„Energetyka w Polsce”
Ośmielam się ponownie
Obrażone ego pana Marka, autora listu „Energetyka w Polsce” (ANGORA nr 34), wynikło z faktu, że ktoś ośmielił się mieć inne poglądy. TAK, to ja się ośmieliłem! Ale unikając w 100 proc. istoty mojej optyki i złośliwie próbując ją dezawuować, trudno być rzetelnym. Np. „paragraf za sabotaż”. Ja tylko potwierdziłem to, co pan Marek napisał, więc skąd sarkazm o łasce? Fakt, że po 1 października 1989 r. z „Pieśnią na ustach i radością w sercu” sami zniszczyliśmy to, co Polacy budowali od 1815 r. Było to bez sensu, bo „kapitalizm wolnokonkurencyjny” stawał się już „korporobanksteryzmem”, który grabi miliardy ludzi z forsy i praw lepiej niż „dziki kapitalizm” z XIX wieku.
Dla RP Zachód i tak był „dobry”, bo zostawił jej 10 proc., wobec 5 proc. dla Afryki. Wracając do Żarnowca, to rzeczona przez pana siłownia „przepompowo – szczytowa” miała współpracować z jądrową, o której „protestujący” w 99 proc. kłamali. Co do milionów złotych z wykupu, to chyba lepiej niż przy „budowie” CPK, gdzie ludzi się po prostu okrada. Pisze pan Marek, że pracował w Żarnowcu. Może pan tam robił, ale rozruch pierwszego bloku planowano na lata 1990 – 1991. Więc nie były to promile w chwili likwidacji. Co do kopalni odkrywkowych, to ktoś z nas, a może sam Archimedes, nie zna się na fizyce wody. Czesi nie bez powodu wściekali się na Turoszów. Może istotą chryi była postawa rządu PiS, zawsze wolącego awantury niż dialog.
Proszę zobaczyć jeziora w Wielkopolsce, Bełchatów niedaleko. Śmieszy pana troska o estetykę. Ludzie zawsze lubili ładne, dające rozkosz duszy „coś”. Donald Trump mówi: „Kop, dziecino, kop”, mieszkając wśród wielkich połaci zieleni. A jak na Amerykanów działa „pas rdzy” na Wschodnim Wybrzeżu”? Do „wiatraków” mam dwoiste podejście, „panele foto” lubię. Ale pan Nawrocki już „dał głos” w tej sprawie. Podkreśla pan, że Chiny i Niemcy budują nowe „kopalnie kamienne”. Ale czy to znaczy, że my musimy się na nich wzorować? Najpierw nauczmy się czynić kopalnie IV RP rentownymi. Łatwiej „olać” nauczycieli niż górników. To nie droga do postępu. A uwaga autora listu, że spalanie śmieci i „bąki” krów więcej szkodzą niż paliwa kopalne, jest niepoważna. Nie bronię jeść wołowiny, co nie znaczy, by nie szukać sposobów ograniczenia „gazów cieplarnianych”.
Pytanie: skąd uran? Jak ściągamy miliony ton gazu z ropą, to i uran można. Może nawet tańszy, bo reaktory V generacji mogą pracować na „odpadach”. Problemu nie będzie, chyba że z przygłupiastymi pieniaczami, którzy w IV RP udają „ważnych” tzw. polityków. A co do Niemiec, była to „polityka” pod nazwą ekologia i wiara w tanie surowce z Rosji. Straszy pan czasem rozkładu uranu. Martw się pan ewentualną erupcją kalder w Yellowstone i w Neapolu lub czasem rozpadu „opadu radioaktywnego” po wymuszeniu przez D. Trumpa „Monachium 2”. Ukazałem liczbę wielkich katastrof w stosunku do liczby elektrowni i reaktorów. To margines. Za to najniższa cena i najwyższa czystość. Mnie martwi fakt, że budować mają firmy z USA, czyli bez takiego doświadczenia, jakie mają firmy europejskie. I to w czasie rządów niestabilnego, na niczym nieznającego się pana Trumpa. Pan Marek zaczął swój list cytatem, a ja skończę myślą Reja z Nagłowic: „Polacy nie gęsi iż swój język mają”. Czyżby się mylił? PIOTR
„O żołnierzach, których się zaparto…”
Zabrakło wyobraźni?
