Pierwotna wersja zdarzeń
Początkowo podawano do informacji publicznej, że budynek został trafiony przez rosyjskiego drona, później jednak pojawiły się informacje, iż mogło to być spowodowane pociskiem wystrzelonym z polskiego F-16. W ubiegłym tygodniu Onet poinformował natomiast, że chodziło o holenderski myśliwiec F-35 uczestniczący w działaniach sojuszniczych.
Z ustaleń „Rzeczpospolitej” wynika, że rakiety zostały odpalone w sytuacji uznanej za wymagającą natychmiastowej reakcji. Źródła zbliżone do sprawy zaznaczają, że zniszczono obiekty uznane za rzeczywiste zagrożenie, a wojsko działało szybko, neutralizując cele mogące stanowić bezpośrednie niebezpieczeństwo dla ludności cywilnej i infrastruktury.
Milczenie ze strony MON
Ani Ministerstwo Obrony Narodowej, ani prokuratura prowadząca śledztwo nie ujawniają szczegółów dotyczących tego, co dokładnie zostało zestrzelone. Brak oficjalnych informacji nasilił spekulacje w sieci, gdzie część internautów podważała nawet sam fakt ataku dronów na Polskę, twierdząc, że zerwanie dachu w Wyrykach było efektem silnego wiatru.
„Rzeczpospolita” informuje, że celem, do którego strzelały samoloty sojusznicze, mógł być rosyjski dron z ładunkiem wybuchowym, rakieta bojowa lub rakieta z głowicą betonową – podobną do tej znalezionej w kwietniu 2023 r. pod Bydgoszczą. Według źródeł gazety na pewno nie były to rosyjskie atrapy dronów, tzw. gerany, które nie stanowią realnego zagrożenia. Wcześniejsze doniesienia mówiły o fragmentach rakiety z F-16, podczas gdy radio Eska podało ostatnio, że był to pocisk z norweskiego F-35.
Donald Tusk podczas jednej z konferencji prasowych apelował o powstrzymanie się od emocjonalnych reakcji i oczekiwanie na oficjalne wyniki śledztwa. Premier podkreślił, że niezależnie od tego, co spadło w Polsce, odpowiedzialność za incydent ponosiła Rosja, a nie wojsko.