Miała 19 lat, gdy pierwszy triumf we French Open katapultował ją do gwiazd, tyle co Rafael Nadal, gdy wygrywał pierwszego Garrosa. – Dzieli ich 15 lat, ale pod wieloma względami są niczym lustrzane odbicia – zauważył jeden z komentatorów zglobalizowanego przebijania włochato-żółtej piłeczki nad siatką. Nasza anielica stała się globalną gwiazdą złotem obsypywaną (według Forbesa jest najlepiej zarabiającą sports menką świata), ale od czasu zeszłorocznego French Open zaczęła plątać się we własne skrzydła, tracąc mentalną pewność siebie.
W tym roku walczyła o piąte w karierze i czwarte z rzędu zwycięstwo na Garrosie, co nie udało się żadnej tenisistce. Nie była faworytką: od ubiegłorocznego zwycięstwa w Paryżu nie dotarła do finału żadnego turnieju WTA. Więcej: ta nieskazitelna anielica była podejrzewana o doping, a nawet prewencyjnie na miesiąc zawieszona. Wybroniła się, ale uraz został. Aż wydawało się, że w końcu wróciła na nieboskłon, rozgrywając na paryskich kortach jeden z ważniejszych meczów z Rybakiną z Kazachstanu w 1/8 finału. Pierwszy set nie zapowiadał przełomu, przegrała 1:6, a i drugi zaczęła od 0:2, lecz wtedy w jakiś cudowny sposób układ sił kompletnie się zmienił. Odwróciła arcytrudny mecz; wygrała: 1:6, 6:3, 7:5, zyskując „nowe życie”. – W pierwszym secie miałam wrażenie, że gram z Jannikiem Sinnerem (nr 1 na świecie); wygrana dała mi dużo radości – powiedziała jeszcze na korcie tuż po meczu; a na konferencji prasowej zachwalała taktyczny manewr trenera: Sama bym na to nie wpadła. To był plan Wima, żeby mnie przekonać, żebym próbowała, ale nie byłam pewna, czy to moja bajka.
Subskrybuj