Nie życzył sobie też, żeby jego pogrzeb miał charakter państwowy, choć to wielce zasłużony artysta. Tę wolę Stanisława Tyma udało się spełnić, choć spoczął tuż przy Alei Zasłużonych, ale w skromnej mogile na urny. Nieopodal jest grób olimpijczyka Jana Gortata, ojca koszykarza Marcina, a także dziennikarza Pawła Smoleńskiego, fotograficzki Zofii Nasierowskiej i reżysera Janusza Majewskiego oraz Jana Ptaszyna Wróblewskiego, kompozytora i muzyka jazzowego. Zacni to sąsiedzi.
Śmiech w… domu pogrzebowym
Nie było na tym pożegnaniu duchownego, bo to uroczystość świecka, a mistrzem ceremonii był Jerzy Baczyński, redaktor naczelny „Polityki”, w której zmarły pisał od lat felietony. Zaczął tak: – Staszek by się nieźle ubawił, widząc mnie w roli świeckiego księdza III kategorii. Nie lubił też takiego „łubu-dubu”, ale musimy go trochę powspominać, bo przecież potrafił nam rozjaśniać każdy dzień. Odczytano dwa listy. „Żegnając Stanisława Tyma, pragniemy podziękować mu za wszystko, co zostawił. Za śmiech i refleksję, za odwagę i prawdę, za to, że swoją twórczością pomógł nam zrozumieć świat. Był jedną z tych postaci, której obecność odmieniła polską kulturę, czyniąc ją bardziej ludzką, prawdziwą” – napisała minister kultury i dziedzictwa narodowego Hanna Wróblewska. Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy, dodał: „Upominał się w swoich tekstach o zdrowy rozsądek i fundamentalną uczciwość, angażował się w sprawy publiczne i nigdy się nie bał. A śmiech, który nam fundował w sposób niepowtarzalny, pozwalał przywrócić pojęciom i działaniom właściwy wymiar. Był symbolem prawdziwej empatii i bezinteresowności”. Aktor Wiktor Zborowski wprowadził zaś do pogrzebowej atmosfery humor, bo jakżeby inaczej miał pożegnać swojego wieloletniego przyjaciela. – Dzień dobry, dobry wieczór, dobranoc. Taką właśnie formułką Stasio zawsze witał mnie, gdy dzwoniliśmy do siebie. A ostatnimi laty dzwoniliśmy bardzo często. Miał też jeszcze jedną umiejętność – gdy dzwonił, grał mi często na harmonijce, jak mówił „doustnej”, stosowne do okoliczności utwory. A to kolędy, a to „Niech mu gwiazda pomyślności”, a to „Przybyli ułani pod okienko”. Ja nigdy Stasiowi nic takiego nie zagrałem, ale teraz w sklepie muzycznym w Piasecznie kupiłem sobie drewnianą harmonijkę i zagram Stasiowi kolędę „Wśród nocnej ciszy”.
Zagrał i przeprosił, bo od niedawna uczył się na niej grać…
Nie było podczas mowy aktora smutku, bo opowiadane przez niego anegdoty wzbudzały śmiech wśród żałobników i wszyscy czuli się trochę jak na wieczorze kabaretowym. Takie to było dziwne pożegnanie. Pewnie dlatego, jak mówił Wiktor Zborowski, że „Stasio uczył wszystkich przez dziesięciolecia z czego się śmiać, z czego się nie śmiać, a co należy wyśmiać. I był przy tym nauczycielem fenomenalnie atrakcyjnym”. – A na koniec powiem Ci, Stasieńku, że jeżeli tam coś jest, a nie mogę tego wykluczyć, to chciałbym, żeby pierwsze, co usłyszysz, zbliżając się do bram raju, było radosne i powitalne szczekanie twoich piesków. Teraz już na „ostatni spacer ze Staszkiem” – zaprosił Jerzy Baczyński.
Urokliwe wieczne dziecko
Wiadomość o śmierci 87-letniego Stanisława Tyma spadła jak grom z jasnego nieba w piątek 6 grudnia. „Przez dekady meblował nam zbiorową wyobraźnię i kształtował poczucie humoru” – pożegnał zmarłego tygodnik „Polityka”. Pisarka Manuela Gretkowska przypomniała zaś, jak spotkała się z Tymem kilka razy na imprezach: „Kiedyś, wracając razem, prosiliśmy taksówkarza, żeby jeździł w kółko, od punktu A do punktu B, żebyśmy mogli się nagadać. Jak dzieciaki odprowadzające się po szkole i niemogące naraz powiedzieć sobie wszystkiego najśmieszniejszego. Przy nim wracało się do dziecięcej beztroski, bo Stanisław Tym był wiecznym dzieckiem. Mówił, co myśli, w sposób najbardziej urokliwy i zabawny. Nie szydząc, tylko bezradnie pokazując prawdę”. „Najlepszy Prezes naszego klubu. Nauczyłeś nas śmiać się z władzy, z ponurej w tamtych czasach rzeczywistości i z nas samych. Posmutnieliśmy dziś, za to w niebie na pewno jest o wiele weselej” – napisał na platformie X premier Donald Tusk.
