R E K L A M A
R E K L A M A

Armia w obliczu największego kryzysu. „Armia w ruinie”, odcinek VI (część III)

Wszystkie państwa wykorzystują Ukrainę jako wielkie laboratorium. Dają tam swój sprzęt wcale nie dlatego, że tak bardzo ją kochają, ale po to, żeby go przetestowaćcw warunkach bojowych. My do Ukrainy wysłaliśmy masę naszego sprzętu, np. świetne armatohaubice Krab, nie zebraliśmy jednak żadnych informacji, jak się sprawdził.

Rys. Paweł Wakuła

Oficer z wojsk powietrznodesantowych: W dzień, kiedy wybuchła wojna i przyszliśmy do jednostki, to nasze pierwsze pytanie było takie, kiedy ruszamy i w jakim kierunku. Oczywiście było wiadomo, że na Ukrainę nie pojedziemy, ale sądziliśmy, że będziemy musieli się spakować i jechać na wschodnią granicę. Każdy musiał sobie przypomnieć, gdzie ma zasobnik, podstawowe wyposażenie typu śpiwór, karimata, nóż. To nie wyszło od dowódców. My sami, żołnierze, zaczęliśmy to robić, bo gdyby padł rozkaz do wyjazdu, to łatwo byłoby z pakowaniem i kompletowaniem sprzętu. Sądziliśmy, że przełożeni powiedzą: „Pakujcie się, kompletujcie sprzęt, bo do czterdziestu ośmiu godzin może być wyjazd”. Dlatego jeszcze tego samego dnia załatwiłem wszystkie domowe sprawy, popłaciłem zaległe rachunki. Ale w gruncie rzeczy nic się wtedy w wojsku nie wydarzyło, nic nie zmieniło.

Oficer wojsk lądowych: Byliśmy przekonani, że zostaniemy podniesieni na proste nogi w takim sensie, że zaczną się albo bardzo intensywne szkolenia, albo przerzuty wojska na wschodnią granicę. Sądziliśmy, że zostaniemy tam wysłani, by robić pokaz siły. Ale to nie nastąpiło. Nawet informacja o podniesieniu gotowości bojowej dotarła do nas z opóźnieniem. W ramach tego podniesienia też nic wielkiego się nie wydarzyło. Dowódcy przeliczyli stany osobowe, sprzęt i tyle. Trochę tylko przedmuchano system.

 

Subskrybuj angorę
Czytaj bez żadnych ograniczeń gdzie i kiedy chcesz.


Już od
22,00 zł/mies




2024-09-01

Edyta Żemła