RAI to telewizja państwowa, która teoretycznie powinna dążyć do standardów reprezentatywności, zapewniając każdej opcji politycznej dostęp do odbiorców. Jednak, jak pokazuje historia, partie sprawujące władzę często ulegają pokusie przekształcania telewizji w megafon własnej linii rządowej. Tak było, gdy funkcję premiera obejmował Berlusconi, który tzw. edyktem bułgarskim doprowadził do blokady w RAI nieprzychylnych mu nazwisk, potępiając na konferencji prasowej w Sofii rzekomo „kryminalne” wykorzystanie przez dwóch dziennikarzy i komika mediów państwowych i nawołując, by nowe kierownictwo RAI nie pozwoliło więcej, by takie zdarzenia miały miejsce. Tak jest też dzisiaj, gdy rządząca prawica knebluje opozycję, spycha na dalszy plan niechciane wiadomości ze świata – od Gazy po Iran – i nie wpuszcza za próg popularnych gości, którzy gwarantowaliby oglądalność i przychody z reklam, no ale nie podzielają linii rządu.
Opozycja nie ma prawa głosu
„TeleMeloni” to RAI cenzurująca i bez żenady spełniająca rolę narzędzia informacyjnego decydentów, w czym zorientowała się zagranica, w tym „Le Figaro”, pisząc o włoskiej prawicy kontrolującej media i informacje, by zaszczepiać w opinii publicznej swoją ideę siły i determinacji. Pierwszą ofiarą tego mechanizmu były wiadomości telewizyjne, które przestały oddawać mikrofon opozycji i w pełni przejęły dominującą ideologię, z dnia na dzień pozbywając się kontrastujących opinii. Dziennikarze RAI zareagowali zbyt późno, gdyż ok. półtora roku po wprowadzeniu systemu weryfikacji, za to w bezprecedensowy sposób. W komunikatach prasowych odczytanych na żywo w odstępie niecałych trzech tygodni wyrazili wolę wyrwania się spod obsesyjnej kontroli treści, która rozszerzyła się w międzyczasie na formaty informacyjne i rozrywkowe.
Krótko przed najnowszym kazusem Scurati RAI znalazła się na ostrzu krytyki, kiedy w popularnym programie poprowadzono dyskusję o aborcji… kompletnie bez udziału kobiet. Komentarze były bezlitosne: „Kilku mężczyzn w studiu rozmawiających o aborcji: RAI w czasach Meloni pozwala dyskutować o prawach kobiet wyłącznie męskiej publiczności! To, co wydarzyło się w programie Porta a Porta, jest bardzo poważne. Musimy powstrzymać ten upadek i przeciwdziałać rażącemu naruszaniu zasad równości płci”. Potem było jeszcze gorzej. 20 kwietnia dziennikarka Serena Bortone ujawniła, że RAI zastopowała krótki, liczący jakieś 3200 znaków monolog jej gościa, autora bestsellerów o faszyzmie i Mussolinim – i to mimo że Andrea Scurati zgodził się go napisać za 1500 euro, chociaż domagał się lepszej stawki – z okazji 25 kwietnia, rocznicy wyzwolenia Włoch. Ponieważ Scurati między wierszami połączył faszystów z rządem Meloni, wyleciał z wizji. Rezygnację uzasadniono „powodami redakcyjnymi”, lecz ani autor, ani jego zwolennicy w to nie uwierzyli, uznając rezygnację po zamówieniu za środek manipulacji. Miesiąc przed Scuratim to samo przydarzyło się pisarkom Nadii Terranovie i Jennifer Guerze, których opinie miały pojawić się w odcinku, w którym odnoszono się m.in. do sprawy spałowania przez policję studentów protestujących w Pizie.
„TeleMeloni” istnieje
Czy do opinii publicznej dotarło wreszcie, że problemem są nie tylko ci, którzy tworzą telewizję, ale także ci, którzy ją oglądają i za nią płacą, bo ich brak reakcji cementuje cenzurę? Jest nadzieja, że RAI choć trochę wysunie się spod pantofla władzy, bo po najświeższych nagłośnionych przypadkach szeroko rozpowszechnia się zdjęte teksty i w ramach solidarności z autorami są one też odczytywane publicznie przez pisarzy i studentów.