– Na pana profilu w mediach społecznościowych znajduje się wpis „Grzegorz Sajór – pracuje tam, gdzie chce, i tam, gdzie jego chcą”.
– Dawno to napisałem, ale odpowiada to ciągle prawdzie. Z Telewizją Polską związany byłem przez 26 lat, ale po odejściu w 2016 roku podejmowałem się różnych zajęć. Pracowałem w Onecie, Superstacji, w Polsacie; prowadziłem ćwiczenia ze studentami, pisałem artykuły.
– Został pan również radiowcem.
– Praca w Radiu 357 to była wyjątkowa przyjemność, ale nie zgasła na dobre nadzieja, że powrócę do TVP. Kilka dni temu otrzymałem ponownie identyfikator i nie ukrywam, że się wzruszyłem.
– Kto zaproponował panu powrót do telewizji?
– Pierwsza rozmowa to było zapytanie, czy rozważam pracę w telewizji publicznej. Musiałem to przemyśleć, wiązało się to z przestawieniem wielu zawodowych spraw. Moja zgoda obarczona była dość dużym ryzykiem.
– Padła propozycja, by kierował pan Telewizyjną Agencją Informacyjną.
– Pierwsza rozmowa z szefem TVP Tomaszem Sygutem miała luźny charakter, nie wiedziałem jeszcze konkretnie, jakie przeznaczono dla mnie zadanie. Kolejna propozycja była już rzeczywiście z gatunku tych, których się nie odrzuca. Postawiłem na rewolucję w swoim życiu.
– I zaczął pan niczym prezes piłkarskiego klubu kaperować, zapraszać innych dziennikarzy do współpracy?
– Moje działanie pewnie trochę przypominało kompletowanie składu w dużym, ale znajdującym się w poważnym kryzysie klubie piłkarskim. W pierwszej kolejności liczyłem na osoby, które mogą z dnia na dzień przejść do nas. Wielu dziennikarzy, z którymi chcielibyśmy współpracować, ma podpisane umowy, określony czas wypowiedzenia, zakaz konkurencji, ale na niektórych poczekamy bardzo cierpliwie. Było bardzo ważne, wręcz cenne, że znaleźliśmy i doszliśmy do porozumienia z osobami, które mogły szybko dołączyć do nas. Przecież program musieliśmy tworzyć niemal natychmiast.
Subskrybuj