Teraz została pierwszą kobietą prezydentem w ponad 200-letniej historii niepodległego Meksyku, jednego z najbardziej konserwatywnych państw Ameryki Łacińskiej. 1 października, składając przysięgę w parlamencie, Claudia Sheinbaum oznajmiła: – Nadszedł czas transformacji, nadszedł czas kobiet. A później zapowiedziała, że wraz z nią przyjdą wszystkie kobiety, które walczyły o swoją pozycję.
Serca rodaków zdobyła podczas pandemii covidu. Była wówczas burmistrzynią stolicy i błyskawicznie przekształciła tamtejsze centrum bezpieczeństwa publicznego w ośrodek obsługujący połączenia alarmowe i koordynujący pomoc medyczną. Kamery na ulicach wykorzystano do kierowania ruchem karetek w labiryncie miasta. Carlos Mackinlay, ówczesny sekretarz ds. turystyki, wspomina: – Kiedy dotarliśmy do centrum, była tam już duża mapa miasta z podświetlonymi punktami pokazującymi lokalizacje wszystkich karetek. Można było z nimi komunikować się, aby dowiedzieć się, dlaczego się zatrzymały, czy potrzebują dodatkowego sprzętu. Reakcja Sheinbaum na kryzys zdrowotny obudziła nadzieję, że będzie równie skuteczna jako głowa państwa. Wygrała wybory miażdżącą większością głosów. Zaufało jej ponad 59 proc. wyborców.
Urodziła się 62 lata temu w rodzinie żydowskich imigrantów. Jej ojciec, chemik, Carlos Sheinbaum Yoselevitz, przyjechał do Meksyku z Litwy. Matka, Annie Pardo Cemo, biolożka, pochodziła z Bułgarii. Oboje pracowali jako naukowcy, ale byli też aktywistami akademickimi. W 1968 przyłączyli się do antyrządowego ruchu studenckiego zakończonego masakrą kilkudziesięciu osób na placu Tlatelolco. Córka poszła w ich ślady. Brała udział w wielkim studenckim strajku, który na przełomie wieków sparaliżował meksykański uniwersytet narodowy na 10 miesięcy, później uczestniczyła w protestach przeciwko prezydentowi Carlosowi Salinasowi de Gortari, forsującemu politykę wolnego rynku i sprzeciwiającemu się reformom demokratycznym. Była sympatyczką kolumbijskiej lewicowej partyzantki, do której należał kiedyś obecny prezydent Kolumbii Gustavo Petro, i pomagała wygnanym rebeliantom uciekającym do Meksyku.
Claudia Sheinbaum głosi hasło, że rządzenie służy ludziom. Ma lewicowe poglądy, ale na swoich współpracowników mianowała ludzi również z prawej strony sceny politycznej. Zdobyła ogromną władzę, ponieważ jej partia, a zarazem partia jej mentora i poprzednika – Morena Lópeza Obradora – kontroluje obie izby Kongresu. Jednak sytuacja w kraju nie jest dla niej komfortowa. Kartele narkotykowe umocniły panowanie w większej części Meksyku, zaś pierwsza podróż pani prezydent odbędzie się do dotkniętego powodzią kurortu Acapulco. Na dodatek odziedziczyła ogromną dziurę budżetową i rosnące rachunki za programy socjalne swojego ugrupowania. Wielkim jej zmartwieniem może być też zwycięstwo Donalda Trumpa, zwolennika masowych deportacji imigrantów napływających do USA przez meksykańską granicę. O tych problemach na razie nie mówi, a jako działaczka klimatyczna zwraca uwagę na ograniczenie produkcji ropy naftowej: – Będziemy promować efektywność energetyczną i przejście na odnawialne źródła energii.
Objęła urząd 70 lat po tym, jak Meksykanki uzyskały prawo do głosowania i cztery lata po wprowadzeniu przez Kongres parytetu płci w parlamencie i rządzie. Niestety, poza władzami żadnej równości w Meksyku nie ma, jest za to kolosalna przemoc wobec kobiet. Zaledwie 24 godziny po zwycięstwie wyborczym Claudii burmistrzynię jednego z miast, Yolandę Sanchez Figueroa, zastrzelono na publicznej drodze. Na wiejskich obszarach nadal rządzą wyłącznie mężczyźni, zakaz aborcji wciąż obowiązuje, choć Sąd Najwyższy stwierdził w ubiegłym roku, że jest niezgodny z konstytucją. Meksykańskie feministki studzą nadzieje na poprawę sytuacji – samo wybranie kobiety na prezydenta nie gwarantuje, że będzie ona rządzić z perspektywy płci.