Na wielkim ekranie. Angora na salonach

To był jeden z tych fantastycznych tygodni w roku, kiedy cała Warszawa przenosi się do Gdyni. Przez siedem wrześniowych dni w naszym nadmorskim kurorcie życie tętni do białego rana, a sale kinowe są wypełnione po brzegi. Miastem rządzą wtedy filmowcy.

Fot. YouTube

49. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych za nami. Organizatorzy łapią teraz krótką chwilę oddechu, ale tylko po to, by już za moment w pełni sił zacząć intensywne przygotowania do edycji jubileuszowej – pięćdziesiątej. Twórcy filmowi uwielbiają na zakończenie lata przyjeżdżać do Gdyni. Okupują wtedy nadmorskie hotele, a największym wzięciem cieszą się apartamenty z widokiem na morze w festiwalowym hotelu Mercure Gdynia. To tam – poza seansami filmowymi – toczy się całe życie gości festiwalu. Zaczyna się już na śniadaniach, by potem przenieść się do hotelowego lobby, a pod wieczór skończyć w legendarnym barze nocnym „Piekiełko”. Stali bywalcy wiedzą, że co dzieje się w „Piekiełku”, zostaje w „Piekiełku”. Jeśli nawet ktoś kiedyś opowie głośno wszystkie tamtejsze anegdoty, to i tak ludzie nie uwierzą. Ktoś złośliwy – albo tylko spostrzegawczy – powiedział kiedyś o Gdyni, że to miasto, które nigdy się nie budzi. Faktycznie, z reguły jest tam znacznie spokojniej niż w wypełnionym turystami przez okrągły rok Gdańsku czy nawet w Sopocie, który od paru lat przeżywa swój moment sławy i też tętni życiem przez długie letnie miesiące. A jednak gdy nadciąga festiwalowy tydzień, to w Gdyni dzieją się najciekawsze rzeczy i to tam ściągają wszyscy ci, którzy chcą popatrzeć na gwiazdy małego i wielkiego ekranu z bardzo bliska. Aktorzy oraz reżyserzy cierpliwie pozują wtedy z fanami do wspólnych zdjęć, rozdają autografy, a nawet są skłonni zamienić parę słów. W łagodnym nadmorskim klimacie nikomu nigdzie się nie śpieszy. Jest czas na spotkania i rozmowy.

W tym roku znów ściągnęło do Gdyni wiele bardzo znanych osób. Jedni wpadali na chwilę, bo musieli pędzić na plany filmowe lub do teatrów, w których występują. Inni mogli pobyć na festiwalu dłużej, ciesząc się dodatkowo ostatnimi promieniami słońca. Przewodniczącą gdyńskiego jury była w tym roku Małgorzata Zajączkowska (68 l.). Ta znakomita polska aktorka lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte spędziła w Stanach Zjednoczonych i tam z powodzeniem rozwijała swoją karierę.

O sukcesach za oceanem może już mówić Marcin Dorociński (51 l.), który w tym roku pojawił się w Gdyni wraz z ekipą filmu „Minghun” w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego (40 l.). Aktor zagrał w nim główną rolę i znów zrobił to rewelacyjnie, choć w tym roku jury postanowiło docenić innego wykonawcę. Zresztą sam „Minghun” – wzruszająca, ale i zabawna momentami opowieść o miłości, stracie i żałobie – został, ku dużemu zdziwieniu dziennikarzy i widzów, kompletnie przez jury niezauważony. Takie są prawa konkursów: nawet gdyby wszystkie zgłoszone filmy były rewelacyjne, jurorzy i tak muszą wybrać najlepszy. Zadanie nie do pozazdroszczenia.

Z nagrodą za główną rolę męską wyjechał z Gdyni Jacek Borusiński (52 l.), aktor znany też z kabaretu Mumio, który zagrał tytułową postać z filmu „Wróbel”.

Kandydatów do wyróżnienia było w tym roku zresztą więcej. Tomasz Włosok (33 l.) na przykład stworzył wierny portret naszego mistrza bokserskiego Jerzego Kuleja w filmie wyreżyserowanym przez Xawerego Żuławskiego (52 l.) i zatytułowanym „Kulej. Dwie strony medalu”. I ta rola przeszła bez echa, a sam film dostał jedynie nagrodę za charakteryzację. Niech to nikogo jednak nie zniechęca. Festiwalowe produkcje wchodzą właśnie do kin i warto się na nie wybrać. Jeśli chodzi o decyzje jurorskie, zaskoczeń było zresztą więcej. Bo choć wiadomo było, że „Zielona granica” dostanie w Gdyni jakąś nagrodę, to chyba nikt się nie spodziewał, że będą to Złote Lwy.

W zeszłym roku Agnieszka Holland (75 l.) nie zgłosiła swojej produkcji do konkursu, tłumacząc się wtedy dość zaskakująco, że jej ekipie „nawet nie przyszło to do głowy”. Mocno zaskakujący argument, biorąc pod uwagę, że Gdynia to przecież największy festiwal polskiego kina. Tym razem reżyserka nie przyjechała na festiwal, a jej ekipa triumfowała podczas gali finałowej, odbierając nie tylko główną nagrodę, ale też statuetki za najlepszy dźwięk i nagrodę publiczności. Ich spóźniony o rok sukces oklaskiwali licznie zgromadzeni goście – podobnie jak niekwestionowane zwycięstwo twórców filmu „Dziewczyna z igłą”, który zdobył Srebrne Lwy, a także nagrody za muzykę, scenografię, zdjęcia, kostiumy i dla odtwórczyni drugoplanowej roli kobiecej.

Gala zamknięcia to także parada wymyślnych kreacji szykowanych na czerwony dywan przez długie miesiące. Wśród najlepiej tego wieczoru ubranych gwiazd warto wyróżnić Marię Dębską (33 l.), w długiej wydekoltowanej sukience w kolorze kawy z mlekiem – suknia podkreś lała przy tym idealną figurę aktorki.

Katarzyna Warnke (47 l.) postanowiła uwagę fotoreporterów skupić na swoich mocno odsłoniętych plecach – i słusznie, bo kreacja w kolorze intensywnej czerwieni idealnie zlała się ze ścianką i dywanem.

Magdalena Boczarska (45 l.) subtelnie pokazywała nogę w dość zachowawczej, klasycznej czarnej sukience.

Monika Olejnik (68 l.) dla odmiany jak zwykle zaszalała: jej czarna długa suknia była cała pokryta białymi napisami. Panowie w większości postawili na klasyczne garnitury i smokingi, i to jest bardzo dobry znak. Nie tylko robimy już filmy na światowym poziomie, ale wiemy też, jak się ubrać na tak uroczystą okazję. 

2024-10-07

Plotkara