R E K L A M A
R E K L A M A

IKONOWICZ: Witamy w Polsce

Praca w ubojni drobiu była ciężka. 12, a czasem i 17 – 18 godzin na dobę, bez posiłku, w strasznym zimnie chłodni. I to wśród krzyków i wyzwisk nadzoru. Większość to Kolumbijczycy. Niektórzy zaciągnęli długi hipoteczne, żeby opłacić bilet i haracz naganiaczom.

fot. Wikimedia

Co wam przyszło do głowy, żeby przyjechać akurat do Polski? – pytam. Oni, ci werbownicy, zapewniali, że Polska to raj, że można tu dużo zarobić. Okazało się, że stawka godzinowa to jakieś 20 zł. Z minimalnej odliczano za spanie i za transport do zakładu pracy. Ale po miesiącu pracy (marzec) okazało się, że nawet tych groszy zakład nie wypłacił. Kiedy 50 osób, którym nie wypłacono wynagrodzenia za miesiąc katorżniczej pracy, coraz energiczniej upominało się o zapłatę, pracodawca umówił się z nimi w zakładzie o 8 rano. Stali w chłodzie, trzęsąc się z zimna ponad półtorej godziny, ale nikt się nie zjawiał. Weszli więc w końcu do środka i czekali w kuchni. Wtedy firma wezwała policję, twierdząc, że to napaść. Policja jednak szybko zrozumiała, co się dzieje i zachowała się spokojnie.

W sumie firma była winna pracownikom z Kolumbii, Nepalu, Maroka i Kazachstanu 140 tys. zł. Właściciel ubojni twierdził, że pracowników zatrudnia firma zewnętrzna. Szef firmy zwalał na właścicieli. Dodzwoniliśmy się w końcu do dyrektora i właściciela, który uznał, że nie jest nic winien 50 ludziom, którzy u niego przez miesiąc pracowali. Nie chciał się spotkać. Ale gdy afera nabrała rozgłosu, sam zadzwonił i umówił się ze mną na spotkanie, które tuż przed nim odwołał SMS-em. Z kolei naganiacz z firmy pośredniczącej zagroził, że wyłączy prąd, wodę i ogrzewanie w budynku, który wynajął pracownikom. Wydzwaniał też do mnie z wyzwiskami, co było dowodem dużej nerwowości.

Najpierw przyjechała łódzka telewizja, a zaraz potem czynności podjęła policja. Skonfiskowano monitoring będący dowodem, że ci ludzie rzeczywiście tam pracowali, a teraz trwa śledztwo, które ma ustalić winę właściciela i szefa firmy pośredniczącej. W sprawę zaangażowała się też La Strada prowadząca dochodzenie w kierunku handlu ludźmi. Przewieźliśmy wystraszonych groźbami poszkodowanych do Warszawy. Ośmioro Kolumbijczyków udało się zakwaterować w centrum interwencji kryzysowej w stolicy, reszta rozjechała się za pracą. Dzięki pomocy dobrych ludzi nie są głodni, ale jedna z kobiet poważnie choruje. Stajemy na głowie, żeby mimo braku ubezpieczenia ktoś ją zbadał. 

2025-04-23

Piotr Ikonowicz