Czytanie jest lekarstwem. Chroni przed chorobami

Najstarsza znana biblioteka istniejąca w egipskich Tebach w II tysiącleciu przed naszą erą miała nad wejściem grecki napis: Psyches Iatreion – Uzdrowienie duszy. A współczesne doświadczenia pokazują, że książki leczą również ciało.

Fot. Wikimedia

Eksperyment prowadził Uniwersytet Yale. Ponad 3600 osób powyżej 50. roku życia podzielono na dwie grupy – jedna nie czytała w ogóle, druga – czytała regularnie. Badanie zakończono, kiedy w obu grupach zmarło 20 proc. uczestników. Oczywiście przyczyny zgonów były różne i nie o nie tu chodzi, lecz o to, że grupę nieczytających śmierć zdziesiątkowała dwa lata wcześniej niż grupę książkowych moli. W pierwszym przypadku siedem lat po rozpoczęciu badania, w drugim – dziewięć. Wniosek: czytający żyją
dłużej. Uczeni zadali więc sobie pytanie: Dlaczego? Pierwsza odpowiedź jest taka: lektura daje świadomość, wiedzę o naszych potrzebach fizycznych i psychicznych, o sposobach radzenia sobie z dolegliwościami, o wynalazkach przedłużających i ułatwiających życie. Człowiek dobrze poinformowany lepiej kieruje swoim losem.

Jeszcze bardziej bezpośredni wpływ czytania objawia się w mózgu. Popularne powiedzenie, że „nieużywany organ zanika”, dotyczy bowiem nie tylko mięśni. Mózg też potrzebuje ćwiczeń. Wystarczy
pół godziny lektury dziennie, by spowolnić degradację hipokampu, części mózgu odpowiedzialnej za pamięć, która, gdy jest niegimnastykowana, po przekroczeniu wieku 25 lat traci co rok prawie 1 proc. swej masy. Wszyscy boimy się choroby Alzheimera. Zapobieganie jej na obecnym etapie wiedzy medycznej jest niemożliwe, lecz spowolnienie rozwoju wszelkich demencji, łącznie z alzheimerem,
może zapewnić lektura.

– Umiejętność czytania wpływa między innymi na lepszy rozwój języka, poprawia zdolności wzrokowo-przestrzenne i zdolność liczenia abstrakcyjnego. Co ciekawe, poprawia też pamięć krótkotrwałą – czytający, w przeciwieństwie do analfabetów, o wiele lepiej radzą sobie z powtórzeniem serii cyfr i słów – twierdzi w rozmowie z „Focusem” dr Katarzyna Jednoróg z warszawskiego Instytutu Biologii Doświadczalnej Polskiej Akademii Nauk.

Amerykańscy uczeni przez sześć lat testowali pamięć 300 osób po osiemdziesiątce. U moli książkowych była ona aż o jedną trzecią sprawniejsza w porównaniu z czytającymi sporadycznie.

Na Zachodzie, szczególnie w USA, popularne jest leczenie duszy czytaniem, czyli biblioterapia. Prowadzą ją psycholodzy, bibliotekarze, a czasem także autorzy książek. Przepisują, jak na receptę, listę lektur, dopasowując je do aktualnych problemów ludzi, ich nastroju i zainteresowań. Jeśli cierpisz, bo straciłeś przyjaciela, zmarła bliska ci osoba, zwolnili cię z pracy albo przeżywasz stres, bo po raz pierwszy zostaniesz ojcem, jest na to sposób. Niekoniecznie poradnik, może być powieść, opowiadanie, pamiętnik, gdzie bohater próbuje uporać się z żałobą, żalem, lękiem.

– Czytanie to świetny sposób na zmniejszenie niepokoju, oferuje formę ucieczki, zwalnia tętno i oddech, gdy relaksujemy się, skupiając się na słowach – tłumaczy pisarka biblioterapeutka Bijal Shah. – Łącząc się z postaciami na kartkach, wczuwamy się w ich sytuację, uczymy się, jak być bardziej współczującymi
dla siebie i innych. Czytanie o trudnościach innych ludzi często przynosi oczyszczającą ulgę w naszych własnych problemach. Czytanie to coś więcej niż żarłoczne pochłanianie słów (…). To więź, którą czujemy z bohaterami, identyfikacja z nimi, poczucie komfortu i poczucie bycia zrozumianym. Jej spostrzeżenia
potwierdzają uczeni z brytyjskiego Uniwersytetu Sussex – już sześć minut lektury obniża poziom hormonu stresu niemal o 70 proc.

Na brak empatii

W 2011 roku w „Annual Review of Psychology” opublikowano wyniki badań, które pokazują, że podczas
czytania w mózgu włącza się obszar odpowiadający za przeżycia, jakich doznaje postać z książki. Jeśli wspina się w górach, uprawia seks lub wiosłuje po wzburzonej rzece, nasz umysł robi to wraz z nią.

