Przez dziesięciolecia przesyłka krążyła między prywatnymi rękami, organizacjami społecznymi i ambasadą Niemiec w Tel Awiwie, aż wreszcie trafiła do adresata – niemal po całym jego życiu. Stało się tak głównie dzięki dwóm kobietom: Hila Kohner dotarła do przełomowych dokumentów, a dziennikarka Christine Ascherl, dowodząc, że jej zawód potrafi wiązać się z prawdziwą misją, doprowadziła historię do puenty.
Wojna odebrała milionom Żydów życie, domy i prawo do pożegnania się z bliskimi. Dla Elise Heimann, z domu Adler, i jej męża Maximiliana takim ostatnim kontaktem była paczka wysłana do syna, nastoletniego wówczas Daniela, któremu zdołali zorganizować ucieczkę statkiem do Palestyny. Niewielkie kartonowe pudełko owinięte w szary papier, z adresem starannie wykaligrafowanym atramentem, pieczęcią poczty z Schönwaldu i znaczkami z profilem Hitlera, miało trafić przez pośredniczkę – „Fräulein Annę Kärban”, dawną gospodynię rodziny – wprost do rąk chłopca. Nie dotarło nigdy. Zostało w Bawarii, u powierniczki, aż do jej śmierci. Nie było nigdy otwierane. Dwukrotnie przechodziło w spadku. Następnie od 1992 roku przez lata leżało w szafie Stowarzyszenia na rzecz Współpracy Chrześcijańsko- Żydowskiej, aż w końcu opuściło zapomnianą półkę, by – od domowych archiwów, poprzez społeczne inicjatywy, aż po dyplomatyczne gabinety – przemierzyć skomplikowaną drogę i dotrzeć wreszcie do Daniela, zamykając krąg historii, która rozpoczęła się w posępnych dniach wojny.
W środku kryło się największe bogactwo tożsamości, jakie można ocalić: kilkadziesiąt czarno-białych fotografii (wiele z nich przedstawiało dzieci), świadectwa, umowy, wycinki prasowe i dokumenty sięgające aż 1830 roku, w tym paszport przodka Leopolda Adlera, wydany przez cesarza Austrii. Obok nich leżał starannie złożony list. Elise pisała w nim z rozpaczą do bliskich w Urugwaju: „Helft uns! Pomóżcie nam! Nasze ukochane dzieci powinny choć jeszcze raz w życiu być naszymi dziećmi”. Były to w istocie jej ostatnie słowa. Kilka linijek wołania o ratunek stało się pożegnaniem. Ani jej, ani mężowi, ani jego bratu nie udało się opuścić Norymbergi, mimo desperackich prób zdobycia możliwości wyjazdu. Każdy przedmiot z tej paczki był ocalałym fragmentem życia, które naziści próbowali całkowicie wymazać – jak imię w paszporcie, twarz utrwalona na fotografii czy charakter pisma na pożółkłym papierze.
Wkrótce po przygotowaniu przesyłki rodzice Daniela zostali deportowani do getta w Izbicy, a stamtąd na egzekucję do obozów zagłady w Bełżcu lub Sobiborze. Były to dwa z głównych punktów akcji „Reinhardt”, z których świat poznał historię planowej eksterminacji Żydów. Z Bełżca ocalało jedynie kilku więźniów – był to obóz niemal pozbawiony świadków. Sobibór zapisał się w historii jako miejsce jednego z nielicznych udanych buntów więźniów, wydarzenia, które po wojnie doczekało się filmowej rekonstrukcji. W obu obozach transporty mordowano w komorach gazowych, a ciała ofiar palono, skrupulatnie zacierając wszelkie ślady zbrodni.
Przeczuwając własną tragedię, Elise i Maximilian zdołali jednak ocalić swoje dzieci. W tamtym czasie żydowskie rodziny, świadome grożącego im niebezpieczeństwa, korzystały z pomocy organizacji charytatywnych i sieci wsparcia, by ratować synów i córki. Najczęściej wysyłano je pociągami do krewnych lub rodzin zastępczych za granicą – do Wielkiej Brytanii, Palestyny, Stanów Zjednoczonych. W ramach akcji takich jak „Kindertransport” dzieci podróżowały samotnie, często z niewielką walizką i kartką z imieniem zawieszoną na szyi. Celem było jedno: oddalić je od okupowanych terenów, nawet kosztem rozdzielenia rodzin na zawsze. W ten sposób Daniel – wówczas jeszcze Theo – trafił statkiem do Palestyny, a jego siostra Käthe (obecnie Ruth) do Wielkiej Brytanii, właśnie w ramach akcji „Kindertransport”.
