7 grudnia 2013 r. pan Marcin, mający wówczas 31 lat, wracał z podróży służbowej z Niemiec. Niedawno założył firmę budowlaną i za naszą zachodnią granicą podpisał kontrakt na wykonanie specjalistycznych usług z zakresu budownictwa. Nad Polskę nadciągał orkan „Ksawery”. Pociągi były opóźnione. Ten relacji Szczecin – Słupsk, którym jechał mężczyzna, miał przyjechać planowo do Świdwina o 21.50, przyjechał po północy. Padał śnieg, wiał silny wiatr.
Pan Marcin z końcowego wagonu wychodził jako ostatni. Nie zdążył wysiąść, gdy pociąg ruszył. Mężczyzna poślizgnął się na nieodśnieżonym i słabo oświetlonym peronie. Upadł, dostał się pod wagon, który odciął mu część nogi. Pociąg nie zatrzymał się, pojechał dalej. Kilka przebywających na peronie osób usiłowało krzykiem poinformować o tym maszynistę, ale przy ostatnim wagonie nie było konduktora, co jest standardową procedurą niemal od początku istnienia kolei. Mężczyzna został znaleziony na torach daleko poza terenem dworca. Gdyby nie pomoc osób postronnych, które paskiem od spodni zacisnęły mu kikut nogi, prawdopodobnie wykrwawiłby się na śmierć.
Subskrybuj