Pierwsza osoba w państwie zaczęła od sprawy, która z uwagi na coraz bardziej niepokojącą sytuację międzynarodową jest najważniejsza, a mianowicie od kwestii bezpieczeństwa i obronności. Jak sam powiedział, ta dziedzina powinna zostać wyjęta spod wszelkich podziałów partyjnych – ta część wystąpienia Dudy miała wydźwięk jednoczący we wspólnej sprawie. Prezydent podkreślał znaczenie rozpoczętych jeszcze przez poprzedni rząd inwestycji w obronność oraz konieczność ich kontynuacji. W tej części kilkukrotnie wymienione zostało nazwisko ministra obrony narodowej – Władysława Kosiniaka-Kamysza, co wywołało u niego widoczne zakłopotanie. Podkreślanie wzorowej współpracy z szefem resortu obrony sprawiało wrażenie chęci rozbicia koalicji rządowej i przeciągnięcia PSL na stronę opozycyjną. Nie obyło się bez wyliczania stale rosnących wydatków na zbrojenia, a także podkreślania roli NATO w zapewnieniu Polsce bezpieczeństwa.
Po tej części nastąpiło to, czego można było się spodziewać, czyli wygrażanie, obrażanie, jednym słowem typowy atak na rząd Koalicji 15 października. Na pierwszy ogień poszła kwestia sytuacji na granicy z Białorusią. Prezydent nie omieszkał przypomnieć, że w początkach kryzysu większość obecnej koalicji rządzącej była przeciwna rozwiązaniom wprowadzanym przez rząd zjednoczonej prawicy. W ironiczny sposób wspomniał postawy niektórych polityków i celebrytów, uderzające w Straż Graniczną, a także fakt, że tylko Polskie Stronnictwo Ludowe popierało tamte decyzje. Słuchając tych słów, miałem wrażenie, że prezydent coraz bardziej stara się zwrócić na siebie uwagę lidera PiS, który ochoczo bił brawo po każdej jego wypowiedzi.
Dalej było już tylko gorzej, coraz bardziej agresywny język zahaczający o pogardę dla premiera Tuska i większości rządu (PSL jawił się jako wyjątek). Kolejnym gorącym punktem okazała się kwestia zapowiedzianej przez Tuska polityki migracyjnej, a w szczególności zapowiedzi zawieszenia prawa ubiegania się o azyl. Słuchając dalszej części orędzia, miałem wrażenie, że prezydent przybrał rolę oskarżyciela rządu, który za wszelką cenę próbuje zniszczyć jego reputację. Emocje sięgnęły zenitu przy kwestiach nominacji ambasadorskich oraz bałaganu w wymiarze sprawiedliwości. Było to widoczne nie tylko w coraz bardziej bezpardonowym języku, lecz także mowie ciała głowy państwa, który tracił panowanie nad emocjami, a także kontakt z rzeczywistością. Personalny atak na ministra sprawiedliwości Adama Bodnara i zarzucanie mu łamania konstytucji, a także grożenie odpowiedzialnością, były niczym innym jak partyjną propagandą kolejny raz udowadniającą, że jest to prezydent jednej opcji politycznej.
Warto podkreślić, że wszystko to odbywało się przy oklaskach oraz wyciu prawej strony sali plenarnej Sejmu, która niczym dzikie zwierzę domagała się politycznej krwi. Najbardziej komiczna okazała się jednak końcówka wystąpienia, w której prezydent odniósł się do nadchodzących wyborów, a także odliczania dni do końca jego kadencji, co nazwał grzechem pychy. Przewijające się w całym wystąpieniu zarzuty łamania konstytucji i praworządności przez obecnie rządzących idealnie pokazują obłudę tego człowieka, a także jego działanie na rzecz tylko jednej części sceny politycznej. Warto dodać, że widoczny w każdym zdaniu brak szacunku dla przeciwników politycznych oraz prowokująca mimika pokazują, jak wiele pracy trzeba będzie włożyć w odbudowę wizerunku i rangi tego urzędu po dwóch kadencjach Andrzeja Dudy. Miejmy nadzieję, że było to jedno z ostatnich wystąpień Dudy. Mam nadzieję, że w nadchodzących wyborach wybierzemy osobę, która faktycznie będzie prezydentem nas wszystkich! A przede wszystkim nie będzie powodem do wstydu. Należy także wspomnieć wystąpienie premiera Donalda Tuska bezpośrednio po orędziu, który w bezpośredni i merytoryczny sposób wypunktował każde kłamstwo i fantazje prezydenta. Zostało ono wysłuchane tylko przez część rządową sali, gdyż opozycja postanowiła w sposób perfidny opuścić salę, po raz kolejny okazując pogardę wobec decyzji suwerena, którą podjęliśmy w wyborach 15 października 2023 roku.