Dziękuję Panu Henrykowi Martence za tekst w rubryce „Z życia sfer polskich” w 33. numerze ANGORY, pt. „O żołnierzach, których się zaparto…”. Mój nieżyjący od pół wieku tata z wdzięcznością przyjąłby Pana obiektywizm w stosunku do tego, co spotkało również jego. To on zaszczepił mi miłość do czytania po polsku, której dzisiaj brakuje tak wielu polskim patriotom. Gdyby jeszcze kiedyś chciał Pan dotknąć tego tematu, to mam do opowiedzenia krótko historię z nagłymi zwrotami akcji. Metrykalnie mam 73 lata. Od 35 lat żyję w Niemczech.
W ubiegłym tygodniu zadzwonił do mnie znajomy, któremu lata temu naiwnie sugerowałem: „Skończ z paleniem, rusz tyłek z auta i zrób badania. Weź się w garść!”. Butla z tlenem przy łóżku, prawie nie widzi, lekarze go nie operują ze względu na fatalny stan zdrowia. Zabrakło wyobraźni? Ale skąd ją brać, kiedy nauka języka i historii (po obu stronach rzeki Odry) pozostała na stałe w XIX wieku i gdy jakże często dom rodzinny krynicą nie jest. W dorosłym życiu przekłada się to na permanentny stan (nieraz totalnej) ignorancji, o który od lat zaciekle starają się powszechnie znane i zakłamane (podoba mi się to określenie!) łachudry. Sukcesy brunatnej prawicy na świecie to m.in. efekt systemów szkolnictwa, które dziś, zamiast zrównywać szanse przez naukę sprawnego myślenia, trudnią się selekcją umysłów. Jej sedymenty hasały ostatnio głośno nad Odrą.
Nauka języka polskiego powinna być od progu szkoły podstawowej dostosowana do indywidualnego poziomu ucznia. Tylko na takim podłożu można wypracować umiejętności samokształtowania, pozwalające podnieść poziom świadomości społeczeństwa in toto. Lektura szkolna powinna młodego czytelnika wciągać zamiast męczyć, bo inaczej, nawet jeśli granice będą dalej otwarte, to liczba umysłów zamkniętych na percepcję będzie rosła, polscy Don Kichoci nadal będą mogli dbać o wysoki poziom „polskiego złota” w polskich płucach, a sine opary polskiej gorzały będą przez wieki unosić się nad polskimi drogami pełnymi nie tylko krajowych nieboszczyków. Lekcję języka należy poświęcać na przyswajanie praktycznej obsługi tego narzędzia. Resztą powinien się nowocześnie zająć nauczyciel historii. Żaden język nie wymaga przesadnej miłości; należytej biegłości – każdy.
Nawet z ust osób medialnych słyszymy zakłócenia poprawnej gramatyki wywołane bylejakością systemu nauczania i płac nauczycieli, a stagnacja statystyk czytelnictwa odbija się czkawką wyborczą. Antyracjonalizm już prawie strawił mojego znajomego i trawi dalej całe społeczeństwa. Pamiętam publiczne odwołania pani Ewy Kopacz do mądrości narodu. Dziś nie słyszę takich sformułowań, za to wciąż odbieram coraz silniejsze emocje tłumu… Poniższe skleiło się samo po wysłuchaniu niektórych wypowiedzi w wywiadach ulicznych TVP: „Odkrywka” Skutek uboczny wiatru jest taki: kilotony głupoty odkryły wiatraki. Pozdrawiam, TADEUSZ
„Okładki alternatywne”
Wiatraki wielofunkcyjne?
Ależ ci nasi internauci są kreatywni i pomysłowi! Choć od dnia moich urodzin upłynęło kilkadziesiąt lat, to również uśmiałem się z alternatywnych okładek (ANGORA nr 35), szczególnie ze środkowej, gdzie stadionowy ustawkowicz T. Batyr, robiący za prezydenta dla 1/3 Polaków, z kogutem między rozłożonymi rękoma (bez rękawic bokserskich) chwali się, że wstrzymał budowę wiatraków, co robią prąd, aby kury mogły znosić jaja. A już rysunkowy myk chmurki skierowanej na Batyra to miodzio na moje stare serce. Gdyby było na koguta, toby go obraziło, bo on – nie stadionowy ustawkowicz – wie, że to kury, a nie koguty jaja znoszą i wiatraki wcale im w tym nie przeszkadzają. Widzą świetnie na wprost i pod pazurkami, ale od wypatrywania jastrzębia jest kogut, który pilnuje swojego haremu i w porę ostrzega.
