R E K L A M A
R E K L A M A

Trump, nowa twarz faszyzmu

To tytuł artykułu Timothy’ego Snydera, profesora Yale University, zamieszczonego w New Yorkerze, a przedrukowanego we francuskim magazynie Philosophie. Czytam ten bulwersujący tekst amerykańskiego specjalisty od Europy Środkowo-Wschodniej, siedząc w paryskim Harry’s New York Barze nad Krwawą Mary ŕ la Hemingway (specjalność saloonu) dwa kroki od Opery, łudząc się, że to haust jakiejś opery mydlanej. Ale nie – to wywód dramatycznie wręcz bezkompromisowy.

Fot. Wikimedia

A zaczyna się od terminu „bycia faszystą”. Sowieci, nazywając swych wrogów „faszystami”, zamienili to słowo w pozbawioną znaczenia obelgę – pisze Snyder. Rosja Putina kontynuuje tę praktykę: każdy, kto sprzeciwia się woli rosyjskiego dyktatora, jest „faszystą”, więc i Ukraińcy broniący kraju przed rosyjskim najeźdźcą są „faszystami”. Trump podchwycił to nadużycie i też – tak jak Putin – nazywa wrogów „faszystami” bez żadnego uzasadnienia. Po prostu używa tego słowa, żeby ich oczernić. W rzeczywistości zarówno Putin, jak i Trump są faszystami, a używanie tego określenia wobec innych ma na celu jedynie sianie zamętu, szczególnie że faszysta nie przejmuje się związkiem między słowem a jego znaczeniem; nie on służy językowi, ale język służy jemu. Bycie faszystą i nazywanie kogoś innego faszystą wymaga przebiegłości, co zawsze przychodziło Trumpowi z łatwością.

W obliczu złożoności ludzkiego świata liberał zmaga się z przytłaczającą liczbą pytań. Faszyzm, jak i komunizm, uwodzi jedną odpowiedzią. Komunista, myśląc o lepszej przyszłości, wierzy w paranaukowy sens wszystkich wydarzeń, z kolei faszysta zadowala się wiarą w opowieść przywódcy, a skoro znaczenie nie jest przypisane słowom, to i ta opowieść nie musi być ani spójna, ani zgodna z rzeczywistością; wymaga tylko uporczywej recydywy powtórzeń, jak w przypadku Hitlera, albo metody prób i błędów, jak w przypadku Trumpa. I tutaj dostrzegamy kolejny element faszyzmu – przywództwo. Wódz (duce, führer) zaczyna od wyboru wroga. Wybór jest arbitralny, twierdził nazistowski prawnik i filozof Carl Schmitt; ma niewielki lub żaden związek z rzeczywistością, czerpie swą moc z woli i decyzji wodza.

Faszyzm łączy teorię spiskową z koniecznością. Sama złożoność świata okazuje się spiskiem, a związany z nim lęk przekształca się w nienawiść: spiskowcy pozbawią cię władzy, zorganizują innych, aby zająć twoje miejsce. Działa to niemal w każdej kombinacji wrogów. Może to być spisek polityków, imigrantów, Żydów, sąsiadów, bo polityka sprowadza się do podziału „my kontra oni”. Trumpa wzmacnia w tym internet, w którym czuje się ze swymi dziwactwami jak ryba w wodzie. Algorytmy ułatwiają podatność na jego odmianę kiczu i faszyzmu. Złożone dyskursy ustępują miejsca brutalnym stereotypom. Internet nie tylko szerzy teorie spiskowe, ale przygotowuje umysły do ich odbioru. Dziś faszyzm lęgnie się w gniazdach oligarchów cyfrowych i węglowodorowych. Pierwsi kopią studnie w naszych umysłach, drudzy w naszej planecie; tworzą społeczne i cyfrowe fundamenty polityki „my i oni”. Rząd nie jest w stanie ich kontrolować, ale może się im sprzedać, tak jak to zrobił Trump.

Faszyzm tkwi w algorytmach, szlakach neuronowych, interakcjach społecznych. Jak mogliśmy tego nie zauważyć? – pyta Timothy Snyder. Po części dlatego, że wierzyliśmy, iż rywale liberalizmu wymierają, no i z powodu amerykańskiej wyjątkowości, że „to nie może się u nas wydarzyć”. Byliśmy zbyt egocentryczni, chcieliśmy widzieć Trumpa w kategoriach widowiska, nie chcąc dostrzegać jego faszystowskiej obecności; co gorsza – przyzwyczailiśmy się odczuwać dreszczyk emocji, kiedy robił coś bardziej skandalicznego, niż się spodziewaliśmy.

Snyder przytacza też opinię innego amerykańskiego profesora na temat Trumpa, Roberta Paxtona, politologa i historyka z Columbia University, specjalizującego się w faszyzmie, autora m.in. „Anatomii faszyzmu” i „Francji Vichy”. Paxton idzie jeszcze dalej: twierdzi, że faszystowski fenomen Trumpa ma silniejsze podstawy społeczne niż Hitlera i Mussoliniego, którzy potrzebowali więcej szczęścia, aby dojść do władzy, a w przypadku Trumpa stało się to bardziej naturalnie.

No cóż: faszyzm to zjawisko, nie jednostka – konkluduje Snyder. Trump zawsze był obecny wśród nas i nie dotyczy to jedynie jego przyjacielskich odniesień do Hitlera („Hitler robił trochę dobrych rzeczy”) albo używania hitlerowskiego języka („robactwo”, „wróg wewnętrzny”). Trump ponosi odpowiedzialność za to, co nastąpi, podobnie jak jego sojusznicy i zwolennicy. Lecz część winy leży też po stronie naszych działań i analiz; nasze instytucje, od prasy po sądownictwo, wielokrotnie wzmacniały Trumpa. Faszyzm można pokonać, ale nie biernie, bo wtedy stoi się po jego stronie.

Odkładam Snydera i Philosophie Magazine. Ale można jeszcze dodać, że i w opinii generała Johna Kelly’ego, byłego doradcy Donalda Trumpa, amerykański prezydent „mieści się w słownikowej definicji faszysty”; miał wyznać, że chce takich generałów, jakich miał Adolf Hitler, lojalnych sobie, a nie Konstytucji. Faszystą nazywał Trumpa również były szef Pentagonu generał James Mattis. A tak a propos Nobla dla Trumpa to też nic nowego: legenda paryskiej bohemy Gertrude Stein również podejmowała działania, żeby Hitler otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.

W dzisiejszych czasach często nadużywa się słowa „faszyzm”, ale i po ludobójstwie Herrenvolku ciągle mało kogo stać, by wprost przyznać się do faszyzmu; chętniej przypisuje się go przeciwnikom, samemu kamuflując się w populistycznym koktajlu. Dla faszysty wszystko jest proste – żeby zdobyć i utrzymać władzę, trzeba wymyślać wrogów, w atmosferze politycznego podniecenia przypisując im cechy wzbudzające lęk, wrogość, odrazę.

Krwawa Mary wyparowała już z głowy, ale brunatna emocja została, i to nie tylko w Harry’s New York Barze

2025-11-13

Leszek Turkiewicz