Michał Tabaczyński w eseju „Kieszonkowa metropolia” pisze, że do grupy narodowościowej III „na pierwszym etapie zapisała się garstka bydgoszczan. Około trzystu osób. Jeszcze Niemcy nie dociskali. Wciąż mieli dużo zapału, wysiedlenia szły im sprawnie, wystarczało im żołnierzy i pracowników. Zmieniło się 1 marca 1942 roku, wraz z obwieszczeniem gauleitera Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie (tu wcielono Bydgoszcz) Alberta Forstera wzywającym (co miało charakter ultimatum) do wpisu na listę. I trudno tego nie wiązać ze stanem walk na froncie wschodnim”. Wcielenie Polaka z Volkslisty było ultimatum. Idziesz na front albo z rodziną do Stutthofu. Pewnie byli i tacy, którzy z niemieckiego munduru się cieszyli, ale dla zdecydowanej większości była to hańba, którą znosili, świadomi jej ceny. Kto tego nie rozumie, jest idiotą. Piszę to świadomie, wiedząc, że wystawę i jej przesłanie oprotestowali prezydent państwa, minister obrony, prawicowi politycy i publicyści… Akurat ci, którzy wcześniej krytykowali film Agnieszki Holland „Zielona granica”, też filmu nie znając…
Subskrybuj