Internautom czytającym tygodnik kompozycja zdjęciowa z Batyrem, kogutem i wiatrakiem w głębi wyzwoliła kreatywne pomysły. I tak niejaki Zbigniew Bogucki, szef kancelarii Batyra, były wojewoda zachodniopomorski, zyskał miano eksperta od awioniki lodowej. Z uporem maniaka, gdziekolwiek go zaproszą, wciska ludziom kit, że oblodzone zimą śmigła wiatraków rozrzucają bryły i sople lodu, ale „ciemny lud”, nawet na wschodzie Polski, gdzie jest zazwyczaj mroźniej, mając niedaleko domów wiatraki, widzi sam, że to bzdura – ale nie wszyscy przyjmują to do wiadomości – i to jest nasza narodowa tragedia. W sieci powiązali durne weto Batyra z dronem, który wleciał 100 km w głąb, i gdyby nie (podobno) druty wysokiego napięcia, mógłby polecieć dalej.
Ktoś napisał, że wiatraki mogą być wielofunkcyjne. „A może by tak na tych wiatrakach zainstalować radary?”. „No bo skoro mają 150 m wysokości, a ten dron leciał niżej, to czemu nie!” – odpisał inny. Był i taki, który policzył, że ustawione wzdłuż granicy z Białorusią dałyby prądu więcej niż obie farmy wiatrowe na Bałtyku. Ba! Ktoś zaproponował nawet kilka rzędów lekkich siatek podnoszonych balonami: „Nawet na 300 m do góry”. Chyba oglądał dokument z lądowania aliantów w Normandii i dużo balonów nad statkami. Pożartować, owszem, można, nawet jest to wskazane, ale obrony przed dronami, jak nie mieliśmy, tak nie mamy. Putin nawet nie musi się specjalnie wysilać, aby się o tym przekonać.
Mamy już grono wyspecjalizowanych dziennikarzy, a nawet dziennikarek, którzy potrafią od zaproszonych gości wydobyć szczegóły techniczne, gdzie to jest i jak działają wszelkiego rodzaju zabawki wojskowe do wykrywania i strącania tego, co lata z materiałem wybuchowym ze Wschodu. Oby nam kiedyś tylko prądu i wody nie zabrakło… Z wyrazami szacunku JAN
Don Kichot z Gdańska
Karol Nawrocki obroni nas przed wiatrakami! W zamian oferuje dymiące kominy elektrowni węglowych. Dziękujemy! Przegrana Rafała Trzaskowskiego to katastrofa, niedługo Donald Tusk straci władzę. Szarańcza pisowska obsiądzie wszystko: spółki Skarbu Państwa, urzędy państwowe i rządowe, sądy, prokuraturę, banki, policję, straż pożarną, w tym ochotniczą, na końcu media, czyli prasę i tv, i będą kraść w majestacie prawa. Utworzą instytucje i fundacje, przez które będą płynęły pieniądze do ich kieszeni. Na końcu zlikwidują wolne media, czyli TVN, ANGORĘ i Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Dlatego apeluję: należy robić wszystko, aby uświadomić części społeczeństwa ogłupionej przez PiS, jaka przyszłość czeka Polskę. Osobiście uważam, że PiS będzie rządził przez najbliższe 10 lat, stąd moje wołanie do rozsądnej części społeczeństwa: Róbmy wszystko, aby tak się nie stało. Pozdrawiam RYSZARD KOZUBOWICZ, Łódź
Już rozpacz mnie ogarnia…
Już własnych słów mi zabrakło, by komentować ostatnie wydarzenia, sytuacje i wypowiedzi. Posłużę się więc słowami innych. Zacznę moim ukochanym Załuckim: „Modliłem się o coś długo, żarliwie, gorąco – aż sam Bóg się odezwał spośród chmur i gradobić: Proszę się pomodlić znowu w przyszłym miesiącu, zobaczymy, co się da zrobić…”. Zakończę zaś Słowackim: „I że modlitwa dziecka nic nie może. Smutno mi Boże”. Bo cóż innego pozostaje?
Tylko modły na dwu kolanach, ale bez tych „nawiedzonych patriotów”. Jeżeli patriotyzmu i obrony wartości uczą ludzie pokroju Bąkiewicza, Brauna, Tarczyńskiego i im podobnych. Jeżeli to Błaszczak poucza Tuska i MON, że zbyt późno i bez podania szczegółów poinformowali społeczeństwo o incydencie z dronem, to właściwym staje się cytat z Sienkiewicza: ”Kończ waść, wstydu oszczędź”. Ale nie tylko dzisiejsza opozycja mnie uwiera.
