Najpierw Trump wygłosił typową mowę wstępną, zwaną przez jego biografa Waltera Isaacsona „bełkotliwą tyradą”. Opowiadał – jak to on, niezbornie, ale z pasją – o wielkich sukcesach swoich i rządu w ciągu minionych siedmiu miesięcy i jak bardzo niezmiernie skorzystali na tym zwykli Amerykanie. Autopromocja Trumpa natychmiast ośmieliła jego ministrów, „osobowościowych kapłonów”, jak nazwał ich w „Rzeczpospolitej” prof. Roman Kuźniar, do nieskrępowanych pochwał.
Subskrybuj