Partia ta ostrzega przed „cichą inwazją” obcokrajowców i głosi hasło „Japonia pierwsza”. Liderem Sanseitō jest 47-letni Sohei Kamiya, który deklaruje, że czerpie inspirację ze „śmiałego politycznego stylu” Donalda Trumpa. Na wiecu w mieście Kagoshima polityk ten grzmiał: „W czasach globalizacji zagraniczne koncerny zmieniły Japonię dla swoich korzyści. Jeśli nie oprzemy się obcym naciskom, Nippon stanie się kolonią”. W 2022 zdobył mandat w Izbie Radców (wyższej izbie parlamentu) po tym, jak zapewniał, że nie pozwoli na sprzedanie kraju „kapitałowi żydowskiemu”.
Partia Sanseitō powstała w 2020 roku podczas pandemii. Sohei Kamiya głosił wtedy teorie spiskowe, sprzeciwiał się szczepieniom i noszeniu maseczek. Działał na internetowym portalu YouTube, na którym opowiadał, jak to amerykańskie wojska okupacyjne wprowadziły do Japonii pszenicę jako broń biologiczną, aby zakłócić procesy trawienne jej mieszkańców. Przeciwnicy oskarżają go, że popiera inwazję putinowców na Ukrainę.
Japonia od dekad umiejętnie udaje, że jest demokracją w zachodnim stylu. W Kraju Wschodzącego Słońca od 1955 roku rządzi jednak niemal bez przerwy Partia Liberalno-Demokratyczna (LDP, obecnie w koalicji z ugrupowaniem Kōmeitō). Ostatnio obywatele stali się dla niej mniej życzliwi. Ludzi irytuje wzrost cen, zwłaszcza ryżu, liczne skandale korupcyjne z udziałem „wiecznie sprawujących władzę” polityków, a także wzrost migracji. Japończycy dumni są ze swego niemal jednolitego etnicznie społeczeństwa, ale „gaijin” (cudzoziemców) jest coraz więcej. Pod koniec 2024 roku w Japonii mieszkało 3,8 miliona obcokrajowców, ponad 10 procent więcej niż w roku poprzednim. To 3 procent całej populacji, pozornie niewiele, ale jak na miejscowe warunki – prawdziwy rekord. Media informują o awanturach z udziałem osiedlających się pod górą Fudżi Kurdów. Eksperci podkreślają, że Kraj Wschodzącego Słońca przeżywa kryzys demograficzny i bez cudzoziemców gospodarka dozna zapaści. Wielu obywateli woli jednak „zestarzeć się i umrzeć we własnym gronie”.
W październiku 2024 koalicja rządząca utraciła większość w Izbie Reprezentantów, czyli izbie niższej ciała ustawodawczego. Przed elekcją do Izby Radców wyborców niepokoił też spór o cła ze Stanami Zjednoczonymi, mający dla żyjącego z eksportu Kraju Kwitnącej Wiśni kapitalne znaczenie.
Po wyborczej klęsce 20 lipca szef rządu Shigeru Ishiba zapowiadał, że zostanie na stanowisku. 22 lipca Donald Trump pochwalił się, że zawarł z rządem w Tokio „ogromną umowę… Prawdopodobnie największą w historii”. Prezydent USA oznajmił na platformie Truth Social, że „na jego polecenie” Japonia zainwestuje w Stanach Zjednoczonych 550 miliardów dolarów, z których Stany otrzymają 90 procent zysku. Cła na produkty importowane z Nipponu wyniosą 15 procent (w lipcu Trump mówił o stawkach 25-procentowych).
Po zawarciu porozumienia premier uznał, że jego misja dobiegła końca. 23 lipca media w Tokio poinformowały, że Shigeru Ishiba, szef rządu od października 2024 roku, pod koniec sierpnia złoży rezygnację. Wybór jego następcy nie będzie łatwy, jako że koalicja sprawująca władzę nie ma większości w obu izbach parlamentu. Sohei Kamiya zaciera ręce i ma nadzieję, że po następnej elekcji do Izby Reprezentantów, która odbędzie się najpóźniej w październiku 2028 roku, jego partia wejdzie do rządu. Sanseitō przygotowała już projekt konstytucji. Przewiduje on przyznanie cesarzowi, obecnie pozbawionemu wszelkich uprawnień, pewnej władzy, m.in. jednorazowego prawa weta wobec projektów ustaw w parlamencie. W Izbie Radców skrajnie prawicowe ugrupowanie zamierza wnieść projekt ustawy przeciw obcym agentom. „Powinniśmy ukrócić działania szpiegowskie osób, które wyznają dziwaczne ideologie i dążą do zniszczenia Japonii” – wezwał Kamiya.