Otóż mój protegowany i nawet podziwiany za swój start z laską marszałkowską Hołownia popisał się swą nocną wizytą i dziwną konferencją u Bielana. A teraz udaje, że nic się nie stało, a nawet nie wie, o co te pretensje; albo „rżnie głupa”, albo to jest jakaś jego cyniczna gra. Składanie tego błędu na brak wiedzy politycznej (dyplomatycznej) i własną świeżość w polityce jest po prostu dziecinną wymówką. No, szkoda gadać. A na koniec powiem coś niebywałego, wprost tchnącego herezją. Otóż nie dziwię się i, chociaż naszych zaborców nie rozgrzeszam, coraz bardziej ich rozumiem, że w końcu tę Rzplitą w XVIII wieku między siebie podzielili. Przecież SEJM CZTEROLETNI z ówczesnym marszałkiem Małachowskim na czele miał problemy niczym nieodbiegające od dzisiejszych! I tym akcentem kończę swoje gorzkie rozważania. Pozdrawiam Redakcję i czytaczy. BABCIA HELENKA
Jestem zdziwiony
Czytamy ANGORĘ od zawsze. Ostatnio bardzo dużo o wodzie: o powodziach i o suszach, o braku wody. I jestem zdziwiony! Powstała firma „Wody Polskie”. I emituje ona różne wiadomości, a ostatnio bardzo ważną: zwolniono szefową (…). W okresie międzywojennym, o ile pamiętam, były plany stworzenia na Wiśle ponad 10 zapór-spiętrzeń. Udał się Rożnów, Żywiec i rozpoczęto Solinę. A przecież to jest idealny sposób na bezkarne zapobieganie uciekaniu wody do morza. Taka zaporka-grobla podniesie stan wody umożliwiający żeglugę, a z wbudowaną w nią śluzą przepuszcza jednostki pływające. Wbudowane turbiny, dwie po obu stronach śluzy, dają najtańszy prąd. Może nieduży, ale obsługujący najbliższą okolicę bez strat przesyłowych. I zamiast elektrowni atomowej „olbrzymi kłopot z utylizacją odpadów”.
Od rzeki rowy nawadniające zabezpieczone rurami perforowanymi, odprowadzające nadmiar wody, a zarazem nawadniające. Nie byłby to koszt większy niż koszt jednej elektrowni atomowej. Świat MĄDRY odchodzi od tych elektrowni, a nam oferują, bo mają na składzie i komuś trzeba wcisnąć. I poza tym lepiej dostać 10 proc. (takie są zasady zakupu) od 40 miliardów dolarów niż niepewne od budujących zapory. No, niestety, taki mamy poziom rządzących, dbających tylko o dobro społeczeństwa. Jestem z Dolnego Śląska. W Kotlinie Jeleniogórskiej było na rzeczkach-strumykach podobno około 100 elektrowni wodnych. Były pokopane rowy irygacyjne z końcówką niewielkich zbiorników.
No cóż, naleciałość mentalności zabużańskiej z przekleństwami pod tytułem: głupi Niemiec zniszczył pola – zostały prawie wszystkie zasypane, a elektrowni ostało się mniej niż 10. I może jeszcze taka oderwana dygresja: w Chinach, aby objąć jakiekolwiek stanowisko, trzeba mieć bezwzględnie wykształcenie w tym kierunku i zdać dość trudny egzamin. U nas, jak kiedyś przeczytałem w prasowej wzmiance, pomocnik piekarza był mocnym kandydatem na wice w bardzo ważnej instytucji. Bez komentarza! ANDRZEJ ŚLAZYK
Starzec o kobietach
Ach, te kobiety! Najcenniejsza dla narodu część każdego społeczeństwa kierująca życiem, rodziną i mężem, a też i całymi narodami – jawnie lub pośrednio! Zawsze tak było i będzie! Zawsze też kobiety, szczególnie żony i matki, otaczane były i są większym szacunkiem i miłością niż mężczyźni. Chociaż dawniej kobiety mniej pracowały zawodowo, to przecież też one w 90 proc. decydowały o gospodarce rodzinnej, nawet o wydatkach tego pracującego męża, o jego potrzebach i powinnościach. Uważam, że przez zwiększanie zatrudnienia zawodowego kobiet zwiększa się jeszcze ich obciążenie pracą i zabiera cenny dla całej rodziny czas relaksu, kontaktów, a pojawiają się dodatkowe stresy.
