Końcówka roku jest dla nas szczególnie łaskawa. Wielbiciele kina i teatru nie rozstaną się z 2024 w niedosycie. Zarówno na ekranach kin, jak i na deskach teatru prawdziwa aktorska uczta. Tuż po świętach do kin wejdzie film wyreżyserowany przez samego Roberta Zemeckisa (72 l.) pod tytułem „Here. Poza czasem”. To on trzydzieści lat temu odbierał Oscara dla najlepszego reżysera za kultowego dziś „Forresta Gumpa”. W sumie film zdobył wtedy sześć prestiżowych statuetek. Zemeckis w głównych rolach obsadził wtedy młodych, ale już nagradzanych aktorów: Toma Hanksa (68 l.) i Robin Wright (58 l.). Dziś ta para wraca na ekran w jego najnowszym dziele i znów trudno od nich oderwać wzrok. „Here. Poza czasem” to przepięknie i w niezwykle oryginalny sposób opowiedziana historia życia kilku rodzin na przestrzeni dziejów. Filmowa opowieść, którą twórcy snują, wykorzystuje niezwykle skromne, niemal teatralne środki, ale to właśnie dzięki temu tak łatwo przychodzi nam zrozumieć bohaterów, a nawet utożsamić się z nimi. W ich losach widzimy własne lęki, niespełnione marzenia, niezrealizowane plany. To w tym roku jeden z piękniejszych filmów, jakie dane nam było zobaczyć. Na warszawską premierę przyszło wiele znanych osób, wśród nich popularni prezenterzy Marzena Rogalska (54 l.) i Krzysztof Skórzyński. „Cudny film, a aktorstwo Robin Wright i Toma Hanksa to jakiś zenit – coś wspaniałego” – mówiła dziennikarka po seansie. „Ich gra jest tak bardzo w punkt, że nie sposób się nie zachwycić. Przyznaję, że ryczałam na tym filmie. Dał mi nadzieję, ale też nie pozostawił złudzeń, że czas szybko płynie. Dlatego musimy pamiętać, by doceniać każdą chwilę” – dodała Rogalska. „Wszyscy kochamy Toma Hanksa, bo jest to aktor wyjątkowy, ale muszę przyznać, że pozostałe główne role w tym filmie są tak poprowadzone, że można dostrzec w nich pewną uniwersalność. Dzięki temu każdy widz będzie mógł się z którymś z bohaterów utożsamić. A także z jego losem” – mówiła z kolei aktorka Paulina Holtz (47 l.).
Czy zwykły zjadacz chleba może się utożsamić z życiem i emocjami wielkiego aktora? Z jego natręctwami, emocjami, może nawet egoizmem? Czy człowiek niemal nieustannie żyjący na scenie i w świetle reflektorów może mieć coś ważnego do przekazania swoim widzom. Na te pytania szuka odpowiedzi spektakl „Sztuka wywiadu”. To najnowsza premiera w warszawskim Teatrze Polonia, którego założycielką jest Krystyna Janda (71 l.). Aktorce udaje się regularnie przyciągać tam i do Och-Teatru, który działa na warszawskiej Ochocie, tłumy widzów spragnionych obcowania ze znakomitym aktorstwem. Spektakl opowiada o ostatnim wywiadzie, którego decyduje się udzielić dziennikarce zmęczony pracą i życiem artysta. Jest zblazowany, neurotyczny, tnie powietrze ostrymi jak nóż ripostami. W tej roli jedyny w swoim rodzaju Jan Peszek (80 l.), jego żonę gra znakomita Małgorzata Zajączkowska (68 l.), dziennikarkę – Maria Seweryn (49 l.). Spektakl reżyseruje Błażej Peszek, zbieżność nazwisk nieprzypadkowa, bo to syn naszego wielkiego aktora. Gdy jednak przychodzi do pracy nad spektaklem, więzy rodzinne muszą zejść – i schodzą – na dalszy plan. Aktor na próbach z uwagą słucha poleceń reżysera, choć ten zwraca się do niego ciepło i familiarnie: Tato.
W tym roku Jan Peszek obchodzi osiemdziesiąte urodziny i nowy spektakl dla wielbicieli jego talentu jest bez wątpienia doskonałą okazją do świętowania tego zacnego jubileuszu. „Jan Peszek nie lubi nam schlebiać . Woli oż ywiać nasze serca i głowy” napisał w programie spektaklu Jacek Cieślak, kierownik działu Kultura w „Rzeczpospolitej”. W tej samej broszurze możemy znaleźć znakomitą anegdotę, którą dziennikarz usłyszał kiedyś z ust samego aktora. Rzecz działa się w 1968 roku, gdy Peszek prowadził kółko teatralne we Wrocławiu, a na zaję cia weszła nieproszona grupa miejscowych zabijaków. Aktor zdołał wprawdzie agresorów wyprosić , ale ci zaczaili się na ciemnej klatce schodowej z wycelowanym w niego noż em. Być może zdolności aktorskie pomogły mu wywinąć się z tej prawdziwej opresji bez uciekania się do użycia siły. Jak wspomina Cieślak, tę wrocławską anegdotę aktor skoń czył z nieskrywaną satysfakcją : „Potem mi chłopcy choinki na Boż e Narodzenie przynosili”. Nie dociekajmy, skąd je brały dla pana Jana wrocławskie rzezimieszki. Cieszmy się raczej, że i oni potrafili – na swój sposób – docenić wielkiego artystę.