Z drugiej strony to – ale tylko w teorii – czas duchowego skupienia, oczyszczenia, przygotowania do najważniejszych świąt chrześcijaństwa. Kościół katolicki, jego hierarchia, głosi z pradawnym patosem, że rekolekcje to ważny czas, gdy katolik szuka pocieszenia w odkrywaniu mocy wiary, miłości i nadziei, i tak dalej, niemniej rozziew między intencjami a stanem faktycznym jest taki, jak wyczucie rzeczywistości polskich biskupów.
Kościół zagwarantował sobie ten przywilej, powrót lekcji religii do szkół, z przełomem roku 1989. Ani wtedy, ani teraz większość biskupów nie zorientowała się jednak, że powrót lekcji religii do szkół na koszt państwa okaże się fatalny dla religii, uczniów i szkół. Owszem, nieliczni pamiętają, gdy religii nauczano w szkołach publicznych, ale ja na religię chodziłem do salki parafialnej, gdzie duszpasterzem był ksiądz lub zakonnica, i nikt nie czuł dysonansu miejsca, czasu i akcji. Polityczny ruch episkopatu, konkordat plus rozporządzenie ministra oświaty sprawiły, że owa antyczna jedność rozjechała się na różne strony; i to z tego powodu intencja katolickiej odnowy moralnej przypomina dziś li tylko remanent w spółdzielni wielobranżowej. A może tylko liczenie strat i ubytków, bo na skutek zadekretowanej rekolekcji – czyli zebrania się wiernych – powstał bałagan w szkołach oraz znikło skupienie w kościołach, co zwykle daje nikłą korzyść duchową. Jedyną bowiem docenianą korzyścią jest absencja młodych na lekcjach.
Szkoła to nie kościół. A rekolekcje jako praktyki religijne powinny odbywać się poza lekcjami szkolnymi i dzieci powinny być odprowadzane przez rodziców lub opiekunów, a nie nauczycieli .co więcej rodzice powinni opłacać z własnej kieszeni te występy religijne, a nie państwo.
— Elżbieta (@kite2273) March 17, 2024
Subskrybuj