– Zmiany w obszarze mózgu odpowiedzialnym za fizyczne odczucia i motorykę mogą oznaczać, że czytając powieść, dosłownie przenosimy się do ciała bohatera. Od dawna wiemy, że lektura umożliwia nam wejście w czyjąś skórę w sensie metaforycznym. Teraz widzimy, że to się dzieje także w sensie biologicznym – mówi prof. Gregory Berns z Emory University, który potwierdził fenomen, badając czytelników rezonansem magnetycznym.

Inny eksperyment udowodnił, że heteroseksualni mężczyźni po przeczytaniu książki opisującej perypetie geja wykazywali większe zrozumienie dla homoseksualistów. Przełomowy moment w życiu neurochirurga dr. Marka McLaughlina nastąpił późno, po trzydziestce, i – jak pisze w swoim wspomnieniu dla „Business Insidera” – nie zdarzyło się to na sali operacyjnej podczas trudnej operacji.
Stało się to w cichym pokoju w domu, w świetle lampy. Zacząłem czytać książki. Nigdy wcześniej nie czytał nic poza pracami potrzebnymi do studiowania, ale postanowił otworzyć własną praktykę i poczuł głód informacji. Pogrążyłem się w tomach poświęconych zarządzaniu, planowaniu, zasobom ludzkim, rachunkowości i przywództwu (…). Kontynuując pochłanianie tomów w interesach, zająłem się biografiami i beletrystyką. W końcu uwolniłem się od ograniczeń związanych z czytaniem dla
konkretnej potrzeby. Wkrótce zdałem sobie sprawę, że książki robią dla mnie więcej niż tylko zaszczepianie wiedzy w mózgu – poprawiają moje umiejętności komunikacyjne. Stałem się bardziej uważnym słuchaczem na spotkaniach z pacjentami i partnerami biznesowymi (…). Czytanie fikcyjnych historii najwyraźniej sprawia, że lepiej radzimy sobie z prawdziwymi ludźmi, zwłaszcza w trudnych sytuacjach (…). Bardzo ważne jest dla mnie to, aby podczas spotkań z pacjentami i ich rodzinami postępować taktownie, ze zrozumieniem. Pewnego dnia być może będę musiał delikatnie przekonać pacjenta do poddania się niezbędnej operacji. Innego dnia być może będę musiał pocieszyć kogoś po stracie bliskiej osoby (…).

Regularne czytanie pomaga mi przekonywać kolegów, gdy chcę ich mieć po swojej stronie, kiedy
potrzebuję ich współpracy i wsparcia; wzbogaca wszystkie moje spotkania towarzyskie – w biznesie, podczas trenowania zapasów i z moją własną rodziną.

Na złe czasy

Malcolm Jones, redaktor amerykańskiego serwisu informacyjnego „The Daily Beast”, w okres pandemicznych lockdownów wkroczył z optymizmem.

– I tak jestem już w połowie pustelnikiem – żartował. – Nie chodzę na mecze, nie chodzę do barów, nie muszę wychodzić, żeby zjeść coś na mieście.

Przypuszczał, że będzie mu trochę brakować słuchania muzyki na żywo, kina i spotkań z przyjaciółmi, ale da się przeżyć. Jakże się mylił.

– Nie liczyłem na śmierć ponad 300 tysięcy ludzi. Rozmyślanie o śmierci robi z nami dziwne rzeczy,
bez względu na to, czy jesteśmy młodzi, czy starzy. Nie chodzi o ideę, że wszyscy umrzemy prędzej czy później. Mam na myśli tu i teraz. Wyjdź za drzwi, idź do sklepu spożywczego, a możesz umrzeć. Czy nosiłeś sterylne rękawiczki podczas pierwszych kilku wizyt w sklepie, kiedy to wszystko się zaczęło? Od
paniki i rozpaczy uratowała go domowa biblioteka.

– Mając czas i myśli o śmiertelności kłębiące się w głowie, postanowiłem zrobić małą inwentaryzację.
Zacząłem czytać książki, które odłożyłem do przeczytania „na później”, bo przecież może nie być „później”, i czytałem stare, ulubione, jakich nie oglądałem od lat, aby zobaczyć, jak się trzymają (…). Czytanie to pocieszenie, a nawet ulga, zwłaszcza gdy wracasz do starych, znajomych przyjemności. Czytanie również wszystko spowalnia. Wciąga w wygodne tempo, na powolny tor, gdzie na mniej więcej godzinę mogę zablokować świat, który oszalał. To najlepszy dostępny bez recepty antydepresant, jaki znalazłem. Dzięki książkom Malcolm zachował zdrowie psychiczne podczas pandemii, natomiast nepalska pisarka Aishwarya Baidar przetrwała nieszczęścia, które dotknęły jej rodzinę:

– Kiedy byłam w dziewiątej klasie, firma mojego ojca zbankrutowała. Musieliśmy sprzedać nasz dom, samochody, nawet biżuterię mamy. Ścigały nas lichwiarskie rekiny. Atmosfera w moim domu cuchnęła żalem. Mama i tata cały czas się kłócili, ich miłość zaczęła słabnąć (…). Nie byłam w stanie wykrzesać z siebie żadnej emocji poza smutkiem (…). Miałam kilku przyjaciół, którzy znali tylko moje imię i parę błahych szczegółów z mojego życia. I to mi odpowiadało. Nigdy nie chciałam, żeby ktokolwiek dowiedział
się, kim jestem (…). Przystosowałam się do „mentalności strusia”, ale zamiast chować głowę w piasek, wsadziłam ją w powieści. Książki były ucieczką. Znalazłam ukojenie w zapachu stron i pocieszenie w słowach. Ze względu na sytuację mojej rodziny prawdziwy świat wydawał się bolesną migreną. Zamieszkałam więc w różnych autorskich światach.