Czy rodzeństwo wiedziało o paczce, która miała podążyć za nimi w świat, a w rzeczywistości nigdy nie opuściła Niemiec? Trudno to teraz stwierdzić – wspomnienia tych, którzy dożyli tej chwili, zatarły się, a może nigdy nie było im dane o paczce wiedzieć. Powierniczka Elise przechowywała przesyłkę tak długo, jak mogła, aż do swojej śmierci, nie mając pojęcia, kogo szukać. Imiona i nazwiska ratowanych dzieci często się zmieniały, nieraz brakowało od nich jakichkolwiek wiadomości, uznawano je za zaginione. Dopiero gdy krewni zmarłej Anny Kärban, uświadamiając sobie wartość niezwykłego depozytu, przekazali go lokalnemu Stowarzyszeniu na rzecz Współpracy Chrześcijańsko-Żydowskiej, mechanizm poszukiwań powoli zaczął się rozkręcać.
Podczas pracy nad „kamieniem pamięci” izraelska artystka Hila Kohner, tłumacząc dokument z archiwum Yad Vashem, zorientowała się, że Theo to w rzeczywistości Daniel, a Käthe – Ruth. Tą wskazówką zainteresowała się Christine Ascherl – doświadczona dziennikarka z Górnego Palatynatu, odznaczona bawarskim Medalem Sprawiedliwości, finalistka niemieckiej nagrody dla najlepszych lokalnych reporterów, specjalizująca się w tematach historycznych i sądowych, dociekliwa i nieustępliwa. Dzięki jej pracy udało się ustalić, że dawny „Theo Heimann” z Niemiec – dziś Daniel Heiman z Izraela – żyje i mieszka w domku w Hod ha-Szaron.
W lipcu 2024 roku, w obecności przedstawiciela niemieckiej ambasady w Tel Awiwie – który zakłopotany powtarzał, że to jego kraj wyrządził niewyobrażalną niesprawiedliwość – Christine Ascherl wraz z córką Emmą przekazały Danielowi paczkę przechowywaną przez 82 lata, bo dzieci Elise nie udało się wcześniej odnaleźć. Rok później w Weiden, przed domem przy Dr.-Seeling-Straße, w którym niegdyś mieszkała rodzina Elise Heimann, wmurowano Stolperstein – mały mosiężny kamień, symboliczny pomnik ofiar nazizmu. Daniel, zbyt słaby, aby podróżować, uczestniczył w uroczystości „na żywo” z Tel Awiwu przez telefon. Obok niego, na stole, leżała paczka od rodziców, spóźniony amulet.
Na uroczystym wmurowaniu kamienia zadedykowanego Elise w Weiden, zgromadziło się jedenastu członków rodziny z Izraela i USA. Uczniowie szkoły średniej Augustinus-Gymnasium przygotowali oprawę muzyczną i literacką. Wykonali poruszającą pieśń „Von guten Mächten” – utwór, który łączy się zarówno z tragedią rodziny Heimannów, jak i z samym okresem nazistowskich prześladowań. Autorem tekstu jest Dietrich Bonhoeffer, członek ruchu oporu przeciwko Hitlerowi. Słowa te napisał w grudniu 1944 roku w więzieniu w Berlinie jako ostatni list i świąteczne życzenia do narzeczonej i rodziny. Tekst jest modlitwą zaufania i nadziei, pisaną z pełną świadomością nieuchronnego końca. Wyraża pogodzenie się z losem, wiarę w Bożą obecność i przekonanie, że „dobre siły” otaczają człowieka nawet w najgłębszym mroku.
A jednak mrok potrafi uparcie powracać w kolejnych odsłonach życia. Paczka od rodziców, która przeczekała większość jego dni, stała się dla Daniela dowodem, że w świecie przemocy można ocalić coś czystego i niezniszczalnego – choć nawet taki skarb nie zagłuszy bólu. W 1982 roku stracił syna w wojnie w Libanie, a dziś, w ogarniętym konfliktem Izraelu, wojna znów idzie za nim krok w krok, jak cień.