Czasy się zmieniają i więcej ludzi potrzeba dla tej rozpędzonej produkcji. Dlatego gdy brakuje mężczyzn, wypędza się kobiety do pracy, nawet do pracy dla nich może nie bardzo optymalnej. Kobiety na ten haczyk zarobku chętnie się zgadzają, bo sklepy, moda, mieszkania komfortowe – kredytowane – rodzą zwiększone potrzeby, a praca i płaca jednej osoby nie wystarcza! Ale i tak uważam, że liczniejsza praca kobiet zatrudnionych to nie zdobycz, lecz strata osobista nie tylko kobiet, ale całych rodzin (…)!
W walce o równouprawnienie kobiety używają argumentu, że są dyskryminowane w przyjęciach do pracy i w wynagrodzeniach w stosunku do mężczyzn. Według mojego długoletniego doświadczenia jest to nieprawda oparta na próbach podjęcia pracy, do której fizycznie, dyspozycyjnie lub psychicznie kobieta jest mniej przystosowana niż mężczyzna. Ale i często sam warsztat pracy jest przygotowany do pracy wyłącznie męskiej (…). Obecnie dominują miejsca pracy umysłowej, do której potrzeba wykształcenia, zdolności, inwencji twórczej, dobrego kontaktu z otoczeniem, obowiązkowości. A kobiety na pewno mają tych walorów więcej niż chłopy, dlatego w zawodach zgodnych z ich predyspozycjami psychicznymi wygrywają rywalizację i dominują.
A płace? Tu decyduje rynek pracy – jak można pracę kupić taniej, to każdy przedsiębiorca nie tyko może, ale musi kupować ją jak najtaniej, by też mógł jak najtaniej wyprodukować i zbyć na rynku swój towar czy usługę. Gdy będzie miękki, to go konkurencja wyrzuci z rynku! Żądania prawnego zagwarantowania tej samej płacy dla kobiet, które chcą pracować w zawodach wymagających pełnej czasowej dyspozycyjności, zwiększonego wysiłku fizycznego, odporności psychicznej, niezdrowego środowiska pracy itd. – w rzeczywistości nie można zrealizować. Wprowadzenie takiego prawa wręcz wykluczałoby rynek pracy w tych zawodach dla kobiet (…).
Uważam, że hasło równouprawnienia kobiet to propagandowe hasło polityczne, a nie jakaś istniejąca obecnie krzywda prawna kobiet. Sama natura obdarza kobiety szczodrzej: od urodzenia są zdrowsze, dojrzewają wcześniej niż chłopcy, mniej chorują, no i statystycznie żyją dłużej od mężczyzn. A prawnie też przecież mają dodatkowe kobiece przywileje, nawet krótszy okres pracy do uprawnień emerytalnych i dłużej te emerytury pobierają.
Nie sądzę, że kobiety mniej się nadają do kierowania dużymi przedsiębiorstwami czy nawet krajami i rządami. Może nie byłoby wtedy takich konfliktów i bezwzględnych wojen. Ale świat wówczas traci to piękno, dobro i serce matki przytulającej do swego łona to, co na tym świecie jest piękne i najważniejsze! Bo polityka teraz to bagno, wiadro pomyj i szkoda, moim zdaniem, Was, kobiet, do tego bagna wpychać – chyba że wolicie tam być. No i mamy w rządzie panie minister… o, przepraszam, niektóre wybrały nazwę „ministra”. Czy to konieczne dla zachowania autorytetu, funkcji zawodowej i statusu kobiety? Mnie, staremu dziadowi, to jakoś dziwnie się kojarzy z drugim przypadkiem rzeczownika. No i brzmi jakoś trochę małostkowo i mniej poważnie w odniesieniu do sprawowanej funkcji w rządzie.
A nazwa tradycyjna zawodu: minister, inżynier, szewc itp. nie określa płci, która ten zawód wykonuje. Zwykle konieczne jest (i grzeczne) dodanie słowa Pani/Pan. A urzędowe dodanie imienia i nazwiska też nie odbiera kobiecości zawodowej! Ale etymolodzy pokornie milczą i mam znowu dylemat: czy to nowe prawidło językowe – czy może oznaka tchórzostwa etymologów – zadzierać z kobietami (…)? Dziwny jest ten świat – to już dawny nasz sławny bard pięknie wyśpiewał!! STARZEC LESZEK