Pewnego dnia podczas przerwy nauczyciel matematyki zauważył, że Aishwarya czyta „Alchemika” Coelho. Zaczął pożyczać jej kolejne książki ze swojej kolekcji. Później sama coś napisała, wypracowanie. Przed całą szkołą przeczytał je i pochwalił inny nauczyciel.

– Podszedł do mnie i powiedział, że umiem pisać. Zachęcił, bym pisała więcej. Wszystkie oklaski, jakie otrzymałam, nagle postawiły mnie na nogi (…). Książki, które mi pomagały, doprowadziły mnie do ludzi, którzy myślą podobnie. Gdybym nigdy nie czytała, nigdy nie spotkałabym takich nauczycieli.

Na anoreksję i inne dolegliwości

– Gdy czytamy o czymś, co jest smaczne, nasz mózg będzie aktywował obszary zmysłowe odpowiedzialne za percepcję smaku – twierdzi dr Katarzyna Jednoróg. Doznanie może być wyjątkowo
silne, czego najlepszym przykładem są wspomnienia dziennikarki i krytyczki sztuki Laury Freeman. W wieku 14 lat poczuła wstręt do jedzenia, więc przestała jeść. W apogeum choroby leżała w łóżku przez pół roku. Wypadały jej włosy, miała koszmarne bóle głowy. Później jadła tylko po to, aby żyć. Wmuszała w siebie malutkie porcje wciąż tych samych produktów, które jako tako tolerowała.

– Kiedy mówiono mi, że muszę spróbować nowego jedzenia, zachowywałam się jak schwytane zwierzę przykute łańcuchem do nogi stołu, dzikie z rozpaczy.

Nie miała apetytu na nic, poza… książkami. Pewnego dnia jej zamiłowanie do lektury dało nieoczekiwany efekt – trafiła u Dickensa na fragment opisujący, jak nauczyciel Wackford Squeers opycha się wołowiną i tostami, a jego podopieczni dzielą się jednym kubkiem rozwodnionego mleka. Dickensowskie uczty wzbudzały w niej wstręt, jednak zaczęły rozluźniać węzły choroby. Polowała więc na literaturę z opisami posiłków. Zgromadziła całą bibliotekę frykasów i krok po kroku odzyskiwała apetyt. W książce Siegfrieda Sassoona delektowała się śniadaniem złożonym z jajek na grzance posmarowanej masłem. Smakowała opisy słodyczy w „Harrym Potterze”, oczarowały ją renklody Roberta Gravesa i pyszne portrety chleba, herbatników i jeżyn autorstwa Wirginii Woolf.

Właśnie Woolf najbardziej pomogła Laurze. Dziwne, bo przecież ona też miała problemy psychiczne, wciąż pościła i na dodatek popełniła samobójstwo. A może wcale nie było to dziwne, skoro filozofa Johna Stuarta Milla z depresji wyleczył fragment „Pamiętników” Jeana-François Marmontela opowiadający o śmierci jego ojca, zaś żałobę George Eliot po mężu ukoiło „Piekło” Dantego? O mocy literatury mówią brytyjskiemu dziennikowi „The Guardian” twórcy programu czytelniczego „Get into Reading” (Zajmij się czytaniem) wprowadzonego w domach opieki, na szpitalnych oddziałach psychiatrycznych i oddziałach rehabilitacji neurologicznej:

– Pacjent neurologiczny przez wiele miesięcy siedział w grupie, nic nie mówił, a po przeczytaniu wiersza George’a Herberta „Kwiat” rozpoczął 10-minutowy monolog, na którego koniec oznajmił: „Czuję się świetnie”. Najbardziej udanym pomysłem było czytanie poezji pacjentom z demencją. Młodzieniec
z uszkodzonym mózgiem powiększył zasób słownictwa, mąż niepełnosprawnej kobiety odetchnął z ulgą, gdy żona odzyskała chęć do życia.

– Pewna pani krzyczała i przeklinała każdego, kto się do niej zbliżał – opowiada pracownica „Get into Reading”. – Ale kiedy czytałam wiersz po wierszu, wyraźnie się odprężyła, jej nastrój zmienił się całkowicie, radośnie rozmawiała o wierszach z innymi mieszkańcami. Terapia lekturą czyni cuda. I w przeciwieństwie do pigułek nie ma skutków ubocznych.

2023-11-06

Ewa Wesołowska