R E K L A M A
R E K L A M A

„Wasz prezydent, nasz premier”. Woda z ogniem

Tak napisał Adam Michnik w lutym 1989 roku. Wtedy „wy” to był generał Jaruzelski, a „my” oznaczało „Solidarność”. Dziś możemy czytać te znaczenia jako „autokraci” i „demokraci”. Ci pierwsi to zarazem populiści, a drudzy – liberałowie. Skrajna prawica i centryści. Nacjonaliści i euroentuzjaści. Jedni z drugimi będą teraz w Polsce przez pięć lat żyli pod wspólnym dachem jak pies z kotem.

Fot. Wikimedia

Takie życie nazywa się w politologii kohabitacją, czyli współzamieszkiwaniem. Wypróbowali to Francuzi za prezydentury François Mitterranda. Potem jeszcze próbował tego systemu Jacques Chirac. Tu porównania się kończą, bo we Francji mają system prezydencki, w którym premier nic nie znaczy, a w Polsce inaczej: prezydent znaczy mało, a premier – wiele. Kohabitacja we Francji to na przykład socjalistyczny prezydent i republikański parlament, czyli dwa różne obozy.

U nas też tak było – za prezydentów Jaruzelskiego, Wałęsy, Kwaśniewskiego, Lecha Kaczyńskiego i teraz też tak będzie, przy czym w odróżnieniu od układu znanego z Francji w Polsce kohabitacja rozciąga się na całe społeczeństwo. A więc „wy” to elektorat PiS, a „my” to ci, co głosowali na Koalicję. Albo odwrotnie. Do niedawna „wy” to była Polska wschodnia, a „my” – zachodnia.

Kohabitacja to rozkład sił między mocnym prezydentem i słabszym premierem lub na odwrót. W każdym razie jeden biegun musi być wyraźniejszy. Skoro zaś używamy terminu „biegun” (po łacinie polus), to znaczy, że będziemy mówić o polaryzacji, czyli podziale społeczeństwa na dwa plemiona. Są to mniej więcej dwa światy równoważne połączone historią i kulturą. Ale nie polityką. Pluralizm to dwie sprzeczne polityki mające na celu śmiertelne współzawodnictwo prowadzące do wykończenia jednej przez drugą, co zresztą jest nie do osiągnięcia. Widać to w Polsce. Nienawiść obozu prezydenckiego do władzy rządowej aż nadto jest wyrazista.

Pluralizm podobnie jak kohabitacja wymaga działania dwóch ideologii, dwóch centrów dowodzenia i – co najważniejsze – dwóch liderów. Widać to jak na dłoni w Polsce. Wybory prezydenckie z powodu pluralizacji wytwarzają kohabitację, pod warunkiem że podczas głosowania wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Ale tu zaczyna się katalog pytań: zgodnie z jakim prawem, jeśli przy prawie majstrowano, licząc na to, że powstaną dwa prawa – „wasze” prawo i „nasze” prawo?

Wyniki głosowania muszą być uznane przez Sąd Najwyższy, a w szczególności przez izbę, która istnieje, ale nie jest uznawana. Przez kogo jest nieuznawana? Ślubowanie ma się odbyć 6 sierpnia. Do tej pory urzędował będzie obecny szef państwa. Nagromadziło się tak wiele zastrzeżeń co do jakości obsługi głosowania, że uznanie wyników elekcji wydaje się problematyczne. Jeżeli tak, to reguła „Wasz prezydent, nasz premier” nie zadziała. Czy zatem możliwe jest zastąpienie jej przez regułę skorygowaną do postaci „wasza druga osoba w państwie (marszałek Sejmu – przyp. red.), nasz premier”? Czy możliwe jest, aby z powodu sytuacji kryzysowej po 6 sierpnia pierwszą osobą w państwie została chwilowo druga osoba w państwie? A jeśli tak, to jak zachowa się w takiej sytuacji aparat państwa?

Wybory w 1989 roku anonsowane na plakacie z filmu „W samo południe” z Garym Cooperem jako główną postacią westernu nie budziły takich pytań jak dzisiejsze, choć ponad 30 lat temu świat zatrząsł się w posadach, bo zmienialiśmy ustrój polityczny bez zgody Związku Radzieckiego. Dziś ustrój nie jest zmieniany, lecz tylko „korygowany”, i tu znowu katalog pytań: Kto może korygować konstytucję? W krajach Trzeciego Świata czyni to armia. My już to przeżywaliśmy. Stan wojenny trwał 10 lat i odebrał mojemu pokoleniu dekadę z biografii. Mamy – jak wyżej ukazano – dwóch liderów, którzy mają kohabitować w dwubiegunowym świecie. Są to panowie Nawrocki i Trzaskowski, czyli Kaczyński i Tusk, prawdziwi liderzy pluralizacji. Tu mamy znowu podział widoczny we wszystkich parlamentach na lewicę i prawicę. Ten podział bierze się z podziału krzeseł w parlamencie. Te na lewo z punktu widzenia marszałka Sejmu to lewica, te na prawo – prawica. To nie jest podział ideologiczny, ale w języku potocznym przyjęło się, że jest. Tymczasem poza Sejmem uważa się za lewicę ten typ myślenia i postępowania, że lewica to – jak mówił profesor Suchodolski – „szkice na lewą rękę”. W Ameryce lewica to liberałowie, a prawica – konserwatyści. I u nas też tak zaczyna być.

Wreszcie przyjrzyjmy się liderom. Jarosław Kaczyński to uczeń profesora Ehrlicha, który zajmował się pozakonstytucyjną rolą partii. Rafał Trzaskowski to syn Andrzeja, naszego kolegi z Hybryd, w których grał na fortepianie z jazzowymi kolegami – Namysłowskim i Komedą. A poza fortepianem lubił stare książki, mając w domu cały antykwariat. To jest coś, co pani Szydło uznała za „talerze podsuwane pod nos”. I na koniec trzeba napisać o tym, kto to jest Donald Tusk. Jest to polityk klasy międzynarodowej. Mąż stanu. 

2025-07-04

Krzysztof Mroziewicz