„Hotel ZNP. Rękopis znaleziony w popielniczce”. Recenzja Skiby

Teatr Nowy w Łodzi przyzwyczaił nas do odważnych spektakli podejmujących ważkie tematy społeczne.

Fot. oficjalny plakat

To z racji tradycji (patron teatru Kazimierz Dejmek) teatr zaangażowany, który walczy o widza kpiną z polityków naginających świat do swoich wyobrażeń („Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna”), ostrą krytyką pułapek kapitalizmu („Śmierć komiwojażera”), analizą przemocy domowej w rodzinach pełnych alkoholu („Beze mnie jesteś nikim”) czy przedwojenną historią o nienormatywności płciowej („Dobrze urodzony młodzieniec”).

W najnowszym przedstawieniu – „Hotel ZNP. Rękopis znaleziony w popielniczce” – zespół teatru i reżyser Kuba Kowalski poszli na całość, realizując blisko dwugodzinny, pyszny wygłup sceniczny. Historia zagubionej między radami matki a własnymi marzeniami o seksualnym spełnieniu Beci, jest tak świadomie głupia, że aż urocza. To wystrzałowa, kontrolowana eksplozja kiczu, która zmusza widza do głośnego śmiechu.

W odróżnieniu od nudnych fars, które masowo zalewają nasz komercyjny rynek teatralny, schlebiając niewyrafinowanym gustom widzów, spektakl Nowego jest świeżym oddechem i anarchistyczną bombą podłożoną w czułe miejsca.

Na szczególną uwagę zasługują wszystkie role kobiece. Paulina Walendziak w roli głównej bohaterki Beci, Katarzyna Żuk jako jej toksyczna matka i Karolina Bednarek w roli niańki wspinają się na wyżyny przerysowania ról, tworząc przezabawny korowód idiotycznych postaw. Wśród panów bryluje Piotr Seweryński w roli zasadniczej ciotki. Świetnym pomysłem jest postać muzycznego improwizatora (w tej roli Antoni Włosowicz), który leżąc na fortepianie, a czasem pod fortepianem, dodaje spektaklowi akcentów happeningowych.

Becia i jej niezwykle ważne fryzury, o których opowiada, uszyta z pretensji i marzeń, spotyka się z różnymi panami, a najmniej z mężem, ale to, co w farsie jest zwykle pretekstem do komedii pomyłek, które w finale zmierzają do szczęśliwego zakończenia, w „Hotelu ZNP” staje się… poważną karykaturą rodziny jako takiej.

Kryzys rodziny jako komórki społecznej trwa od dawna i napisano na ten temat już setki poważnych analiz, ale w debiutanckiej powieści Izabeli Tadry, na której podstawie powstał spektakl, rodzina to pandemonium stereotypów, samooszustwo i sztuczny twór usiłujący za pomocą zwietrzałych sloganów lepić bohaterom życie trwałe niczym babki z piasku.

Becia to kobieta w potrzasku, która przyjmuje na siebie różne odmienne role życiowe i zawsze przegrywa, jak ta biegaczka w sztafecie kobiet, która zwykle z nerwów gubi pałeczkę.

Niezwykle śmieszny i zabawny spektakl nie dla każdego widza. 

2024-11-07

Krzysztof Skiba