Młodzież docenia krytyczne uwagi Bin Ladena wobec rządu USA
Te wyrazy sympatii skierowane do Bin Ladena, notorycznego terrorysty, który zorganizował ataki na WTC i Pentagon 11 września 2001, muszą być albo przejawem ignorancji, albo syndromu sztokholmskiego. Wiemy już, że rozpolitykowana młodzież doceniła list napisany przez owego ekstremistę przed dwudziestu lat, w którym krytykował Stany Zjednoczone, w tym amerykański rząd i wsparcie dla Izraela.
Odniesienie do wsparcia dla Izraela
Problem polega na tym, że ten list, który nagle obiegł lotem błyskawicy amerykańską przestrzeń publiczną, miał usprawiedliwić brutalne ataki Al-Kaidy i zabijanie amerykańskich cywilów. Ujrzał światło dzienne po raz pierwszy w 2002 roku. W tym tygodniu znowu, po wielu latach, zrobiło się o nim bardzo głośno. Za sprawą mediów społecznościowych został ponownie rozpowszechniony, a do czwartku filmy na jego temat miały co najmniej 14 milionów wyświetleń. Wiele filmów, które akceptowały niektóre twierdzenia bin Ladena i wzywały innych użytkowników do przeczytania listu, osadzono w szerszym kontekście krytyki amerykańskiego wsparcia dla Izraela w jego toczącej się wojnie z Hamasem.
Wiele młodych osób ma zero-jedynkowe spojrzenie na konflikt Izraela z Hamasem i potępia odcięcie Strefy Gazy od wody, żywności, prądu, piętnuje naloty i ofensywę lądową, w której na skutek dużej gęstości zaludnienia w Gazie giną tysiące cywili, w tym dzieci. Niemniej te osoby zwykle zapominają, że to Hamas dokonał pierwszy ataku terrorystycznego na Izrael, zabrał też kilkuset zakładników. Sprawa nie jest czarno-biała. W ocenach tego konfliktu, okazując empatię rodzinom ofiar, należy pamiętać o niuansach w ocenie.
TikTok bagatelizuje kwestię listu
W czwartek TikTok zakomunikował, że filmy promujące list naruszają zasady „wspierania jakichkolwiek form terroryzmu”. Firma stwierdziła, że liczba filmów promujących list jest „niewielka” i dodała, że „doniesienia o popularności tego listu na naszej platformie są niedokładne”. Przypomnijmy, że w połowie grudnia ubiegłego roku amerykański Senat przegłosował prawo zabraniające pracownikom federalnym korzystania właśnie z chińskiej aplikacji TikTok. Decyzja była podyktowana obawami, że Pekin może wykorzystać popularną wśród młodzieży platformę do szpiegowania Amerykanów. A to nie wszystko, jak widać, Chiny mogą też starać się destabilizować USA politycznie i infekować umysły młodych osób szkodliwą, często absurdalną propagandą i indoktrynacją. Bo jak nazwać to, że doszło już do takiego absurdu, iż młodzież zaczyna sympatyzować z Bin Ladenem.
Dodajmy, że słynna chińska aplikacja nie tylko w większym stopniu od wielu innych tego typu platform społecznościowych uzależnia użytkowników, ale też gromadzi wiele danych na ich temat. W związku z tym nie może zaskakiwać, że jest coraz więcej państw, których przywódcy widzą w tym zagrożenie dla narodowego bezpieczeństwa. Nowe prawo w USA ma na celu „zapobieganie narodowemu zagrożeniu inwigilacją internetu, opresyjnej cenzurze oraz uczeniu algorytmicznemu przez Komunistyczną Partię Chin”, a w skrócie zwane jest anti-social KPCh. Jak podaje „Rzeczpospolita”, „zakłada, że nielegalne mają być „wszystkie transakcje z mediami społecznościowymi, pochodzącymi albo znajdującymi się pod kontrolą Rosji, Chin oraz innych państw budzących zastrzeżenia”.
Pocieszające może być to, że Amerykanie zaczęli w porę działać, ale przecież całkowicie problemu nie wyeliminują, bo nie wprowadzą cenzury, nie zakażą używania TikToka. A niestety nie mają wpływu na selekcję treści, nie mogą wprowadzić zasad, które pozwoliłyby na wyeliminowanie z tej aplikacji szkodliwych treści politycznych czy ideologicznych. Promowanie islamistycznych radykałów jest czymś niedopuszczalnym z całą pewnością.