Zaczęto ją zwalczać na tym kontynencie dopiero po drugiej wojnie światowej, ale udaje się to umiarkowanie. Z badań prowadzonych przez analityków z Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że najbardziej skorumpowanym krajem Azji są Indie, gdzie za Indiry Gandhi co druga rupia znajdująca się w obiegu pochodziła z niewiadomego źródła (teraz „tylko” 40 proc.). W Azji mamy do czynienia z dwoma rodzajami korupcji. Pierwsza jest zmorą zwykłych ludzi. Obywatel idący do urzędu musi mieć przy sobie kilka rupii, bez których niczego nie załatwi. Drugi rodzaj to „koszty uzyskania kontraktu”. Ten drugi rodzaj panuje w każdym kraju. Im bogatszy świat przemysłowy czy ogólnie gospodarczy, tym wyższe koszty. Problem z oszacowaniem tej wielkości bierze się stąd, że te koszty obowiązywały wszędzie i od zawsze. Są czasem księgowane jako pozycja zwykła, która tam jest normalnością, a w Europie czy USA bywa przestępstwem. Jeden z byłych premierów Japonii był oskarżony przy kontrakcie na samoloty dla armii o przyjęcie łapówki w wysokości miliarda dolarów. Podobnego typu kwoty działają w operacjach chińskich, o czym świadczy liczba milionerów i tempo, w jakim się bogacą. Nie znaczy to, że tam, gdzie Chińczycy, tam korupcja. W Makau, w Hongkongu i w Singapurze, a zwłaszcza w tym ostatnim, korupcja jest minimalna, ponieważ gospodarka została tam niemal w całości zglobalizowana. Jeśli chodzi o Koreę Południową, wskaźnik korupcji wynosi 34 na 160, podczas gdy Singapur notowany jest ze wskaźnikiem 2. Prezydent Jun nie jest gwiazdą korupcji azjatyckiej. Czołowe w znaczeniu negatywnym miejsca zajmują kraje byłego ZSRR – Uzbekistan, Turkmenistan, Tadżykistan, Kirgistan i Kazachstan. Prezydent Korei znany jest bardziej z zamiarów przekształcenia państwa demokratycznego w system autorytarny, co nie jest w Azji niczym osobliwym, bo wszyscy tak robią, z wyjątkiem cesarza Japonii. Korea Południowa pod pewnymi względami upodabnia się do cesarstwa, wzorując swą gospodarkę na cesarskiej. W szybkim tempie rozbudowała sektor elektroniczny i jest pod tym względem liderem światowym pierwszej klasy. Na innych polach notuje rekordy – na przykład w budownictwie supernowoczes nych konstrukcji, jak najwyższy budynek świata w Dubaju.
Wszystko to Korea Południowa zawdzięcza armii, w tym także ostatni stan wojenny, który podpowiedziany został prezydentowi przez ministra obrony Kim Dzong Hjuna. Nawiasem mówiąc, pierwsze dwa człony jego nazwiska są identyczne z nazwiskiem kabotyna-oprawcy z Północy Kim Dzong Una. Minister przyznał się do planowania zamachu stanu i został aresztowany. Podlegająca mu armia liczy 600 tysięcy żołnierzy, a podlegające prezydentowi siły zbrojne to trzy miliony ludzi. Korea Południowa dysponuje jedną z dziesięciu potęg militarnych świata. Dowódcy tych wojsk z jednej strony bywali dyktatorami, ale też dbali o rozwój ojczyzny, dzięki czemu kraj został wydźwignięty z szarego końca statystyk na dziesiąte miejsce w świecie i czwarte w Azji. A koszty uzyskania kontraktu są w Seulu nie tak oszałamiające, jak mogłoby się zdawać.