Legendę polskiego kina pamiętają doskonale sąsiedzi z maleńkiej wsi Zakąty koło jeziora Wigry. To właśnie tam postanowił zamieszkać w latach osiemdziesiątych minionego wieku. Wszyscy mówili na niego Stasiu, a właściwie „nasz Stasiu” albo wujek. Jedna z mieszkanek wsi powiedziała reporterowi lokalnej gazety, że gdy jechał do Warszawy, zawsze wracał z jakimiś prezentami, a dzieciom przywoził słodycze. Spędzał często razem z sąsiadami święta i wspólnie witali Nowy Rok. Gdy przychodziły żniwa, pomagał. Nosił też siano „jak równy z równym”. W ostatnich latach bywał tam już bardzo rzadko, bo nie pozwalał mu na to stan zdrowia. Zniknął też z życia publicznego, nie pokazywał się na żadnych imprezach. Ostatni raz, po długiej nieobecności, zobaczono go w marcu tego roku na premierze sztuki w reżyserii Cezarego Żaka w warszawskim Och-Teatrze. Poruszał się za pomocą chodzika. Wcześniej nie ukrywał, że wiele lat temu zachorował na nowotwór żołądka. Lekarze dawali mu zaledwie 3 procent szans na przeżycie. Żył z wyrokiem ponad 20 lat.
Wszyscy mówili jego tekstami
Niebo nie było tego dnia zbyt łaskawe dla króla polskich komedii. Na kondukt żałobny siąpił deszcz, wiał nieprzyjemny wiatr, a przez chmury nie przedzierał się ani jeden promień słońca. Krakała za to siedząca na drzewie wrona siwa. Żałobnicy zaś mieli pewnie w głowach cytaty ze Stanisława Tyma. Jego tekstami mówiono przecież przez wiele lat. Marek Kondrat zapamiętał zapewne taki: „Piekło to przyjemna kawiarenka w porównaniu z ziemią, nad którą panuje człowiek”, a Kuba Wojewódzki i Szymon Majewski inny: „Przyszedłem wcześniej, gdyż nie miałem co robić”. Aktorka Maja Komorowska, idąca samotnie w kondukcie, zapewne lubiła takie dwa zdania: „Żaden człowiek nie chce umrzeć. Ale tak rzadko się zdarza to, co człowiek chce”, a satyryk Jacek Fedorowicz nieraz pewnie śmiał się z czegoś takiego: „Życie to mięso owinięte w naleśniki”. A kto pokochał myśl następującą: „Życzę wam zdrowia, a resztę sami kombinujcie”. Może Dorota Stalińska, żegnająca teraz przyjaciela, a może satyryk Krzysztof Jaroszyński, może dziennikarka Monika Olejnik czy aktor Janusz Gajos?
Bez salwy honorowej złożono marmurową urnę do grobu. A później nie było słychać stukotu butów odchodzących żołnierzy. Ktoś tylko powiedział: „To nie jest dobry prezent na Gwiazdkę”, ktoś wrzucił do grobu monogram zmarłego z małych gałązek, a jeszcze ktoś inny powiesił malutkiego misia, replikę tego z kultowego filmu. A teraz czekają już na pana Stasia koledzy artyści, których wcześniej sam pożegnał. Fałszywy kaowiec z filmowego statku płynącego po Wiśle ma pewnie przygotowany jakiś program satyryczny – a może wspólnie nakręcą kolejnego „Misia” „na miarę naszych czasów”? Pisarka Manuela Gretkowska widzi to tak, nawiązując w internecie do kultowego „Rejsu”: „Stanisław Tym w swoim ostatnim Rejsie do Nieba przedstawi się świętemu z kluczami: „Znamy się mało… więc może ja bym powiedział parę słów o sobie – najpierw. Urodziłem się… urodziłem w Małkini, w 1937 roku, w lipcu. Znaczy, w połowie lipca… właściwie w drugiej połowie lipca… dokładnie 17 lipca. A umarłem w grudniu, w pierwszej połowie… właściwie dzisiaj, 6 grudnia”.